TYLKO U NAS
WIDEO. Koniec żartów! To trzeba wiedzieć o inflacji
Problem niezrozumienia natury obecnej inflacji jest tak duży i tak na siłę wykorzystywany politycznie, że czasem nie wiemy już, czy mamy do czynienia z tematem poważnym, czy z kabaretem. Ot np. podczas ostatniego konwentu Platformy Obywatelskiej – podczas którego szósty luba nawet czternasty rok z rzędu, zleży jak liczyć, nie przedstawiono programu – oceniono, że inflacja spadnie, jeśli będą wolne sądy i wolne media. Byłoby nawet zabawnie, gdyby nie chodziło o nasze pieniądze. Dlatego wraz z Piotrem Bujakiem, głównym ekonomistą PKO BP, staraliśmy się wyjaśnić - na ile to możliwe w tak krótkim czasie - najważniejsze obecnie elementy tego zagadnienia
Choć wielu ludzi zdaje się tego nie rozumieć, to jednak prawda, że duży wzrost gospodarczy ciągnie za sobą wyższą inflację.
ZOBACZ CAŁY WYWIAD GOSPODARCZY. WIDEO:
Inflacja i deflacja a wzrost gospodarczy
Inflacja to wzrost cen w gospodarce. Czy zawsze inflacja towarzyszy wzrostowi gospodarczemu?
Ekonomiści „od zarania dziejów”, można powiedzieć, opisywali tą zależność miedzy kondycją gospodarki, siłą popytu, a tym co się dzieje z cenami. Tu dotykamy podstawowych praw ekonomii. Przy tej samej ilości towaru na rynku większy popyt, czyli większa ilość chętnych wobec ograniczonej ilości jakiegoś towaru oznacza wzrost cen, przynajmniej tam, gdzie nie ma cen regulowanych przez państwo, gdy działa normalny mechanizm rynkowy. Sprzedawca dysponując ograniczoną ilością towaru, a widząc oraz większy popyt i chętnych do zakupu tego towaru, będzie skłonny maksymalizować swoją marżę podwyższając cenę. Tak to w świecie ekonomii, ten podstawowy mechanizm rynkowy działa – wyjaśnia Piotr Bujak, główny ekonomista banku PKO BP.
Jak zaznacza, Polska gospodarczo radzie sobie teraz relatywnie dobrze, pod względem wysokiego tempa wzrostu gospodarczego wypada w porównaniu z innymi krajami UE niemal najlepiej spośród największych europejskich gospodarek, ciesząc się stopą bezrobocia na czwartym najniższym poziomie w UE oraz mocnym wzrostem wynagrodzeń, o blisko 10 proc. obecnie. Do tego Polacy są w relatywnie dobrych nastrojach, mając nieco „przymusowe” oszczędności z okresu lockdownów, które w tej chwili wydają.
Ta chęć wydawania, ta mocna konsumpcja przyczynia się do tego, że ceny rosną szybko. Warto jednak zaznaczyć, że są takie kraje europejskie, gdzie sytuacja gospodarcza jest gorsza w Polsce, gdzie wzrost gospodarczy jest słabszy, a ceny rosną jeszcze silniej. To pokazuje, że ta presja inflacyjna w Polsce wcale nie jest najmocniejsza i są gospodarki, gdzie sytuacja pod tym względem wygląda znacznie gorzej – dodaje.
Deflacja to zjawisko odwrotne od inflacji, tj. spadek cen. Jak zaznaczył Piotr Bujak, choć wszyscy pozornie by tego chcieli, deflacja jest zjawiskiem znacznie bardziej niebezpiecznym od inflacji, ponieważ trudniej z nią walczyć, a jej długofalowe działanie oznacza spiralę bankructw przedsiębiorstw i rosnącego bezrobocia. Dlatego też należy uważać z szarżowaniem z podnoszeniem stóp procentowych.
Warto zaznaczyć, że dużo bardziej niebezpiecznym zjawiskiem dla gospodarki jest deflacja niż podwyższona inflacja. Oczywiście, bardzo podwyższona inflacja, jak np. wzrost cen o kilkaset proc. rocznie, tak jak w Polsce z początku lat ’90 trzydzieści lat temu, też jest mocno dotkliwe, podobnie jak deflacja. Niestety, w warunkach spadku cen bardzo często okazuje się, że pod presją są wyniki finansowe przedsiębiorstw i to widzieliśmy w Polsce w latach 2014-2016, kiedy w Polsce występowała deflacja. Wówczas właśnie wyniki finansowe firm były pod presją i to powodowało, ze na rynku pracy sytuacja nie była zbyt dobra i bardzo deflacji na świecie towarzyszyło pogorszenie sytuacji na rynku pracy – podkreśla Bujak. Spadek ogólnego poziomu cen źle wpływa na kondycję gospodarki – dodaje.
Dodatkowo należy pamiętać, że w warunkach deflacji następuje zaciskanie portfela przez konsumentów, czyli spadek konsumpcji, co dalej napędza procesy tamujące wzrost gospodarczy wpędzając gospodarkę w recesję. Dlatego trwała deflacja jest bardziej niebezpieczna.
Walka z deflacją bywa trudniejsza niż walka z umiarkowaną inflacją – zaznacza Bujak.
Obecna inflacja w głównej mierze spowodowana jest szokami podażowymi i trudnościami w zachowaniu ciągłości łańcuchów dostaw. Cena towaru lub usługi to wypadkowa podaży i popytu. Podażą jest ilość danego towaru lub usługi, popyt to zainteresowanie i zapotrzebowanie na dany towar lub usługę. Np. może zaskakiwać, że 5 letni Peugeot 508 SW RXH kosztuje dziś w komisie 98 tys. Zł, a 5-letni Volkswagen Passat Kombi Alltrack B8 w tym samym komisie kosztuje aż… 140 tys. zł! To dane z jednego z warszawskich komisów. To jednak doskonale oddaje jak wielki ma obecny brak wystarczającej ilości pojazdów nawet na rynku wtórnym, za który odpowiada kilka czynników, a wśród nich: większe zainteresowanie własnym pojazdem spowodowane pandemią, przestoje w produkcji aut nowych spowodowane pandemią, w tym wręcz kryzys na rynku półprzewodników, bez których produkcja nowych aut jest niemożliwa, ponieważ tak bardzo skomputeryzowane są dziś samochody. Problem z dostępnością podzespołów do produkcji aut nowych i brak wystarczającej liczby aut nowych spowodował przerzucenie się zainteresowanych nowym autem na rynek aut używanych, a ich bardziej zasobne portfele sprawiły, że ten sam samochód handlarz może sprzedać znacznie drożej, więc nie ma skrupułów, by podnieść cenę. Sytuacja na rynku aut używanych jest też na tyle ciekawa, że w niektórych przypadkach, jeśli tak dalej pójdzie, samochód kupiony 5 lat temu niedługo będzie można sprzedać nawet z zyskiem!, co zada kłam twierdzeniu, że samochód to „beczka bez dna”, gdy okaże się, że w takich warunkach samochód można czasem traktować jako inwestycję. Za taki wzrost cen nie ma jak odpowiadać Narodowy Bank Polski, choć wielu ekonomistów obecnie stara się za pomocą mediów wmówić społeczeństwu, że za całą inflację i każdy jej wymiar odpowiada tylko i wyłącznie prezes banku centralnego danego kraju. To są właśnie tzw. szoki podażowe.
Na tej samej zasadzie działa szok podażowy na rynku energii – gwałtowna odbudowa postpandemiczna w produkcji nie byłaby możliwa, gdyby firmy upadły. Firmy nie upadły, ponieważ tarcze finansowe okazały się skuteczniejsze od oczekiwań i wiele biznesów przetrwało czas lockdownów. W Polsce tarcze zadziałały jeszcze lepiej niż na Zachodzie, stąd odbicie i wzrost PKB jest znacznie większy. Gdyby tarcze finansowe okazały się nieskuteczne, mielibyśmy do czynienia z większym bezrobociem i większymi trudnościami w odbudowie procesów produkcji. Tymczasem firmy ruszyły z kopyta, potrzebują znacznej liczby surowców i energii (jednocześnie emitując więcej CO2), jednak niektórych surowców w wymaganej ilości nie ma, a ceny energii dodatkowo winduje coraz ambitniejsza polityka klimatyczna. Kupujący energię prześcigają się, by zapłacić więcej, byle je dostać, a jednocześnie różnicę kosztów odbijają w cenie końcowej, jak to ma zawsze miejsce w biznesie. Podnoszą ceny, bo muszą, ale jednocześnie dlatego, że wiedzą, że mogą – ludzi nadal będzie stać na to, by zapłacić więcej. Ponownie, na ten proces NBP oraz rząd mają wpływ dokładnie zerowy (chyba, że rząd nagle stwierdzi, że należy ograniczyć konsumpcję drastycznie i powszechnie podnosząc podatki, jednak byłaby to recepta na przegraną gospodarkę i przegrane wybory). Bank centralny może co najwyżej drastycznie podnieść stopy procentowe, czym „schłodzi” gospodarkę poprzez znaczne podniesienie cen kredytów dla przedsiębiorstw, jednak to nadal nie będzie działanie ani skuteczne, ani natychmiastowe. A nie będzie skuteczne, jeśli będzie przesadne, ponieważ znacznie trudniej rozkręcić gospodarkę niż ją schodzić. Zbyt wysokie stopy procentowe mogą wstrzymać zbytnio produkcję, która już potem przez długi czas nie ruszy. Dlaczego? Ponieważ zbyt wiele firm dziś jest już uzależnione od „taniego” kredytu, którym sfinansowały swój rozwój. Jeśli raty kredytów wzrosną za bardzo, wiele takich firm może upaść. Dlatego kiedy prof. Glapiński mówił o wyborze między inflacją a bezrobociem, to miał rację. Uleganie populizmowi w gospodarce może skończyć się fatalnie, a znaleźć złoty środek wcale nie jest łatwo.
W Polsce wcale nie mamy do czynienia z największym szokiem inflacyjnym, Na pewno dla Niemców, czy Amerykanów (inflacja 6,8 proc. – red.) to, co dzieje się z cenami może być bardziej dotkliwe na tle historycznym, na tle ostatnich dwóch dekad niż to, co my widzimy w Polsce – zauważa Piotr Bujak.
Sposób na inflację? Trudna rola banku centralnego
Należy postawić pytanie: co tak naprawdę może zrobić bank centralny?
Podstawowym instrumentem działania banku centralnego są właśnie stopy procentowe. Jeżeli oczekujemy od banku centralnego, żeby stłumił inflację, to jedyne, co może zrobić, to podwyższyć stopy procentowe. Tylko trzeba mieć wtedy świadomość, że to podwyższanie stóp procentowych będzie podwyższać raty kredytowe, żeby ograniczyć popyt – wyjaśnia Piotr Bujak.
Stopy procentowe były niskie – firmy się rozkręcały tanim kredytem tym łatwiej przeszły czas lockdownów i pandemii, ale niskie oprocentowanie napędzało też kredyty hipoteczne oraz przerzuciło inwestorów z lokat na rynek nieruchomości, jeszcze bardziej napędzając wzrost tych cen. Apelowano o radykalne podniesienie stóp procentowych. Teraz stopy procentowe podniesiono trochę i już jest płacz z powodu szybko rosnącego oprocentowania kredytów i coraz wyższych rat za hipotekę. Jest także obawa o setki, może i tysiące firm, których nie będzie już stać na spłatę zadłużenia, ponieważ żyły na kredycie niebawem z powodu niewypłacalności upadną. W każdym przypadku eksperci i publicyści najpierw nawołujący do podnoszenia stóp procentowych, a za chwilę krytykujących spowodowane tym negatywne zjawiska za swoje słowa odpowiedzialności nie wezmą. Odpowiedzialność z urzędu spadnie za to na bank centralny, przynajmniej w obiegowej opinii. Dlatego każdy, kto uważał remedium na inflację jest po prostu mocne podniesienie stóp procentowych „im wyżej, tym lepiej”, powinien zdawać sobie sprawę także z realnych konsekwencji takiego działania, a jako dziennikarz uprzedzać z czym zbyt mocne podniesienie stóp może się wiązać. Słowem tym, którzy cieszyli się niską ratą hipoteki oraz tanim kredytem na rozwój działalności, a gremialnie nawoływali do radykalnego podnoszenia stóp procentowych, można teraz powiedzieć: „uważaj czego sobie życzysz, bo jeszcze to dostaniesz”. To może być dramat nie tylko firm, ale też setek, może nawet tysięcy rodzin, które wzięły kredyt hipoteczny na granicy swojej zdolności kredytowej w czasie bardzo niskich stóp procentowych i w rezultacie tanich kredytów hipotecznych (wg raportu AMRON-SARFiN, w II. kwartale 2021 roku liczba udzielonych kredytów mieszkaniowych wyniosła 67 013, czyli aż o 17,21 proc. więcej w porównaniu do poprzedniego kwartału - to nominalnie więcej o 9 841 kredytów tylko z kwartału na kwartał).
Jeśli stopy procentowe poszłyby do góry za bardzo, to lekarstwo z pewnością okazałoby się gorsze od choroby. Dlatego prezesowi banku centralnego obecnie nie ma co zazdrościć, bo w tej chwili właśnie prof. Adam Glapiński jest obecnie pierwszym saperem RP i nawet raz nie może się pomylić.
Maksymilian Wysocki
CZYTAJ TEŻ: Timmermans chce 200 euro za tonę CO2! Ceny szaleją jak nigdy
CZYTAJ TEŻ: Czy Sejm wezwie UE do zawieszenia systemu handlu emisjami? Dziś głosowanie
CZYTAJ TEŻ: SP wzywa do zawieszania unijnego systemu handlu emisjami