Wojny handlowe: Chiny kontra reszta świata
Kwestia pracowników delegowanych pokazuje, że protekcjonizm gospodarczy jest trendem silnym. Jednak Polska, mimo że teoretycznie jest częścią tego samego rynku, ma wyłącznie ponosić koszty protekcjonizmu - powiedział prof. Tomasz Grosse, specjalista w zakresie problematyki rozwoju regionalnego i studiów europejskich, w dzisiejszym „Wywiadzie Gospodarczym”, w telewizji wPolsce.pl
Na ile poszczególne rządy powinny chronić swój rynek i swoje firmy, a na ile go otwierać? W ostatnich dniach pojawiło się co najmniej kilka wypowiedzi przedstawicieli dużych firm z branży spożywczej i handlowej, które sygnalizowały „oczekujemy od rządu większego wsparcia, bo nasi konkurenci to z reguły obcy kapitał, mimo polskich nazw, i jest nam zdecydowanie trudniej”. - Tego typu głosy pojawiają się z różnych branż. Ta tendencja widoczna jest nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach. Co jest przyczyną tak nagłej chęci do rozstania się z liberalną gospodarką, tego odwrotu od liberalizmu? - pytała redaktor Ewa Wesołowska.
Tutaj jest wiele przyczyn. Po pierwsze mamy przykład gospodarek azjatyckich, zwłaszcza chińskiej, która odniosła spektakularny sukces. Naukowcy próbowali przeanalizować, jak Chińczycy osiągnęli taki awans? - mówił prof. Tomasz Grosse. – I doszli do wniosku, że udało im się dzięki połączeniu gospodarki liberalizmu – a dokładnie pewnych jej elementów zapożyczonych – z bardzo silnym protekcjonizmem i wsparciem państwa dla procesu gospodarczego. To jest przykład uderzający i interesujący dla wszystkich decydentów politycznych, czy ekspertów. Druga rzecz to prezydent Donald Trump ze jego „Ameryka pierwsza!”. On dokonał przewartościowania, w ramach którego uznał, że nie tylko liberalna gospodarka i nie tylko otwarcie rynku amerykańskiego, ale i dbałość o interesy firm amerykańskich jest ważna w tej rozgrywce. Stało się tak, kiedy amerykańskie firmy zaczęły odnosić pewne straty w rywalizacji z Chińczykami, zwłaszcza w rynku pracy i przemyśle – dodał.
Tomasz Grosse zwrócił uwagę, że konsumpcja na wewnętrznym rynku amerykańskim przynosi przede wszystkim korzyści zewnętrznym korporacjom. Zarabiają na tym Chińczycy. Mają oni ogromną nadwyżkę w handlu z Ameryką, podobnie zresztą jak Niemcy. Te informacje stały się sygnałem alarmowym przynajmniej dla niektórych decydentów w Waszyngtonie.
Jednak jeśli Amerykanie zaczną zamykać swój rynek, a pozostali pójdą w ich ślady, to istnieje groźna wybuchu wojny celnej.
Istnieje taka obawa. Nie wiadomo, jak się potoczą losy globalizacji. Globalizacja była lansowana przede wszystkim przez Amerykanów. Chińczycy byli jeźdźcem na gapę, skorzystali na tym, jednocześnie izolując swój rynek - ocenił prof. Grosse. - Teraz Chińczycy chcą wyznaczać reguły gry globalizacji, oczywiście z korzyścią głównie dla Chin. A są już na tyle potężne, że mogą faktycznie narzucać reguły gry. Europejskie przedsiębiorstwa od wielu lat są oszukiwane przez Chińczyków. Chińczycy kradną technologię, a mimo wszystko bardzo niewiele firm skarży Chiny przed WTO. Chińczycy jako silniejszy partner wywierają presję na pozostałych, ale nikt nie ma ochoty na prowadzenie z nimi wojny handlowej - podsumował.
Jak ocenił, wszyscy obecnie chcą naśladować Chiny i ich mariaż gospodarki rynkowej z protekcjonizmem. Widzimy to również w Europie, która chce naśladować Chiny, ale się do tego nie przyznaje. Najlepszym przykładem, w ocenie prof. Grosse, jest sprawa pracowników delegowanych.
Ci pracownicy delegowani są ciekawi, bo to nie jest jeden przypadek, tylko raczej szerszy trend zmian na rynku wewnętrznym, w ramach którego odchodzimy od neoliberalnego porządku w kierunku większego protekcjonizmu. Ale tu tą stroną, która zwiększa protekcjonizm jest Europa Zachodnia, a my, mimo że teoretycznie jesteśmy częścią tego samego rynku, mamy wyłącznie ponosić koszty - ocenił.
mw