Analizy

Osiedle mieszkaniowe w Warszawie / autor: Fratria / Andrzej Wiktor
Osiedle mieszkaniowe w Warszawie / autor: Fratria / Andrzej Wiktor

Mieszkań w Polsce wciąż brakuje, a i tak jest najlepiej w historii

Bartosz Turek

Bartosz Turek

Bartosz Turek, główny analityk HREIT

  • Opublikowano: 15 listopada 2024, 08:00

  • Powiększ tekst

50 lat temu zaledwie kilka procent młodych małżeństw wprowadzało się po ślubie „na swoje”. Natomiast około 100 lat temu w co trzeciej kawalerce mieszkało co najmniej 6 osób. Na tym tle dzisiejsza sytuacja, w której na osobę przypadają w Polsce około 32 m kw. mieszkania, jest wręcz trudna do porównania, a i tak wciąż gonimy Zachód.

Około 425 mieszkań na 1000 mieszkańców – na tyle można już szacować zasoby mieszkaniowe w Polsce w niezakończonym wciąż jeszcze 2024 roku. W podsumowanym już przez GUS 2023 roku było to 419 lokali. Dla porównania 10 lat temu na 1000 osób przypadało około 360 mieszkań, a dwie dekady temu 330 nieruchomości. Zmiana jest więc diametralna.

autor: materiały prasowe HREiT
autor: materiały prasowe HREiT

Jeszcze bardziej szokujące byłoby jednak porównanie bieżącej sytuacji mieszkaniowej do tej, która panowała kilkadziesiąt czy sto lat temu. W 1974 roku na 1000 mieszkańców mieliśmy bowiem mniej niż 250 mieszkań, a na początku dwudziestolecia międzywojennego (w 1921 roku) było to zaledwie 179 mieszkań na 1000 obywateli.

Jeśli komuś jeszcze mało, to możemy cofnąć się o niecałe 200 lat do 1827 roku. Wtedy w Warszawie mieszkało ponad 126 tysięcy osób. Wszyscy musieli pomieścić się w niewiele ponad 3 tysiącach budynków. Dość powiedzieć, że wtedy dominowało budownictwo skromne, niskie, a poza centrum drewniane. Mimo tego każdy z tych budynków musiał pomieścić przeciętnie dwa razy więcej osób niż stojące dziś w stolicy bloki.

Liczby mają znaczenie

Jeśli szukalibyśmy natomiast odpowiedzi na to jak wspomniane wcześniej suche liczby wpływały na życie Polaków, to możemy znaleźć ją na przykład w książce Michała Jarmuża traktującej o problemach mieszkaniowych w latach 70-tych. Są tam wyliczenia, z których wynika, że w 1974 roku tylko kilka procent młodych małżeństw mieszkało w samodzielnym mieszkaniu. Znacznie więcej, bo aż 25-33 proc. młodych małżeństw nie miała warunków, aby zamieszkać razem. W efekcie pomimo ślubu żyli oddzielnie. Reszta natomiast albo mieszkała z rodzicami, albo w wynajmowanym pokoju.

Jeśli to wydaje nam się zbyt mało szokujące, to spójrzmy na dane ze spisu z 1931 roku. Na ponad 6,4 mln nieruchomości prawie połowę stanowiły wtedy jednoizbowe mieszkania lub domy. A gdyby i tego było mało, to aż 83 proc. tych jednoizbowych nieruchomości było zamieszkiwanych przez co najmniej trzy osoby. W ponad 1/3 przypadków w jednym pokoju mieszkało po co najmniej sześć osób. W skrajnych przypadkach, czyli w ponad 9,5 tysiącach jednoizbowych nieruchomości, mieszkało co najmniej 12 osób. Bardzo częstym zjawiskiem było mieszkanie w dwie lub więcej rodzin w jednym mieszkaniu. Szczególnie problem ten dotyczył miast o liczbie ludności przekraczającej 20 tysięcy osób. Tam prawie co piąte gospodarstwo domowe współdzieliło mieszkanie z inną rodziną lub nawet kilkoma rodzinami. To wszystko działo się nierzadko w jednej izbie.

W 2040 roku mamy szansę dogonić dzisiejszą Europę?

I choć na podstawie przytoczonych danych skalę poprawy sytuacji mieszkaniowej w Polsce trudno objąć umysłem, to jednak do Europy wciąż brakuje nam sporo. Według średniej dla starego kontynentu na 1000 mieszkańców przypada około 520 mieszkań – wynika z danych OECD. Podobny wynik jest w Niemczech. Włosi czy Francuzi mają nawet około 600 mieszkań na 1000 mieszkańców. Nawet Turcy dysponują prawie jednym mieszkaniem na dwie osoby.

Kiedy doszlusujemy do tego europejskiego standardu? Zgodnie z szacunkami NBP stać się tak może już w 2040 roku. Założenie jest jednak takie, że w kolejnych latach będziemy budowali tyle ile dotychczas, a do tego liczba ludności w Polsce będzie spadać. Musimy mieć ponadto świadomość, że w międzyczasie ta upragniona europejska średnia najpewniej też zdąży się odsunąć.

Do tego w Polsce może przybyć mieszkańców ze względu na migrację. Nie możemy też zapomnieć o ambitnych planach zeroemisyjności starego kontynentu. Jeśli dalej podążać będziemy tą ścieżką, to niemal pewne jest, że budowa nowych nieruchomości podrożeje. To w oczywisty sposób powinno negatywnie wpłynąć na liczbę dostarczanych na rynek mieszkań. Do tego może się okazać, że w przyszłości zaniedbane domy w nieatrakcyjnych lokalizacjach, które spełniają rolę co najwyżej pustostanów, częściej będą poddawane rozbiórkom, a więc będą znikały ze statystyk.

Oczywiście samo osiągnięcie odpowiedniej liczby mieszkań w przeliczeniu na obywateli nie oznacza, że zaspokoimy wszędzie głód mieszkaniowy. Nawet w krajach, w których lokali jest znacznie więcej niż w Polsce problemy mieszkaniowe występują – chociażby dlatego, że nie zawsze istniejące mieszkanie odpowiada potencjalnym mieszkańcom pod względem lokalizacji czy standardu. Kwestią kluczową jest też dostępność cenowa nieruchomości. Wydaje się jednak racjonalne twierdzenie, że większa oferta mieszkań powinna przełożyć się na większą ich odstępność cenową, co łatwo udowodnić patrząc na historię naszej mieszkaniówki.

Bartosz Turek, główny analityk HREIT

»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych