Piękny dolarze z mych snów
Główna para
Raport ADP z USA wypadł świetnie: wykazał za styczeń aż 246 tys. nowych miejsc pracy, gdy prognozowano tylko 165 tys. W tej sytuacji dolar odrobił część strat – krótko po publikacji zszedł z rejonów 1,08 do 1,0740-60.
Świeca dzienna jest czarna, wygląda na to, że część graczy próbuje zawrócić wykres na południe – ale nie są to silne próby. Rezerwa Federalna nie zmieniła stóp procentowych, ale też nikt nie oczekiwał dziś podwyżki. Komunikat wydany po posiedzeniu FOMC był raczej banalny. Powtórzono tam standardowe sformułowania o nadziei na dalszy rozwój rynku pracy i wzrost inflacji do poziomu docelowego (2 proc. rocznie), podkreślono że istnieją pewne czynniki ryzyka czy też zagrożenia, ale też skontrowano to tym, że są one w miarę zbalansowane itd.
Koniec końców, daje to niewiele informacji na przyszłość. Fed zapewne też obserwuje Donalda Trumpa. Ten jest odczytywany dwutorowo. Z jednej strony – jako czynnik pro-dolarowy, bo obiecuje i nawet zaczyna deregulację gospodarki czy obniżanie podatków, co może pomóc rozwinąć PKB (ostatni odczyt był słaby). Z drugiej strony – Trump jest protekcjonistą, chce dominacji Ameryki w Ameryce na polu gospodarczym, sugeruje, że kraje azjatyckie korzystają ze słabości swych walut (więc, domyślnie, i on może zacząć korzystać z takiego narzędzia).
Protekcjonizm nie jest mile widziany w najbardziej ortodoksyjnych odłamach ekonomii liberalnej, takich jak np. szkoła austriacka. Zarzuty są standardowe i wywodzą się z bastiatowskiego 'co widać, a czego nie widać'. Widać dotowany (poprzez system ceł, przywilejów czy dopłat) rozwój jednej gałęzi gospodarki, nie widać pogorszenia się sytuacji konsumentów, zmuszonych np. do kupowania droższych produktów krajowych. Jasne, to poniekąd prawda, ale też i bazuje ona na przeświadczeniu – a to już nie jest czysto ekonomiczne, raczej sięga do aksjologii – że wszystkie gałęzie gospodarki są równoprawne i jedynie konsumenci (rynek) mają prawo decydować, co się będzie rozwijać. I prawo to powinni realizować przy szczytowej wolności. Problem w tym, że nie jest to jedyny sposób patrzenia na sytuację i nie uwzględnia on tego, że – owszem – można hierarchizować gałęzie gospodarki. Cóż, tak postępowały np. azjatyckie tygrysy i zapewne Trump o czymś takim myśli. Do pewnego stopnia.
W każdym razie na eurodolarze mamy teraz ok. 1,0765. Sytuacja jest poniekąd graniczna – jeśli jutro ponowiony zostanie atak na 1,08, to możemy szybko skoczyć do 1,0870-80. Możliwe jednak, że dzisiejsze dane ADP trochę przystopowały ów proces deprecjacji dolara. Były zresztą jeszcze dwa odczyty: przemysłowe PMI i ISM. Ten pierwszy wyniósł 55 przy przy prognozie 55,1 pkt, zatem różnica jest minimalna. Ten drugi wyniósł 56 pkt przy prognozie 55 pkt. Był więc lepszy od założeń, ogólna wymowa obu wskaźników jest więc niezła.
W Wielkiej Brytanii styczniowy PMI dla przemysłu zgodnie z prognozą wyniósł 55,9 pkt. W Eurolandzie było to 55,2 pkt (przewidywano 55,1 pkt), zaś w Niemczech 56,4 pkt (miało być 56,5 pkt). Różnice są więc minimalne. Co z Polską? Tu odczyt przemysłowy był pozytywny: 54,8 pkt przy założeniu 54 pkt.
W Polsce
O polskim PMI pisaliśmy przed momentem. A co z walutami? USD/PLN walczy o przebicie linii 4 zł – już ją delikatnie narusza. Jeśli teraz nie nastąpi odbicie, to możemy ruszyć do 3,9840-60. Ale jeżeli np. piątkowe payrollsy z USA będą bardzo udane i potwierdzą intuicję kryjącą się za ADP, to rynek może poprowadzić wykres USD/PLN w górę – i to nawet do lokalnego oporu przy 4,04. A więc stracilibyśmy 4 grosze. Trzeba być na to gotowym – pole do korekty istnieje.
Na EUR/PLN widzimy 4,3050, zatem zbliżamy się do cokolwiek charakterystycznej granicy 4,30 zł. Także i tutaj mógłby to być poziom odbicia, jakkolwiek ewentualne dobre wiatry mogłyby poprowadzić PLN do 4,2550 (minima z sierpnia). Nawiasem mówiąc, połączenie dołków z 4 kwietnia, 12 sierpnia i 10-11 października (2016) daje łagodną linię wzrostową – która za chwilę może zostać przetestowana.