Rynki przecenione na Black Friday
Dziś najgłośniejszym tematem w mediach ekonomicznych jest Black Friday. W tej sytuacji aż się prosi o stworzenie analogii do rynku akcji. Zostały one w ostatnim z czasie dość mocno przecenione i aż się proszą o dowieszenie im metek „promocja na Black Friday”. Świadomi konsumenci wiedzą jednak, że z promocjami bywa różnie. Czy zatem akcje to faktyczna promocja, czy też ładnie opakowany zbyt drogi towar?
Od tegorocznych szczytów wszystkie ważniejsze światowe indeksy straciły przynajmniej 10 proc.. Amerykański S&P500 stracił najmniej, „zaledwie” 10,3 proc., o 11,9 proc. przecenione zostały akcje w Japonii (Nikkei225), technologiczny Nasdaq100 stracił 15,2 proc., warszawski WIG20 (który notabene ostatnio radził sobie duże lepiej niż zagraniczne rynki) 15,7 proc., zaś niemiecki DAX30 aż 17,9 proc.. Jeszcze głębsza przecena dotknęła spółki, które niedawno uważane były za championów tej hossy. Akcje Apple (AAPL.US) są przecenione o 25 proc. od szczytów, czyli zapewne sporo więcej niż produkty tej marki w salonach podczas tego weekendu, jeszcze więcej, bo ok. 38 proc. potaniały walory Facebooka (FB.US) oraz Netflixa (NFLX.US). Czy są to dobre okazje do zakupów, czy może właśnie ciągle zbyt mało przecenione drogie towary? Patrząc na wyceny na światowych giełdach wydaje się, że należy zachować ostrożność. Co prawda może to być pierwszy moment od dłuższego czasu, kiedy inwestorzy o małej ekspozycji na rynek akcji mogą rozważyć uzupełnienie portfeli, ale na szał zakupów może być dużo za wcześnie. Po pierwsze, można mieć obawy, że cykl koniunkturalny ma już swój szczyt za sobą i będziemy maszerować w kierunku spowolnienia, a to nigdy nie jest dobry czas dla rynków akcji. Po drugie, banki centralne prowadzą coraz bardziej restrykcyjną politykę, podnosząc alternatywny koszt dla posiadania akcji, stopę dyskonta dla przepływów pieniężnych dla spółek a także mogą dodatkowo w ten sposób zdławić koniunkturę. Nadal ogromną niewiadomą są relacji na linii Chiny-USA, pełnowymiarowa wojna handlowa może z łatwością pogrążyć światową gospodarkę. Oczywiście zagrożenia są zawsze, jednak argument cyklu koniunkturalnego zdaje się sugerować ostrożność w podejściu do akcji.
Publikowane dziś dane z Europy jedynie potwierdzają obawy co do koniunktury. Na cztery wstępne indeksy PMI, jedynie jeden nie uległ zmianie – francuski indeks dla sektora usług. Spadki zaliczyły indeksy PMI dla przemysłu Francji i Niemiec, a także niemiecki indeks dla usług. Uderzające jest to, że indeks dla przemysłu strefy euro nie wzrósł ani razu od grudnia ubiegłego roku, kiedy to osiągnął wieloletni szczyt na poziomie 60,6 pkt! Stawia to w trudnej sytuacji EBC, który z jednej strony zadeklarował zakończenie programu skupu obligacji, z drugiej zaś nie oczekiwał takiego schładzania koniunktury, szczególnie w kontekście zawirowań politycznych. Słabe dane ze strefy euro wpływają niekorzystnie na notowania EURUSD, a tym samym zatrzymują umocnienie złotego, pomimo dobrych danych z naszej gospodarki.
Dziś przed nami jeszcze paczka danych z Kanady (14:30), wstępne PMI dla USA (15:45), ale rynek będzie żył bardziej przygotowaniami do unijnego szczytu, gdzie w niedzielę ma zostać podpisane porozumienie dotyczące Brexitu. Cały czas trwają jednak jeszcze finalne rozmowy i nawet podpisanie porozumienia nie gwarantuje jego wdrożenia, gdyż może zostać ono odrzucone przez brytyjski parlament. O godzinie 9:50 za euro płacimy 4,2978 złotego, dolar kosztuje 3,7798 złotego, frank szwajcarski 3,7936 złotego, zaś funt 4,8547 złotego.