Na wzrost WIBOR znów trudno liczyć
Rentowność obligacji USA spadła do najniższych poziomów od półtora roku, retoryka przedstawicieli banków centralnych jest coraz ostrożniejsza w odniesieniu do perspektyw gospodarczych. Trudno w takim otoczeniu myśleć o wzroście stóp procentowych w Polsce.
Dwucyfrowa dynamika sprzedaży detalicznej, średnie wynagrodzenia rosnące szybciej od oczekiwań i szalejące ceny płodów rolnych – to wszystko może być zbyt mało, by skłonić Radę Polityki Pieniężnej do podwyżek stóp. Retoryka jej przedstawicieli wskazuje nawet na przeciwny kierunek myślenia, wspierany przez wydarzenia na globalnych rynkach.
Nastroje na amerykańskiej giełdzie pogorszyły się i widoczna jest rosnąca awersja do ryzyka – rentowność amerykańskich 10-latek spadła do 2,3 proc., czyli najniższego poziomu od końcówki 2017. Spread między 10- i dwuletnimi obligacjami spadł do 16 pkt bazowych i choć nie można mówić o inwersji, to krzywa rentowności coraz bardziej przypomina powierzchnię stołu.
Nic zatem dziwnego, że członkowie rady Fed w publicznych wypowiedziach mówią raczej o wzroście ryzyka recesji, co w zasadzie wyklucza rozważania dotyczące podwyżek.
Gwałtowny spadek cen ropy z ostatnich dni daje nadzieję na stłumienie dynamiki inflacji (na wypadek, gdyby miała pojawić się w innych miejscach), a analitycy Wells Fargo zakładają nawet powrót do QE. Do tego przedstawiciele ECB nie są zachwyceni perspektywami europejskiej gospodarki i obawiają się rozwoju sytuacji we Włoszech (rentowność włoskich papierów skarbowych ponownie jednak nurkuje). Mówiąc krótko – nie jest to otoczenie, w którym można myśleć o podnoszeniu stóp procentowych, także w Polsce. Kontrakty IRS po zanotowaniu szczytu na początku maja, zjechały z powrotem o 25 pkt i są tam, gdzie były w kwietniu. W tej sytuacji RPP daje fory posiadaczom obligacji skarbowych o oprocentowaniu opartym o inflację. Kto wybrał takie papiery przed rokiem zamiast brać udział w publicznych emisjach Orlenu, ma szansę na wyższe zyski przy niższym ryzyku inwestycji.
Na korporacyjnym podwórku doczekaliśmy czasów, w których informacje o wniosku o upadłość Fachowców.pl, pięciu miesiącach opóźnienia w spłacie obligacji przez Polski Solar Holding czy ostrzeżenia Brastera przed ryzykiem upadłości przestały robić na inwestorach wrażenie (wszystkie informacje pochodzą z tego tylko tygodnia). Trudno oczywiście mówić o niespodziance, o kłopotach tych emitentów wiadomo było od dawna (wszyscy trzej przeprowadzili swego czasu tzw. małe emisje publiczne, bez konieczności sporządzania prospektu emisyjnego), jednak kolejne defaulty emisji publicznych przeprowadzanych na podstawie memorandów zdają się być kolejnym krokiem w stronę profesjonalizacji rynku, rozumianej jako opuszczanie rynku przez inwestorów zawiedzionych, bo nie zdających sobie sprawy z ryzyka inwestycji.
Dobrym tego przykładem jest właśnie Braster, którego już pierwsze raporty sprzedażowe (pojawiły się po przeprowadzeniu emisji obligacji) mogły wywołać trwogę posiadaczy obligacji, ale notowania na Catalyst spadały gwałtownie dopiero w ostatnich tygodniach i po tym jak spółka publicznie przyznała, że nie będzie miała środków na wykup, co było naprawdę łatwe do przewidzenia.
Nieco trudniej można było przewidzieć, że fundusz BPS Obligacji Korporacyjnych zarobi 4,7 proc. jednego dnia, gdy rozwiązał część odpisów na posiadane obligacje GetBacku. Już wcześniej wiadomo było, że ze względu na zabezpieczenie i transakcję z Hoistem, GetBack będzie musiał je spłacić w stopniu większym niż 15,6 proc. (a na tyle wyceniono je w funduszu na koniec 2018 r.).