Koniec emisji prywatnych
Teoretycznie KNF nie jest instytucją, która może komukolwiek, kto spełnia wymogi formalne, zabronić możliwości przeprowadzania emisji obligacji. W praktyce może jednak ten proces bardzo utrudnić i to właśnie próbuje robić.
Ministerstwo Finansów zgłosiło projekt nowelizacji ustawy o ofercie publicznej, który de facto wyklucza z rynku pojęcie emisji prywatnej. Wszystkie będą publiczne, nawet te kierowane do mniej niż 149 inwestorów, a druga emisja publiczna z zamkniętym kręgiem odbiorców będzie wymagała publikacji memorandum informacyjnego zatwierdzonego przez KNF (sic). W ten sposób Komisja chce dopiąć swego – już wcześniej zmierzała do możliwości organizowania przez firmy tylko jednej emisji prywatnej w roku.
Celem jest wyeliminowanie „pełzającej emisji publicznej” – procedury, którą wykorzystał GetBack do przeprowadzania kilku emisji prywatnych dziennie. Zapora prawna stawiana przez MF (zakładając, że nowela przejdzie) okaże się zapewne zabójczo skuteczna. Aby powstrzymać mrówki stawiany jest mur grubości tamy Hoovera, który wyeliminuje nie tyko „pełzające oferty publiczne”, ale być może także odgrodzi od możliwości emitowania obligacji wiele poważnych firm. Konieczność sporządzenia memorandum nie jest dodatkowym kosztem (zwykle i tak się je przygotowuje, jeśli za emisją stoi porządny dom maklerski), ale procedura jego zatwierdzania przez Komisję może być czasochłonna.
Przekonało się o tym wielu emitentów, którym miesiącami przyszło czekać na zatwierdzenie prospektu. Coś, co inwestorom nie przeszkadza w składaniu zapisów, może przeszkadzać urzędnikom KNF. A szybkość pozyskiwania środków z emisji obligacji jest (jeszcze) jedną z ich nielicznych przewag nad kredytowaniem bankowym.
W końcowym efekcie mamy dwie aktywne strony rynku – emitentów obligacji zainteresowanych pozyskiwaniem finansowania oraz inwestorów, którzy chcą go udzielić, ale przeszkody formalno-prawne są tak wypiętrzone, że albo zaczną powstawać karykaturalne twory (np. wianuszek spółek-córek, których jedynym zadaniem będzie emisja obligacji poręczanych przez matkę), albo znajdzie się inna formuła (pożyczki, emisja weksli) lub cofniemy się do czasów sprzed 2009 r., kiedy rynek obligacji korporacyjnych w Polsce funkcjonował w bardzo wąskim zakresie. Teoretycznie możliwe jest także, że ustawa spełni swoje założenia, potencjalni naśladowcy GetBacku obejdą się smakiem, rzetelni emitenci spełnią wymagania Komisji i rynek nam ozdrowieje. Niepokojące jest jednak co innego.
Pierwsza rzecz to wyższość, z jaką KNF i MF odnoszą się do uczestników rynku kapitałowego, którym teoretycznie dano możliwość zgłaszania własnych rozwiązań, w praktyce jednak żadnego z nich nie wzięto pod uwagę. Urzędnicy wiedzą lepiej jak powinien funkcjonować rynek niż jego uczestnicy… Tworzą go bowiem pod własne wymagania.
Jeśli nie będzie kwitnący, to… tym lepiej dla urzędników. Pracy mniej, a pensja taka sama. Jest to przykład pozorowania dialogu ze środowiskiem, kompletnie zaskoczonym wprowadzanymi zmianami, co było widać na niedawnym Kongresie Obligacji Korporacyjnych. Na Kongres nie pofatygował się żaden z przedstawicieli KNF czy MF, mimo zaproszeń organizatorów, aby o sprawach dla rynku ważnych dyskutować. Bo w zasadzie nie ma o czym dyskutować – pora sprawę postawić jasno. Ani nowela ustawy o ofercie, ani wzmocnienie nadzoru nie są przeprowadzane po to, aby rynek rozwinąć.
Działania te wzmacniają wyłącznie pozycję urzędników, emitentów osłabiają, inwestorom nie dają prawie nic. Bo czy memo zatwierdzone przez KNF ochroni przed defaultem? Czy łatwiej będzie dojść należności?