Analizy

Niebezpieczeństwa hossy

źródło: Emil Szweda, Obligacje.pl

  • Opublikowano: 22 kwietnia 2016, 20:24

  • Powiększ tekst

Publiczne emisje obligacji nigdy nie sprzedawały się źle, ale jednodniowe zapisy też nie były dotąd standardem. Rynek się rozgrzewa, a wtedy najłatwiej o głupie pomysły.

Druga emisja Alior Banku nie powinna była udać się tak dobrze. Inwestorzy mieli prawo obrazić się na warunki – obniżka kuponu o 25 punktów bazowych, wydłużenie terminu spłaty o dwa lata (dwa dodatkowe lata powinny kosztować bank przynajmniej 20 bps). To tak jakby dealerzy samochodów w odpowiedzi na wysoki popyt podnieśli ceny o 20 proc. w ciągu tygodnia. Nie powinna, ale się udała, a popyt znów przekroczył podaż już pierwszego dnia zapisów.

Nie chodzi nawet o to, czy wcześniej kupon był zbyt wysoki, czy może w kolejnej emisji był zbyt niski, ale raczej o rosnące zainteresowanie obligacjami firm, które można porównać tylko z publicznymi emisjami obligacji Orlenu sprzed trzech lat. Nagle znów o obligacjach dużo się mówi, a jeszcze więcej pisze nie tylko w biznesowych serwisach, ale też ogólnopolskich. Z jednej strony można się cieszyć z tego powodu, ponieważ oznacza to więcej inwestorów, więcej emisji, rozwój rynku, czyli po prostu więcej pieniędzy w interesie. Z drugiej jednak, przynoszenie nowinek inwestycyjnych pod strzechy często źle się kończy dla „cywilizowanych”.

Moment jest jednak specyficzny. Po pladze defaultów z lat 2014-2015 (a więc obligacji oferowanych w entuzjastycznym okresie 2012-13) spora część inwestorów detalicznych jest już wrażliwa na kwestie ryzyka związanego z obligacjami. Można je sprowadzić z grubsza do tego, że obligacje oprocentowane na 8 proc. dają wprawdzie nominalny zysk wyższy o 60 proc. niż te oprocentowane na 5 proc., ale ryzyko utraty środków jest wyższe kilkudziesięciokrotnie.

Za sprawą brutalnych doświadczeń wcześniejszych lat, można powiedzieć, że inwestorzy detaliczni są przygotowani na rozkwit rynku obligacji w Polsce pod względem niezbędnego doświadczenia. Ale wkraczają na niego także inwestorzy, którzy dopiero od niedawna interesują się możliwościami obligacji i nie zawsze są świadomi skrywanego coraz sprytniej ryzyka. To z myślą o nich pojawią się nowe emisje prywatne o niewielkiej wartości, niskich progach wejścia, z „zabezpieczeniami o wysokiej wartości”. Na te emisje trzeba uważać szczególnie.

Rozgrzany rynek to jednak nie tylko pokusa sprzedawania ryzyka w opakowaniu po bezpieczeństwie, ale też sięgania po tanie pieniądze przez emitentów, którzy dziś stoją na solidnych fundamentach. Nie można sądzić, że emitenci w Polsce, którzy nie uzyskaliby inwestycyjnej oceny ratingowej, mogą bez końca pożyczać na 5 proc. Na rynkach rozwiniętych, gdzie stopy procentowe są niższe, a chętnych do inwestowania więcej, emitenci tego rodzaju muszą zgadzać się na wyższe kupony. Kiedyś i do nas te warunki dotrą i może się okazać, że dziś wypuszczane papiery, za kilka lat trzeba będzie refinansować po wyższym koszcie.

W dodatku mocne fundamenty zależą przecież od koniunktury, która nie zawsze będzie tak dobra jak dziś. Z jednej strony tendencja do wydłużania terminów spłaty obligacji jest naturalna (pod tym względem dużo nam brakuje do rynków rozwiniętych), z drugiej wymusza na inwestorach podjęcie ryzyka związanego z brakiem możliwości przewidywania wydarzeń w długoterminowej perspektywie w świecie, w którym tylko zmiana jest pewna. Dobrze się więc składa, że większość obligacji oferowanych jest ze zmiennym kuponem. Powtórne narodziny inflacji nie będą więc problemem dla inwestorów.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych