Analizy

Zdjęcie ilustracyjne / autor: Pixabay.com
Zdjęcie ilustracyjne / autor: Pixabay.com

W Polsce łatwiej odłożyć na wkład własny niż w Budapeszcie czy Pradze

Bartosz Turek

Bartosz Turek

Bartosz Turek, główny analityk HREiT Investments

  • Opublikowano: 30 września 2020, 14:10

  • 0
  • Powiększ tekst

Za miesięczną pensję można w Warszawie kupić mniej niż pół m kw. mieszkania. Paradoksalnie jednak droga do własnego „M” jest w Polsce znacznie łatwiejsza niż w wielu krajach starego kontynentu. Powód? Wciąż mamy wyraźnie niższe koszty życia niż na Zachodzie

30 tysięcy złotych za metr mieszkania w Londynie, 40 tysięcy za metr w Paryżu i aż 220 tysięcy za taki sam fragment nieruchomości w Monako – z takimi cenami muszą się zderzyć nabywcy, który we wspomnianych stolicach chcieliby kupić własne cztery kąty – wynika z danych portalu Numbeo. Na tym tle rodzime 9,6 tysięcy za metr, które trzeba zapłacić za lokum poza centrum Warszawy nie powala.

W Europie bywa znacznie drożej

Porównywanie się do najbogatszych stolic ma jednak niewiele sensu. Dlatego spójrzmy jak sytuacja się przedstawia w stolicach krajów, z którymi sąsiadujemy. W tym zestawieniu wypadlibyśmy gdzieś w okolicy środka stawki. Na przykład za mieszkanie w Berlinie, choć poza jego ścisłym centrum, trzeba zapłacić prawie 17 tys. złotych w przeliczeniu na metr. Niewiele taniej jest w czeskiej Pradze (15 tys. złotych). Lepiej jest już w Bratysławie, gdzie metr kosztuje 11,5 tys. złotych. I choć nie mamy ze Szwecją granicy lądowej, to jako ciekawostkę można dodać, że znacznie drożej niż w Warszawie jest w Sztokholmie. Tam za metr trzeba zapłacić równowartość 24 tysięcy i słabym wytłumaczeniem jest fakt, że w Szwecji nie tylko mieszkania są drogie. Spójrzmy jednak też na drugą stronę medalu. Taniej niż w Warszawie jest w Wilnie (7,5 tys. zł za m kw.), ale też w Mińsku (4,4 tys. zł) i Kijowie (3,1 tys. zł). Cena to nie wszystko Niestety dalej liczby te możemy jedynie postrzegać jako ciekawostkę, bo przecież co z tego, że za metr zapłacić trzeba 5 tysięcy czy 50 tysięcy, jeśli będziemy to rozważać w oderwaniu od pozostałych realiów – przede wszystkim nie porównamy tych liczb z zarobkami ludności. Dopiero takie zestawienie pokaże nam jaka jest siła nabywcza zarobków danej ludności i to już faktycznie lepiej zacznie tłumaczyć sytuację mieszkańców danego zakątka świata. Niestety w tym zestawieniu uplasujemy się bliżej końca tabeli. Okazuje się bowiem, że przeciętne stołeczne wynagrodzenie netto to równowartość mniej niż 0,5 m kw. mieszkania poza ścisłym centrum Warszawy – sugerują dane portalu Numbeo. Najgorsze w tym zestawieniu jest wcześniej wspomniane Monako. Tam za przeciętną pensję można sobie kupić 0,1 metra. Żeby uzmysłowić sobie o czym właściwie rozmawiamy, to warto podkreślić, że przeciętna osoba pracująca w Monako zarabia tyle, że za miesięczne wynagrodzenie netto może kupić taką powierzchnię podłogi, na której zmieści się para butów. Niewiele lepiej jest w Paryżu. Za wynagrodzenie można sobie kupić tam 0,28 metra mieszkania. Podobnie jest w Valletcie, Belgradzie i Pradze. W takim porównaniu Polska zajmuje 11 miejsce w gronie 40 przebadanych krajów.

Na drugim biegunie znajdziemy Reykjavik i Brukselę. W obu tych stolicach możliwości zakupowe osób tam pracujących są przeciętnie dwa razy wyższe niż mieszkańców Warszawy. Ważniejsze ile Ci zostaje, a nie ile zarabiasz

I choć powoli zbliżamy się do odpowiedzi na pytanie czy w danym punkcie kuli ziemskiej łatwo jest dorobić się własnych czterech kątów, to wciąż nie dotykamy sedna problemu. Co bowiem z tego, że w Kijowie można kupić za przeciętną pensję prawie 0,7 m kw. mieszkania skoro koszty życia w mieście powodują, że bardzo trudno jest zaoszczędzić jakiekolwiek pieniądze, aby o takim zakupie w ogóle myśleć.

Sprawdźmy więc jak długo para zarabiająca łącznie dwie średnie pensje jest w stanie - żyjąc skromnie – odłożyć pieniądze potrzebne na wkład własny do kupienia 50-metrowego mieszkania w danej stolicy. Co to znaczy, że para „żyje skromnie”? Zakładamy, że z rzadka spędza czas poza domem, stroni od używek, jada głównie w domu, w ciągu roku wyjeżdża na dwa tygodnie wakacji, ale raczej takich z niższej półki i oszczędnie zarządza budżetem przeznaczonym na zakupy ubrań. Ponadto zakładamy rezygnację z samochodu na rzecz komunikacji miejskiej. Przyjmujemy ponadto, że para zdecydowała się na najem mieszkania z jedną sypialnią poza centrum miasta.

W naszym przykładzie koszt utrzymania można więc oszacować w przypadku Warszawy na mniej niż 6 tysięcy złotych miesięcznie – wynika z szacunków portalu Numbeo. Bardzo ważnym składnikiem są tu koszty najmu i prowadzenia domu – pochłaniające prawie połowę wspomnianej wyżej kwoty. Nie zmienia to jednak faktu, że przy zarobkach dwóch pracujących w stolicy osób na przeciętnym poziomie 8,3 tys. zł netto nasza modelowa para może co miesiąc zaoszczędzić prawie 2,4 tysiące złotych. To znaczy, że przy obecnych cenach mieszkań odłożenie na wkład własny 50-metrowego lokum zajmie naszej oszczędnej parze niecałe 3 lata 5 miesięcy. To długo. Dłużej niż w Londynie czy Paryżu. Z drugiej strony jednak wynik ten plasuje nas na 24 miejscu w gronie 40 przebadanych krajów, czyli mniej więcej w połowie stawki. To znaczy, że mimo wszystko koszty życia w Polsce są wciąż relatywnie niskie.

Daleko jest nam jednak do takich krajów jak Szwajcaria, Belgia, Dania, Islandia czy Niemcy, gdzie para musiałaby żyć oszczędnie tylko przez rok, aby zgromadzić niezbędny wkład własny do kredytu. Dzieje się tak pomimo relatywnie wysokich cen nieruchomości w stolicach (od 12 do prawie 34 tys. zł za metr). Łatwość zakupu nieruchomości wynika tam jednak przede wszystkim z wysokich dochodów. Oszacowaliśmy bowiem, że para powinna w tych lokalizacjach dysponować wynagrodzeniami w kwocie od 21 do prawie 54 tys. złotych miesięcznie. Tak przynajmniej sugerują statystyki.

Nasza oszczędna para byłaby jednak w gorszej sytuacji niż w Warszawie gdyby żyła w Pradze, Budapeszcie, Monako czy Atenach. W tych stolicach należałoby żyć oszczędnie przez od ponad 3,6 do prawie 8 lat. Jest też całkiem spora grupa krajów, w których nawet oszczędne życie nie pozwala na odłożenie pieniędzy potrzebnych do zakupu mieszkania. To tłumaczy dlaczego mieszkańcy tych krajów ratują się np. emigracją zarobkową. W gronie tym znajdziemy aż dwóch naszych sąsiadów – Ukrainę i Białoruś. I tak na przykład w Kijowie para powinna dysponować co miesiąc budżetem nieprzekraczającym równowartości 4,2 tys. złotych, a koszty życia pochłoną w ich przypadku trochę wyższą kwotę. W efekcie nie cieszy ich to, że za metr mieszkania muszą zapłacić niewiele ponad 3 tysiące złotych. Aby zbudować potrzebne do zakupu oszczędności, powinni zarabiać więcej niż wynika ze statystycznej średniej, albo zmuszeni są żyć skromniej (np. mieszkać z rodziną), dorabiać lub szukać lepszego życia w innym miejscu.

Nie odłożysz na Ukrainie i Białorusi

Jeszcze gorzej mają mieszkańcy Mińska. Tam nasza modelowa para zarabia 3,4 tys. złotych, a na życie musi wydać co miesiąc o 700 złotych więcej niż dostaje pensji. Gdyby tego było mało, to dane Numbeo sugerują, że w Mińsku mieszkania są o jedną trzecią droższe niż w Kijowie. Zupełnie najgorsza sytuacja panuje jednak w Kiszyniowie. Tam nasza modelowa para zarabia średnio o 1,3 tys. zł mniej niż kosztuje życie w stolicy Macedonii Północnej. I żadnym pocieszeniem jest tu fakt, że metr mieszkania w Kiszyniowe kosztuje 2,7 tys. złotych.

I choć te wyniki zbliżają nas już najbliżej prawdy, to wciąż bazujemy na średnich. I tak na przykład problemem średniego wynagrodzenia jest to, że większość osób zarabia mniej. W Polsce na przykład około 60-70% osób zarabia mniej niż sugeruje średnia płaca. Niestety nie mamy dla przebadanych stolic informacji o tym jak bardzo średnia płaca jest w taki sposób „zawyżona”.

Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments

Powiązane tematy

Komentarze