Przed wyborami w Niemczech – „nowa-stara” konstelacja władzy
W niedzielę 26 września obywatele zza Odry pójdą do urn. Jak dotąd kampanię zdominowały kompromitacje głównych kandydatów w rozgrywce o Kancelarię Federalną i nieprzewidywalna batalia największych partii o względy wyborców. Jaka konstelacja u władzy w Berlinie wyłoni się z tego politycznego zamętu?
Kanclerz Angela Merkel nie ubiega się o reelekcję, a po ostatnich wpadkach jej potencjalnego następcy Armina Lascheta zwycięstwo CDU nie jest bynajmniej przesądzone. Toteż na ostatniej prostej liderzy wiodących ugrupowań licytują się, kto skuteczniej trafi w nastroje elektoratu. Po ostatniej sondażowej zapaści partii Zielonych media skupiały się już na przyjętej przez politycznych bukmacherów za pewnik tezie, że schedę po ustępującej kanclerz przejmie premier Nadrenii Północnej-Westfalii Armin Laschet. Tyle tylko, że w lipcu sondażowe notowania nowego szefa CDU załamały się. Życzliwe mu media piszą wprawdzie tylko o „chwilowym dyskomforcie”, ale badania nastrojów społecznych nie pozostawiają złudzeń, wskazując wyraźnie na słabnące poparcie kandydata chadeków.
Brak tchu
Kilka tygodni przed wyborami do Bundestagu Armin Laschet lądował we wszystkich sondażach niezmiennie na trzecim miejscu. Dziś zaledwie kilkanaście procent ankietowanych uważa, że jest on odpowiednim kandydatem na kanclerza – są to dla kandydata CDU najgorsze wyniki od połowy maja. Dziennikarze hamburskiego tygodnika „Der Spiegel” zadali sobie trud przeanalizowania powodów, które wpłynęły na osłabienie pozycji sondażowej Lascheta. Zdaniem autorów przewodniczący CDU prowadzi nader niezręczną kampanię, która – co gorsza – przekłada się na notowania całej partii. Topniejące słupki popularności kandydata to przede wszystkim efekt kompromitujących go wpadek w zachodnioniemieckich regionach dotkniętych powodziami – twierdzą dziennikarze.
Zdjęcia uśmiechniętego premiera Nadrenii Północnej-Westfalii w sytuacji, gdy skala katastrofy w jego landzie przekracza granice wyobraźni, musiała zniechęcić nawet tych, którzy nie zauważali jego wcześniejszych licznych gaf – pisze „Der Spiegel”. Według tygodnika kandydat CDU wciąż nie ma pomysłów, które przebiłyby się do wyborców. „Laschet nie dokonuje analizy doznanych niepowodzeń, a jego programowe zwroty świadczą raczej o nieporadności niż chęci pozyskania politycznego centrum” – czytamy.
Na drugim miejscu sondaży plasuje się współprzewodnicząca Zielonych Annalena Baerbock, która sama zmaga się z kryzysem wizerunkowym.
Po załamaniu się popularności szefów CDU i Die Grünen na najwyższym stopniu podium stanął nieoczekiwanie kandydat SPD i obecny minister finansów Olaf Scholz, któremu jeszcze kilka tygodni temu eksperci nie dawali cienia szansy w rywalizacji o władzę. Wicekanclerz kojarzy się ze zgraną do cna Wielką Koalicją i przede wszystkim z nawoływaniami do silniejszej integracji w Unii, nieuchronnie wiodącej do jednolitego „superpaństwa” europejskiego. Obserwatorzy życia publicznego zgadzają się jednak co do tego, że Scholz jest graczem nietuzinkowym, otrzaskanym z arkanami polityki międzynarodowej, nawet jeśli jego skuteczność może być dyskusyjna.
Niemieccy wyborcy zarzucają Scholzowi, że SPD jest najeżona sympatykami skrajnie lewicowego ruchu Antifa. Z drugiej strony nie chcą też powierzać władzy osobom, które przywłaszczają autorstwo cudzych opinii lub nie radzą sobie na własnym odcinku. Wszak zarówno Annalena Baerbock, jak i Armin Laschet znaleźli się na celowniku łowców plagiatów. Chodzi o wydane przez nich książki, którymi przed wyborami chcieli zaskarbić sobie więcej sympatii.
Niemieckie media utrzymują, że zarzuty są poważne. W cieniu podejrzeń znalazła się zwłaszcza publikacja liderki Zielonych pt. „Teraz. Jak odnowimy nasz kraj”, w której autorka kreśli swoją wizję przyszłości Niemiec. Nasuwa się pytanie, czy rzeczywiście „swoją”. Zdaniem tropiciela plagiatów Stefana Webera 40-letnia kandydatka na kanclerza przepisała całe fragmenty z innych książek, nie wprowadzając zmian i nie zadając sobie trudu wykazania źródeł.
Książka miała być wydarzeniem roku, a wypaliła jak wilgotny kapiszon. Jej autorka zbyt szybko uwierzyła w to, że będzie rządziła tym krajem – pisze tygodnik „Die Tagespost”. Szans kandydatki Zielonych na poszerzenie kręgu wyborców nie podniosło to, że w maju wykryto w życiorysie Baerbock całą serię przeinaczeń. Wpadki odbiły się w sondażach, jeszcze niedawno dla jej partii pozytywnych, a teraz pokazujących rosnącą liczbę zdeklarowanych przeciwników. Sama kandydatka uważa, że stała się celem „zorganizowanej nagonki”. W międzyczasie przyznała się jednak do swoich błędów.
Kielich goryczy
Natomiast potknięcia Armina Lascheta opinia publiczna traktowała dotąd wyrozumiale, dając mu niejako prawo do rozgrzewki przed odegraniem ważniejszej roli w Berlinie. W obozie chadecji premier Nadrenii Północnej-Westfalii już od dawna mówiło się, że daleko mu do wizerunku „idealnego” następcy Angeli Merkel. Wykazał się jednak zdolnością do koncyliacyjnych zabiegów oraz przeciągania poparcia na swoją stronę i złapał w końcu wiatr w żagle. Wyborcy nabrali do Lascheta więcej szacunku, gdy wiosną udało mu się wygryźć chadeckiego konkurenta Markusa Södera, choć media zgodnie podkreślają, że walka o kanclerską kandydaturę nie była sprawiedliwa. Premier Bawarii i szef siostrzanej CSU uchodzi wciąż za lepszego pretendenta w wyścigu o fotel kanclerski, co potwierdzają nie tylko obecne sondaże, lecz także opinie tuzów CDU, jak Wolfgang Bosbach.
Kroplą przepełniającą kielich goryczy była zapewne nieporadność Armina Lascheta w obliczu katastrofalnej powodzi. Jednym z jego dotychczasowych silnych atutów były na pewno jego sukcesy w nadreńskim mateczniku. Ten, kto potrafi kierować tym ważnym krajem związkowym, poradzi sobie również w zarządzaniu całym państwem – przekonywał Laschet. Przewodniczący CDU powtarzał to zdanie niczym mantrę, niekiedy przy dziwnych okazjach. Po lipcowych kataklizmach w kierowanym przezeń kraju związkowym dziś odbija mu się medialną czkawką. Odkąd ubiega się o fotel kanclerza, zapewniał, że Nadrenia Północna-Westfalia to „Niemcy w pigułce”.
Jeśli jednak Laschet nie radzi sobie ze skutkami powodzi i organizacją pomocy dla poszkodowanych, to staje się zakładnikiem własnej logiki. Ten, kto nie radzi sobie w landzie, tym bardziej nie poradzi sobie w kraju – uważa monachijski dziennik „Süddeutsche Zeitung”. A Laschet nie potrafi już z siebie zdjąć odium „kryzysowego dyletanta”.
Wyczerpanie kredytu zaufania i rozliczne wizerunkowe porażki nie skłaniają go jednak do rezygnacji z kanclerskich ambicji. Wspólne zdjęcia z Olafem Scholzem w miejscach dotkniętych klęską żywiołową uzasadniają tę pewność na tyle wymownie, że nie trzeba już sięgać po wyjaśnienia politologów. Obaj kontrkandydaci, którzy jeszcze przed dwoma tygodniami nie oszczędzali się w ostrych polemikach, wysłali wyraźny sygnał – z braku alternatywy nie możemy już wykluczyć kolejnej odsłony sojuszu CDU-SPD. Tyle tylko, że tym razem języczkiem u wagi może się okazać partia FDP. Szef liberałów Christian Lindner dał już do zrozumienia, że nie zamierza ponownie przez cztery lata przyglądać się poczynaniom rządu z ław opozycji. Jego słowa zachęciły więc berlińskich dziennikarzy do snucia kolejnych rozważań na temat przyszłych konstelacji rządowych.
W stołecznych redakcjach można przeto usłyszeć powtarzane z pewnym zaniepokojeniem, na razie szeptem, pogłoski o zawarciu koalicji, która na szczeblu federalnym była do dziś nie do pomyślenia, czyli tzw. Deutschland-Koalition (nawiązując do zbieżności barw partyjnych z kolorami flagi Republiki Federalnej Niemiec) z udziałem CDU, SPD oraz FDP. Nic dziwnego – szefowa Zielonych Annalena Baerbock, która dokonała sztuki niepowtarzalnej, przemierzając w ciągu dwóch tygodni drogę od „szarej myszki” do „gwiazdy”, tam i z powrotem, jednych pociąga, a drugich odstręcza. Nie sposób tu ogarnąć całej serii jej błędów – począwszy od bezmiaru niekompetencji w zakresie polityki bezpieczeństwa, a skończywszy na skrajnym braku odpowiedzialności w kwestiach związanych z budowaniem własnego wizerunku.
Już po wyborach parlamentarnych w 2017 r. liberałowie z FDP odrzucili opcję rządzenia z Zielonymi, którzy przy stole negocjacji zmienili nagle swój program bez koalicji jamajskiej” nie zostanie więc już raczej powtórnie wyjęty z szuflady. To samo dotyczy tzw. „koalicji sygnalizacji świetlnej” (SPD-FDP-Die Grünen), której jedynym spoiwem byłoby odsunięcie chadeków od władzy. Z drugiej strony w kraju, gdzie poza Alternatywą dla Niemiec (AfD) wszystkie wiodące ugrupowania polityczne skręcają w lewo, różnice ideowe czy programowe nie mają już kluczowego znaczenia, a w każdym razie nie przeszkadzają w zawiązywaniu sojuszy. Wizję utworzenia „czarno-zielonej” koalicji, w której powodzenie wierzą nawet uchodzący za „chrześcijańskich konserwatystów” Laschet oraz Söder, oddalają jedynie obecne sondaże, dające chadekom i Zielonym minimalną większość, kurczącą się tym szybciej, im bliżej do wyborów. Jedno jest pewne – wtłaczanie batalii o urząd kanclerski w paradygmat wojny ideologicznej nie jest głównym kryterium, jakim kierują się niemieccy politycy i wyborcy.
Swoją niechęć do współpracy z Zielonymi wyraża zresztą też coraz więcej posłów CDU, argumentując, jakoby Annalena Baerbock i Robert Habeck miotali się pomiędzy różnymi skrajnościami – począwszy od wezwań do redukcji zbrojeń, a skończywszy na graniczącym z naiwnością „terroryzmem ekologicznym”. Radykalnych pomysłów nie szczędzi zresztą sama kandydatka, która kilka dni temu zgłosiła propozycję utworzenia „superministerstwa” ochrony klimatu. Według jej zapatrywań nowy resort miałby otrzymać środki i narzędzia pozwalające na blokowanie każdego projektu ustawy, który naruszałby zapisy paryskiego porozumienia klimatycznego. Bearbock, która przy aktualnych sondażach przyjęłaby tę ministerialną posadę z pocałowaniem ręki, nie interesuje się zbytnio zastrzeżeniami niektórych państw Grupy Wyszehradzkiej wobec kontrowersyjnego projektu Komisji Europejskiej „Fit for 55”, który – realizując „cele redukcyjne” – uderzy w polskie czy czeskie przedsiębiorstwa.
Klimatyczna histeria
Poszczególni niemieccy publicyści martwią się, że na listach Zielonych widnieją nazwiska najbardziej zacietrzewionych działaczy ruchu klimatycznego „Fridays for Future”. „Po wyborach Armin Laschet musiałby negocjować z frakcją radykałów” – oczekuje publicysta Alexander Wendt. Tymczasem wspomniana koalicja CDU-SPD-FDP („Deutschland-Koalition”) jest możliwa z kilku powodów. Chadecy i socjaldemokraci współpracują ze sobą nieprzerwanie od ośmiu lat. Jak pokazały ostanie wybory w kilku krajach związkowych, niewątpliwie wiele na tym stracili, choć w gabinetach ministerialnych powstały w międzyczasie zażyłe kontakty i nie brakuje polityków, którzy nie chcą się wyprowadzać z wziętych w posiadanie biur. Natomiast współpracę z FDP ułatwia im to, że wśród liberałów znalazło się w ostatnich latach sporo „uciekinierów”, którzy stracili wprawdzie zaufanie do swoich pierwotnych formacji, ale znają je od podszewki, co sprzyjałoby atmosferze przy układaniu przyszłego rządu. Za sygnał zwrotu w nastrojach społecznych uznano zresztą dopięcie analogicznej koalicji w Saksonii-Anhalt, której orędownikiem jest ceniony przez mieszkańców tego landu premier Reiner Haseloff. Pytanie tylko, czy Olaf Scholz, niekryjący nadziei na objęcie stanowiska szefa rządu federalnego, zgodziłby się na reanimację sojuszu z CDU/CSU, w którym w przeszłości grał nieodmiennie drugie skrzypce. Po marcowych wyborach w bastionie SPD, jakim jest Nadrenia-Palatynat, zapewnił, że „przy odrobinie odwagi można stworzyć stabilne rządy bez udziału chadecji”.
Od jakiegoś czasu wicekanclerz flirtuje zarówno z Zielonymi, jak i z postkomunistyczną Lewicą. Scholz już dawno temu stracił nimb „konserwatywnego cudotwórcy”, powstrzymującego rosnące apetyty zagorzałych neomarksistów. Naciski ze strony skrajnie lewicowego wiceszefa socjaldemokratów Kevina Kühnerta i ubieganie się o stanowisko kanclerza wymusiły na nim porzucenie pozorów pragmatyzmu, narzuconego mu niegdyś przez swojego nauczyciela politycznego Franza Münteferinga. Dziś marzy się Scholzowi rząd stricte socjalistyczny – oczywiście pod jego przewodnictwem.
Czy Scholz mógłby się znaleźć w roli gracza rozdającego karty? Aby osiągnąć ten cel, musiałby najpierw obudzić swoją partię z letargu i podnieść jej prestiż, co przy obecnym kierownictwie (Saskia Esken, Norbert Walter-Borjans) wydaje się myśleniem życzeniowym. No i przede wszystkim SPD musiałaby wyprzedzić Zielonych, którzy mimo wszelkich kryzysów nadal cieszą się dużym poparciem. Rozważania o możliwym sukcesie Scholza nie są jednak zupełnie bezzasadne. Obecny zastępca Angeli Merkel jest jedynym z trojga kandydatów na kanclerza, któremu dotąd nie zarzucono plagiatu. To jeszcze nie wystarczy, żeby wygrać wybory, choć dowodzi bylejakości niemieckiego życia publicznego. Bylejakości, która prędzej czy później może się niestety przełożyć na całą Europę.
Wojciech Osiński, Berlin
Autor jest korespondentem Polskiego Radia
Artykuł ukazał się we wrześniowym wydaniu „Gazety Bankowej” dostępnym także w formie e-wydania: https://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html
Czytaj też: Mieszkańcy Bogatyni: Zatrzymanie Turowa jest nie do pojęcia