Czy walka z hejtem łamie wolność słowa?
Hejt nie jest domyślnym sposobem komunikacji w sieci. A walka z toksycznym językiem nie oznacza łamania wolności słowa - tłumaczy językoznawca dr Paweł Trzaskowski. Badacz opisuje mechanizmy hejtu i skuteczne sposoby na ograniczenie tego zjawiska.
Dr Paweł Trzaskowski, kierownik sekcji językowej Polskiego Radia, w ramach swojej pracy doktorskiej pisanej na Uniwersytecie Warszawskim analizował zjawisko hejtu w komentarzach internetowych. Jego praca otrzymała nagrodę Prezesa Rady Ministrów.
„Przyjąłem, że hejt to taki sposób mówienia o kimś w Internecie, który sprawia, że odbiorca danego komunikatu może pomyśleć o opisywanej osobie czy grupie gorzej niż przed otrzymaniem takiego komunikatu” - streszcza dr Trzaskowski w rozmowie z PAP. I dodaje, że to, czy dany wpis jest hejtem czy nie, to subiektywna opinia. „Jeśli ktoś poczuł się z danym komunikatem gorzej albo widzimy, że wyrządzono krzywdę czyjemuś wizerunkowi, to można uznać, że mieliśmy do czynienia z hejtem” - opisuje.
Zdaniem badacza nieetyczny język stanowi zdecydowaną mniejszość treści w Internecie, ale lepiej go zapamiętujemy niż te pozostałe komunikaty; „jest wrzaskliwy, jaskrawy, agresywny, próbuje wyrządzić krzywdę”.
Według językoznawcy są dwa główne powody posługiwania się hejtem. Pierwszy powód jest merkantylny - są osoby, które dostają pieniądze za to, że kogoś dyskredytują, np. trolle polityczne. Jak wiele takich osób jest - trudno jednak zbadać. A drugi powód jest emocjonalny. „Ktoś stosuje hejt, aby wyładować frustrację - obniża czyjś status, a przez to sam się czuje ważniejszy, lepszy, może uważać, że ma na coś wpływ” - opowiada dr Trzaskowski.
W jego ocenie hejt to język przemocy. „Przemoc jest zawsze związana z uzurpowaniem sobie władzy przez kogoś silniejszego nad kimś słabszym, a krzywda wyrządzana jest dla czyjegoś zysku. I tak jest w przypadku hejtu. W sekcji komentarzy przypuszczany jest na ofiarę atak. Ta osoba nawet gdyby chciała, nie jest w stanie się obronić, bo zostanie zakrzyczana. Jest dysproporcja sił, wyrządzana jest komuś krzywda. A hejter czerpie z tego jakiś zysk” - wyjaśnia badacz.
Naukowiec opisywał sposoby wyrządzania krzywdy w komentarzach. „Po pierwsze hejter znajduje punkt zaczepienia: chwyta się czegoś, żeby zdyskredytować drugą osobę” - mówi. I wymienia, że to może być jej seksualność, wygląd albo zarzucenie komuś hipokryzji i cynizmu, wytknięcie obcości, zależności czy braku wiarygodności.
Jeśli chodzi o techniki dyskredytacji stosowane w ramach hejtu, to można wśród nich wyodrębnić m.in.: szydzenie (ośmieszenie osoby, wyśmianie jej cech), deprecjację (wyzwiska, obelgi), etykietowanie (zaliczenie osoby do jednej, źle kojarzącej się kategorii), odwracanie uwagi (odnoszenie się do tematu zupełnie innego niż meritum), a także prowokację (np. atakowanie czułych punktów osoby - jej intymności, rodziny).
Dr Trzaskowski wyróżnia też kilka typów hejterów: „żartownisie” (chcą wywołać śmiech), „krzykacze” (używają krótkich, często wulgarnych wypowiedzi), „oburzeni” (dają wyraz swojemu niezadowoleniu) oraz „informatorzy” (dzielą się z innymi wiedzą).
O ile język hejtu jest zróżnicowany i komentujący używają wszelkich środków językowych, by zdyskredytować przeciwnika, to techniki hejtu są powtarzalne, łatwe do wyliczenia. Kiedy się więc je już pozna, łatwo przewidzieć, jak będzie wyglądała sekcja komentarzy pod jakimś artykułem - ocenia rozmówca PAP.
Dr Trzaskowski badał w swojej pracy między innymi ogólnodostępne portale informacyjne. „One nie pomagają w tworzeniu społeczności. Nie ma tam poczucia wspólnoty, która sprawiałaby, że ci komentujący mieliby motywację, żeby się dobrze zachowywać. A przez to takie portale stają się współczesnym odpowiednikiem średniowiecznego pręgierza, placem, na którym odbywa się lincz” - porównuje.
Rozmówca PAP zwraca uwagę, że kiedy jest się członkiem tłumu, ma się poczucie, że można sobie pozwolić na więcej. „Ale jeśli się wybierze kogoś z tłumu, np. do sondy ulicznej - osoba ta nagle robi się spokojniejsza, wypowiada się składniej, pełnymi zdaniami, bo ona wtedy odpowiada za siebie. Wystawia siebie do oceny. Podobnie jest z hejtem. W sekcji komentarzy, gdzie ludzie czują się anonimowi, zdjęta jest z nich część odpowiedzialności. Jeśli zaś wytworzymy w jakiś sposób to poczucie odpowiedzialności, to taki zobligowany użytkownik będzie się zachowywał lepiej niż anonimowy krzykacz” - opowiada.
“Kiedy zaczynałem pracę nad tym badaniem, to myślałem, że sekcje komentarzy to stajnia Augiasza – nie ma dla nich ratunku. Okazało się jednak, są na to badania, że hejtowi można się skutecznie przeciwstawić. Można ten język komentarzy internetowych uporządkować i skierować debatę na właściwe tory. Tylko wymaga to wysiłku” - mówi.
Doktor powołuje się na analizy, według których hejterskie komentarze obniżają opinie czytelników o tekście wyjściowym. Wydawcom powinno więc zależeć na poprawie jakości komentarzy.
Zwraca uwagę, że są duże polskie portale - np. Onet i Interia, które zrezygnowały już z zamieszczania komentarzy swoich czytelników. Zamykanie możliwości komentowania to może i najprostsza, ale nie jedyna możliwość pozbycia się hejtu.
Są miejsca w Internecie, gdzie odbywa się dialog - np. fora specjalistyczne czy tematyczne. Członkowie tych grup tworzą społeczność - zbierają się wokół jakiegoś wybranego zagadnienia po to, żeby wymieniać informacje. A hejt jest w takich miejscach wyjątkiem. Na tworzeniu takich zgranych społeczności powinno więc wydawcom portali zależeć. To jednak nie jest proste zadanie.
“Do tego potrzebni są między innymi ludzie, którzy będą zajmować się sprawiedliwą, przejrzystą moderacją. A to jest czasochłonne i kosztowne” - zwraca uwagę dr Trzaskowski.
Zdaniem badacza moderatorzy powinni stosować sprawiedliwy i przejrzysty system nagród i kar dla użytkowników. Komentujący powinni więc wiedzieć, za co zostali ukarani (np. usunięciem ich wypowiedzi lub banem) i powinni móc się od tej kary odwołać. Jeśli system banowania nie jest przejrzysty, hejterzy wracają i są jeszcze bardziej agresywni - uważa dr Trzaskowski.
Oprócz kar warto przewidzieć również nagrody dla komentujących, aby wartościowe wpisy były doceniane. I tak na przykład - jak podaje badacz - w portalu The New York Times użytkownicy mogą wybrać, jakie komentarze mają być dla nich widoczne: wszystkie, wybrane przez redakcję lub dobrze ocenione przez innych czytelników. Taki podział na sekcje sprawia, że komentujący mają motywację do pisania starannych, przemyślanych wpisów.
Z kolei w sieciowej grze League of Legends (która wsławiła się między innymi tym, że skutecznie ograniczyła ilość „toksycznego” języka w komunikacji między graczami) opracowano system nagród dla tych użytkowników, którzy nie byli zgłaszani przez innych za stosowanie agresywnego języka.
„To może jednak zadziałać tylko, jeśli osoba, która pisze w sieci, utożsamia się ze swoim awatarem. Niekoniecznie musi występować pod swoim nazwiskiem, ale nie może też być całkowicie anonimowa. Istotne jest wytworzenie poczucia odpowiedzialności za to, jak odbierają ją inni” - komentuje językoznawca.
Pomocne są również zabiegi zniechęcające komentujących do zamieszczania wpisów pod wpływem nagłych, negatywnych emocji. Dlatego w walce z hejtem pomaga m.in.: ukrycie sekcji komentarzy (trzeba ją samodzielnie rozwinąć), konieczność zalogowania się przed dodaniem komentarza oraz różnego rodzaju pytania weryfikujące. W walce z hejtem bardzo dobrze spisuje się też publikowanie komentarzy z opóźnieniem - po zaakceptowaniu przez moderatora. Niektóre portale rezygnują też z udostępniania sekcji komentarzy, zachęcając przy tym do przesyłania listów do redakcji, które, jak za najlepszych lat prasy drukowanej, mogą później zostać opublikowane.
W walce z hejtem skuteczna jest też tzw. przeciwmowa (counterspeech), a więc prezentowanie pod agresywnym komentarzem odmiennej narracji. Aby przeciwmowa była jednak skuteczna, nie może być agresywna, ale rzeczowa i raczej empatyczna.
“Pozbycie się części komentarzy nie musi oznaczać łamania wolności słowa. W życiu publicznym również obowiązują, często niepisane, zasady, które podpowiadają nam, że nie wszędzie można powiedzieć wszystko. A niektóre miejsca w sieci stwarzają właśnie taką ułudę pełnej swobody, oferując przestrzeń, w której werbalnie wszystko jest dozwolone” - komentuje badacz.
“Problem jest globalny. Nie tak dawno mieliśmy nadzieję, że dzięki rozwojowi Internetu powstanie dziennikarstwo obywatelskie. Czytelnicy zyskali wtedy pewną nadzieję na sprawczość. Ale potem okazało się, że nic z tego. Zwykłych użytkowników dalej nikt nie słucha, dalej nikt nie czyta” - mówi dr Trzaskowski. I dodaje, że to wywołuje frustrację wśród niektórych z nich. Dlatego też część komentujących tę namiastkę sprawczości znajduje w stosowaniu przemocy językowej - krzywdzeniu innych słowami. Nie rozwiązuje to jednak frustracji, ale napędza kolejne - zgodnie z zasadą, że agresja rodzi agresję.
PAP/ as/