Informacje

Kopalnia / autor: Fratria
Kopalnia / autor: Fratria

Ekspert: Nie ma alternatywy dla węgla w Polsce

Agnieszka Łakoma

Agnieszka Łakoma

dziennikarka portalu wGospodarce.pl, publicystka miesięcznika "Gazeta Bankowa", komentatorka telewizji wPolsce.pl; specjalizuje się w rynku paliw i energetyce

  • Opublikowano: 19 grudnia 2023, 15:01

    Aktualizacja: 19 grudnia 2023, 15:58

  • Powiększ tekst

Polska nie jest w stanie szybko odejść od węgla i żadne polityczne zaklęcia i unijne naciski tego nie zmienią – mówi profesor Władysław Mielczarski, ekspert branży energetycznej

Agnieszka Łakoma: Wczoraj siedem państw europejskich na czele z Niemcami, Francją i Holandią zadeklarowało, że do 2035 roku wyeliminują emisję CO2 z energetyki. W grupie tej są także Austria, Belgia Luksemburg i Szwajcaria. Jak Pan ocenia takie zobowiązania, czy są wykonalne?

Władysław Mielczarski: Takie deklaracje być może są cenne, ale czy do zrealizowania – to już inna kwestia. Na najlepszej drodze do tego celu jest Francja, w której 70 proc potrzebnej energii produkują elektrownie atomowe. W przypadku Niemiec jest dużo wątpliwości tym bardziej, że elektrownie węglowe mają się tam całkiem dobrze i definitywnie wyłączono atomowe. Zaś produkcja z bloków gazowych – jako mniej emisyjnych - od węglowych jest obarczona ryzykiem cenowym, bo trzeba sprowadzać gaz amerykański i norweski zamiast taniego rosyjskiego. Sądzę, że Niemcy nie tylko w 2035 roku ale nawet w 2050 będą mieć problem z odejściem od węgla w energetyce. Tak samo jak Polska czy Czechy.

Biorąc pod uwagę fakt, że Niemcy i Francja mają dominującą pozycję w Unii Europejskiej, to czy mogą próbować wymusić na innych krajach podobne zobowiązania?

  • Jeśli podejmą taką decyzję, to na pewno nie będą jej wcielali w życie wprost, ale raczej pośrednio. Komisja Europejska ma szerokie możliwości, by wymusić na krajach członkowskich określone decyzje – także w zakresie miksu energetycznego, który formalnie jest w gestii każdego państwa. Bruksela może blokować przyznanie funduszy, jak choćby w ostatnich latach polski KPO. Problem polega na tym, że Polska nie jest w stanie szybko odejść od węgla i żadne polityczne zaklęcia i naciski unijne tego nie zmienią. Bo nie mamy alternatywy.

Ale wielu polityków i niektórzy eksperci przekonują, że damy radę – będzie atom, nowe bloki gazowe i system zdominowany przez odnawialne źródła, więc dokonamy dekarbonizacji, na której tak zależy Brukseli.

  • Opinie polityków często zderzają się z twardymi faktami. A te są w naszym kraju następujące: gaz jest drogi i choć mamy Baltic Pipe i rozbudowujemy gazoport nie sprowadzimy go tyle, by zasilał energetykę. Elektrownię jądrową mamy w rządowym programie od 2009 roku, więc praktycznie powinniśmy kończyć budowę, a dopiero zastanawiamy się, jak ją sfinansować i czy na pewno na Pomorzu. Na dodatek jeden reaktor nie załatwi problemu, skoro ma mieć moc ok. 1000 czy 1200 MW. Nawet jeśli powstanie na czas czyli w 2033 r., to dostarczy rocznie 6-7 TWh energii, a potrzebujemy 200 TWh. Energia OZE pokryje maksymalnie do 55 proc. potrzeb, pytanie więc skąd wziąć resztę energii. Bez elektrowni węglowych, które są dyspozycyjne i mogą dobrze współpracować i uzupełniać źródła odnawialne, zabraknie nam prądu. Nie ma alternatywy dla węgla w Polsce.

Na razie unijni urzędnicy najwyraźniej uznają te argumenty, bo kilka dni temu w uzgodnionym planie reformy rynku energii znalazły się zapisy umożliwiające dopłaty do energetyki węglowej do 2028 roku. W mediach zachodnich pojawiły się informacje o wielkim polskim sukcesie negocjacyjnym. Czy to faktycznie sukces?

  • Sukcesem jest to, że jeszcze przez cztery lata energetyka węglowa przetrwa, ale co będzie w dalszej perspektywie… Te ustalenia na szczeblu unijnym niewiele zmieniają na przyszłość, jeśli wejdą wżycie przepisy nakazujące całkowitą dekarbonizację. Tymczasem my potrzebujemy nowych elektrowni, by zamknąć stare, a to oznacza gigantyczne inwestycje i bynajmniej nie tylko w OZE. U nas biorąc pod uwagę popyt na energię, powinniśmy mieć w systemie 27 do 30 GW mocy w pełni dyspozycyjnych, a obecnie budujemy tylko dwa nowe bloki gazowe, o mocy na 1,3 GW, w elektrowni Dolna Odra. Zatem derogacja do 2028 roku to tylko krótkotrwałe zwycięstwo. Nawet morskie farmy wiatrowe nie poprawią znacząco sytuacji, bo pomimo przygotowań i planów ciągle nie ma pewności, czy uda się na czas wybudować sieci, by rozprowadzić energię i dostarczyć ją tam, gdzie najbardziej jest potrzebna czyli na południe kraju. I nie mówimy tu o liniach średnich ale najwyższych napięć, których powstanie wiąże się z wielkimi wyzwaniami – środowiskowymi i społecznymi i trwa lata. Dla budowy linii 400 KV trzeba będzie robić korytarze o szerokości nawet 100 m na dystansie 700-800 km i to przez obszary gęsto zaludnione i intensywnie rolnicze. A gdybyśmy chcieli tego uniknąć, to trzeba będzie zapłacić 4-5 krotnie drożej za ułożenie kabli w ziemi.

Czy to oznacza, że po 2028 roku wraz z rosnącą presją na dekarbonizację będziemy mieć problemy za dostawami energii?

  • Dokumenty publikowane przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska dotyczące bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej wskazują, że już po 2026 r. może w Polsce brakować energii elektrycznej nawet przez 100 godzin w roku, a po 2030 nawet więcej. Takie braki energii to degradacja gospodarki i poziomu życia społeczeństwa. W kwestii bezpieczeństwa energetycznego nie jesteśmy dziś, jak niektórzy sądzą za pięć dwunasta. Dziś jest już pięć po dwunastej i niewiele można zrobić.

Rozmawiała Agnieszka Łakoma

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych