WYWIAD
Jak policja używa broni? Ekspert analizuje słynną strzelaninę
W wielu policjach świata broni się używa nie po to, żeby wyrządzić jak najmniejszą szkodę, tylko żeby wyeliminować zagrożenie. Polski policjant musi celować do wysokości kolan, nie wyżej – powiedział mł. insp. policji w stanie spoczynku, ekspert kryminalistyki Robert Duchnowski.
Jedną z większych akcji, przy której pan pracował, była tzw. strzelanina w Magdalence, do której doszło z 5 na 6 marca 2003 r.
Robert Duchnowski, młodszy inspektor policji w stanie spoczynku, ekspert kryminalistyki: Magdalenka to było zwieńczenie wielu innych spraw, bo ukrywali się tam wtedy najbardziej poszukiwani bandyci – Robert Cieślak używający pseudonimu „Cieluś” i Białorusin Igor Pikus vel Aleksander Wołodin, członkowie tzw. gangu Mutantów z Piastowa. Jak się okazało, byli też bardzo zdeterminowani. Policja dowiedziała się, że ukrywają się w jednorodzinnym domku w Magdalence, to była posesja, jakich wiele, nierzucająca się w oczy. Żeby ich zatrzymać, użyto policjantów z Biura Operacji Antyterrorystycznych. Bandyci się zabezpieczyli, wiedzieli, że są szukani i, gdy policjanci podeszli pod drzwi, została zdetonowana bomba, która była umieszczona na zewnątrz. W tym ładunku wybuchowym była spora porcja nakrętek, śrubek, gwoździ, wszelkiego metalowego dziadostwa. Na skutek tego wybuchu szturm policjantów się załamał. Dwóch funkcjonariuszy zginęło na miejscu, a kilkunastu było rannych. Nawiązała się wtedy regularna bitwa. Ściągnięto drużynę alarmową, ściągnięto ciężki sprzęt w postaci BTR-ów, żeby nie dopuścić do ucieczki bandytów. O samej bitwie to ja może wiem niewiele, natomiast później, od samego rana, bo bitwa rozegrała się w godzinach późnowieczornych i troszeczkę trwała, ściągnięto praktycznie wszystkie siły z laboratorium kryminalistycznego i z Wydziału Terroru Kryminalnego i Zabójstw, żeby tam robić oględziny i zabezpieczać ślady.
Przyjechał pan na miejsce i co zobaczył?
Tę posesję, domek, który cały czas jeszcze się dopalał, ale w garażu pojawiało się co i raz jakieś ognisko, bo tam chyba jakieś chemikalia były, strażacy to dogaszali. Mnóstwo ludzi, mnóstwo prokuratorów – to był taki typ oględzin, który dla nas i dochodzeniowców był najgorszy z możliwych. Pełno osób postronnych, depczących ślady. Bo co prawda dziennikarze zostali skutecznie odrzuceni daleko, daleko od tej posesji, ale mieliśmy praktycznie wszystkich możliwych przełożonych i prokuratorów, którzy nie do końca potrafili się zachować na miejscu zdarzenia.
Ci ludzie, w sensie bandyci, tam zginęli?
Tak, oni zginęli, z tym że my nie mieliśmy takiej pewności, dopóki nie znaleźliśmy zwłok. W moim przekonaniu to była jedna z najtrudniejszych spraw, jakie robiliśmy. Dlatego, że to były trzy akcje w jednym. To była akcja sapersko-pirotechniczna – bo nie mieliśmy rozpoznania, czy tam nie ma gdzieś na posesji jeszcze innych ładunków wybuchowych, a ponieważ był marzec i śniegu było tak mniej więcej do połowy łydki, więc trzeba było pod kątem pirotechnicznym to rozpoznać. Poza tym cały czas trwała akcja strażacka. Strażacy dogaszali pogorzelisko i polewali wodą. Garaż się co i raz rozpalał, no i dach, ten strych się dopalał cały czas. A trzeba było zrobić oględziny, czyli procesowe oględziny miejsca zdarzenia. Podzieliliśmy to miejsce na sektory, mając wiedzę, gdzie były stanowiska naszych policjantów, którzy ostrzeliwali ten domek. Te oględziny robili technicy z Piaseczna. Eksperci z laboratorium, m.in. z mojej pracowni, pracowali na miejscu. Podzieliliśmy posesję na dwie części i dwie grupy robiły jej oględziny, a trzecia robiła oględziny budynku. Na początku tylko parteru, ale po kilku godzinach, kiedy warunki na to już pozwoliły, kiedy to było na tyle wygaszone i na tyle wystudzone, mogliśmy wejść na górę. Nie po schodach, bo one były wypalone, ale po drabinie – dość długo czekaliśmy, aż nam przywiozą odpowiednio wysoką. Wreszcie, po wejściu na górę, w tym pogorzelisku znaleźliśmy zwłoki obu bandytów. Przy czym nie było to proste – zwłoki nie rzucały się w oczy dlatego, że były przywalone zwęglonymi resztkami więźby dachowej i gruzu popożarowego, którego było dobrze powyżej kostki.
Kto wszedł pierwszy na górę?
Ja byłem na pewno na górze pierwszy, był też dochodzeniowiec. No i znaleźliśmy te zwłoki. Martwi bandyci byli w kamizelkach kuloodpornych, to właściwie były tylko takie korpusy z kikutkami nóg i rąk, reszta się wypaliła, bo tam naprawdę musiała być bardzo wysoka temperatura… Pojawił się problem: jak ich przetransportować z tego strychu na dół, żeby tam przeprowadzić oględziny, bo na strychu nie było warunków, tam cały czas wszystko parowało i cały czas z pogorzeliska wydobywały się różne substancje niekoniecznie dobre dla zdrowia. Myślę, że ten strych mógł się zapalić od strzałów, być może było tam coś łatwopalnego i jakaś iskra na to padła. Ale też to mogło się zapalić od dołu i pójść do góry.
Jak ewakuowaliście zwłoki przestępców?
Mieliśmy problem, bo dysponowaliśmy workami foliowymi do transportu zwłok, ale oni byli – za przeproszeniem – jak indyki wyjęte dopiero z piekarnika, więc ta folia by nam się zaraz stopiła. Nie mieliśmy specjalistycznych noszy, nie przyszło nam do głowy, żeby deskę do transportu rannych wziąć z karetki pogotowia. Ale wpadliśmy na pomysł, że na tę folię położymy kilka warstw papieru pakowego, na to przenieśliśmy zwłoki, do narożników worków przywiązaliśmy liny i powoli spuściliśmy na dół. Tam można było już przeprowadzić oględziny zwłok, a na górze też dokończyć oględziny, bo oni tam mieli zgromadzony całkiem pokaźny arsenał. Łącznie w budynku i na strychu i obok budynku zabezpieczyliśmy kilkadziesiąt sztuk broni.
Jeżeli bandyci zginęli w trakcie zdarzenia, jaki jest sens robienia tak szczegółowej dokumentacji kryminalistycznej?
Bo, po pierwsze, broń, którą tam zabezpieczyliśmy, była z nielegalnego źródła, zresztą różnego typu – karabiny kałasznikowa po modernizacji, czeskie pistolety typu Skorpion, jakieś Uzi, była broń krótka, jakieś pistolety, broń gładkolufowa i jeszcze parę innych. Ciekawostka jest taka, że ta czeska broń, skorpiony, nie miała żadnych cech fabrycznych. I to nie na zasadzie, że te cechy były zatarte, tylko w ogóle nie były naniesione. Dlatego się robi tak szczegółowe badania, bo trzeba wyjaśnić, skąd oni tę broń mieli, musiał ktoś ich zaopatrzyć. A broń była nielegalna.
»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:
Fatalny stan finansów - za błędy Tuska zapłacą Polacy
Farsa! Obajtek bez absolutorium za 27 mld zysku Orlenu
Polacy pokonani! Ta gra przebiła rekord Wiedźmina
TSUE zamknie przemysł, bo ten szkodzi środowisku
Oględziny robi się po to, żeby wyjaśnić wszystkie okoliczności zdarzenia, a oni byli od wielu lat poszukiwani jako najgroźniejsi bandyci w Polsce. Więc tam można było znaleźć jakieś dokumenty czy ślady świadczące o tym, kto im pomagał i w jaki sposób. Trzeba też pamiętać, że taka sprawa często wyzwala wiele innych śledztw prokuratorskich, bo zaczyna być wielowątkowa. W tej sprawie, nieszczęśliwie, prokurator, mówiąc kolokwialnie, przyczepił się do policjantów. Ale nie chciałbym tego komentować, bo ta sprawa była bezprecedensowa.
Wówczas często zdarzały się napaści na policjantów.
Oczywiście, nawet takie megaordynarne. Ale z taką sprawą, jak w Magdalence, do tej pory nie mieliśmy do czynienia. Ten Piekus był ponoć członkiem Specnazu, doskonale wyszkolonym killerem, ale wtedy o tym nie wiedzieliśmy i nikomu nie przyszło do głowy, że tak sytuacja się może rozwinąć. Inna rzecz, że policjant często ma ułamki sekund na podjęcie decyzji, a tam wszystko szło szybciej, niż na amerykańskim filmie sensacyjnym. Działo się. A później prokurator całymi latami roztrząsał każdy z tych ułamków sekundy – mógł pan zrobić to inaczej, mógł pan zrobić lepiej. Któryś z mądrych biegłych, popierając te zarzuty prokuratorskie, uczepił się, że policja mogła użyć snajpera. Do dzisiaj nie ma uregulowań prawnych umożliwiających użycie snajpera w policji.
Czyli to nie jest tak, jak w amerykańskich filmach, że ktoś porywa człowieka, robi z niego zakładnika i wtedy snajper kładzie terrorystę jednym celnym strzałem?
No, niestety nie. Sam opis możliwości użycia broni przez policjanta jest taki, że policjant ma dążyć do wyrządzenia jak najmniejszej szkody osobie, wobec której tej broni używa. Natomiast w wielu innych policjach świata, w wojsku, broni się używa nie po to, żeby wyrządzić jak najmniejszą szkodę, tylko żeby wyeliminować zagrożenie. Dlatego policjant amerykański nie celuje w nogi, tylko w głowę. A polski policjant musi celować do wysokości kolan, nie wyżej.
Magdalenka złamała karierę wielu dobrych policjantów.
Z pewnością tak. Grażyna Biskupska, z którą współpracowałem, była dobrą organizatorką i naprawdę potrafiła ze swoich ludzi wycisnąć bardzo wiele. Można się czepiać o bardzo różne rzeczy do niej, ale nie powiem nigdy w życiu, że była złym dowódcą. Luk w polskim prawie dotyczącym policji jest więcej niż tylko kwestia użycia broni, ale o tym być może porozmawiamy następnym razem.