Jeremi Mordasewicz o zmianach w OFE: musimy zachęcić Polaków do oszczędzania na emeryturę
Czy propozycje wicepremiera Mateusza Morawieckiego dotyczące zmian w OFE służą przyszłym emerytom czy może raczej rządowi? Na to pytanie odpowiada w wywiadzie dla wGospodarce.pl Jeremi Mordasewicz, ekonomista, współzałożyciel Business Center Club, ekspert Konfederacji Lewiatan.
Arkady Saulski: W zeszłym tygodniu wicepremier Mateusz Morawiecki ogłosił nowy plan dla emerytów. Sporo miejsca w tzw. Programie Budowy Kapitału zajęła kwestia OFE. Czy to działanie daje szansę na uporządkowanie bałaganu, który został po reformie poprzedniej ekipy rządzącej?
Jeremi Mordasewicz: Przekazanie 35 miliardów złotych z OFE do FRD i zapisanie ich na indywidualnych kontach emerytalnych w ZUS oznacza, że jednocześnie rosną zobowiązania wobec przyszłych emerytów. Z punktu widzenia rządu jest to korzystne, ponieważ otwiera mu to możliwość zwiększenia zadłużenia o tę kwotę. Rząd jest limitowany konstytucyjną granicą zadłużenia 60 procent PKB, a dzięki przesunięciu części środków z OFE do ZUS, jawny dług publiczny zmniejszy się o 35 mld zł, czyli 2 procent PKB.
Rodzi się pytanie, czy rząd zainwestuje te środki bardziej efektywnie niż OFE. Obawiam się, że część tych środków może posłużyć do finansowania inwestycji nieefektywnych, ale pożądanych ze względów politycznych.
Podobne pytanie dotyczy pozostałych aktywów zgromadzonych w OFE, które mają być przekazane do funduszy inwestycyjnych i mają stanowić zalążek dobrowolnych oszczędności emerytalnych. Pytanie - kto tymi pieniędzmi będzie zarządzał w przyszłości? Prywatne fundusze, czy Polski Fundusz Rozwoju będący pod nadzorem Ministerstwa Skarbu Państwa? Mam nadzieję, że przyjęty zostanie pierwszy wariant, ale w materiałach rządowych nie jest to jednoznacznie przedstawione.
Jeżeli chcemy zachęcić obywateli do oszczędzania na emeryturę, to musimy poszerzyć możliwości inwestowania funduszy emerytalnych, aby zmniejszyć ryzyko. Inwestowanie oszczędności jedynie w akcje spółek notowanych na warszawskiej giełdzie brzmi patriotycznie, ale jest zbyt ryzykowne i niekorzystne dla emerytów. Giełdy zagraniczne już dawno odbiły się po kryzysie, my zaś jeszcze tego kryzysu nie odpracowaliśmy. Słuszne są propozycje rozszerzenia inwestycji na nieruchomości i przedsięwzięcia infrastrukturalne. Ale pod warunkiem, że o wyborze inwestycji decydować będą kryteria ekonomiczne, a nie doraźne polityczne.
CZYTAJ TEŻ: Prof. Robert Gwiazdowski o OFE: "Polska potrzebuje radykalnych rozwiązań".
Gra pieniędzmi przyszłych emerytów, jak chcą niektórzy komentatorzy, to hazard?
Tak bym sprawy nie stawiał - w powszechnym systemie emerytalnym około 85 procent składki trafia do ZUS a tylko 15 procent do OFE. Gdybyśmy obie części traktowali jak jeden, kompleksowy system, część w ZUS i część akcyjną w OFE, to nie moglibyśmy określać tego funduszem wysoce ryzykownym, byłby to fundusz zrównoważony, w którym akcje stanowią jedynie kilkanaście procent oszczędności.
Mamy jednak zwyczaj rozpatrywać je odrębnie i wahania giełdy odbieramy bardzo boleśnie, choć nie mają tak dużego wpływu na całość emerytury. Przyczyniła się do tego agresywna narracja polityków prowadzących krucjatę przeciw emeryturom kapitałowym. Najpierw zmusili OFE do inwestowania większości kapitału w akcje na warszawskiej giełdzie, potem osłabili banki i spółki energetyczne mające duży udział w portfelach OFE, a następnie oburzają się na słabe wyniki.
To częsty argument polityków.
Niestety nasza ocena rzeczywistości często nie jest racjonalna, mało kto analizuje, że w całości aktywów te rzucone na giełdę stanowią 1/10 całości. Raczej dominuje lęk przed spadkami. Ludzie nie wytrzymają emocjonalnie topnienia ich aktywów w funduszu przy kolejnym kryzysie lub zawirowaniu rynkowym albo nierozsądnym działaniu rządu.
Dlatego uważam, że należy poszerzyć możliwości inwestowania w celu dywersyfikacji ryzyka. Nie fundusze czysto akcyjne, bo ludziom zaczną puszczać nerwy i będą się wycofywać. Jeżeli nie będą mogli wycofać oszczędności, bo po domyślnym zapisaniu pracownik będzie się mógł rozmyślić i wycofać tylko przez trzy miesiące, to przynajmniej przestaną płacić składki.
Jest jeszcze jedno zagrożenie - zarządzanie pracowniczymi programami oszczędzania na emeryturę ma być powierzone na dwa lata państwowej instytucji, Polskiemu Funduszowi Rozwoju. Mam nadzieję, że nie oznacza to przekazania mu w zarządzanie oszczędności zgromadzonych w OFE na te dwa lata. Przeżyłem 40 lat w gospodarce centralnie sterowanej, od lat obserwuję gospodarki w różnych państwach i jestem przekonany, że rząd nie potrafi inwestować tak efektywnie jak sektor prywatny.
Ale częsty zarzut jest taki, że firmy zarządzające tym kapitałem pobierają za to za duże opłaty.
To jest kwestia wyboru. Można inaczej uregulować kwestię odpłatności za zarządzanie. Jestem jednak zdania, że dobrowolne oszczędności emerytalne powinny pozostać przez cały czas, zarówno w okresie gromadzenia kapitału, jak i wypłacania świadczeń, w rękach prywatnych. Mówię o tym jako człowiek, powiedzmy, doświadczony życiowo.
Z drugiej strony wicepremier Morawiecki wskazuje, że nie jest to nacjonalizacja. Cytuję: "Plan jest taki, że pieniądze z OFE chcemy przekazać Polakom".
Proszę nie cytować takich niefortunnych wypowiedzi. Nie można Polakom przekazać czegoś, co już jest w ich rękach. Owszem - Polacy nie mogą korzystać z tych środków na takiej zasadzie, że je nagle wypłacają i jadą za nie na wakacje, ale są to udziały, które w momencie przejścia na emeryturę zostaną spieniężone.
Mówienie, że te pieniądze nie należą do Polaków, jest nieprawidłowe. To kwestia, kto zarządza środkami. Obecnie zarządzają nimi OFE. Po zmianie środkami tymi będą zarządzać fundusze inwestycyjne, ale Polak wciąż nie będzie miał możliwości "wyciągnięcia" tych pieniędzy. Mówienie więc o odzyskaniu, przekazaniu tych funduszy wprowadza opinię publiczną w błąd. Mówimy jedynie o zmianie sposobu zarządzania.
Wicepremier jest jednak innego zdania. Wskazuje, że państwowy podmiot nie tylko będzie zarządzał funduszami bardziej racjonalnie, ale dodaje też, że, dzięki Pracowniczemu Planowi Kapitałowemu wzrosną emerytury. Zarabiający średnią krajową mają mieć wzrost świadczenia o 2,4 tys. złotych.
To drugie głupstwo i także jest to wprowadzanie w błąd opinii publicznej. Wzrost emerytury, stopy zastąpienia, nie będzie wynikał z zabrania pieniędzy z OFE i przekazania ich do sektora publicznego, lecz z tego, że pracujący będą płacić o 2 proc. większą składkę (a jeżeli zechcą, nawet o 4 proc.), a pracodawcy będą płacić składkę wyższą o 1,5 proc. Plus mała premia od państwa, 0,5 proc. z funduszu pracy.
Świadczenie nie będzie więc większe dzięki działaniom rządu, lecz dzięki zwiększeniu składki. Nie twórzmy iluzji. Jeśli ktoś będzie dodatkowo, obok obowiązkowej składki do ZUS wysokości blisko 20 procent, gromadził dobrowolnie 4 do 7 proc. swojego wynagrodzenia, to będzie miał wyższą emeryturę niezależnie od działań rządu.
Problem leży gdzie indziej. Do IKE, IKZE, PPE pieniądze wpłaca się dobrowolnie, zaś według planu ministra wejść ma "domyślność" uczestnictwa w systemie dodatkowego oszczędzania, automatyczne zapisywanie osób rozpoczynających pracę. Jestem zwolennikiem tego rozwiązania. Jeżeli program ma być masowy, to domyślne zapisywanie jest właściwe - tak jest w wielu krajach. Nie twórzmy jednak wrażenia, że dzięki temu nasze oszczędności przyniosą większe zyski. Po prostu, dzięki temu więcej osób będzie dodatkowo oszczędzać.
Zbyt mało oszczędzamy, więc zachęcanie do dodatkowego oszczędzania na starość jest słuszne. Ale nie podoba mi się, że program sprzedawany jest jako ten dobry, efektywny, który zastąpi nieefektywne OFE. Politycy sięgnęli po pieniądze z OFE, by przeznaczyć je na bieżące cele i podnoszenie możliwości zadłużania się, ale też orientują się, że mamy niski poziom oszczędności i starają się odrestaurować te 10 pkt. PKB, które mieliśmy w OFE.