W Brukseli początek batalii o przepisy w sprawie delegowania pracowników
Zaproponowane przez Komisję Europejską zmiany w dyrektywie o pracownikach delegowanych po raz pierwszy trafiły w czwartek pod dyskusję europosłów w komisji PE ds. zatrudnienia. Debata pokazała, że będzie to temat ostrego sporu w europarlamencie.
"Moim zdaniem spór bardzo się zaostrzył" - powiedziała PAP polska europosłanka Danuta Jazłowiecka (PO), która zajmuje się w PE kwestiami delegowania pracowników. "Obawiam się, że będzie dużo różnic, a negocjacje będą coraz trudniejsze" - dodała.
Jej zdaniem część eurodeputowanych z zachodnioeuropejskich państw UE będzie dążyć do zaostrzenia propozycji Komisji Europejskiej w sprawie delegowania pracowników, która jest krytykowana przez państwa unijne z Europy Środkowej i Wschodniej, w tym Polskę, skąd pochodzi najwięcej pracowników delegowanych.
Europoseł PiS Kosma Złotowski krytykował podczas debaty propozycję KE. "Ta propozycja w rzeczywistości ma na celu stworzenie żelaznej kurtyny, która będzie nieprzekraczalną barierą dla firm z nowych państw (UE) delegujących pracowników do pozostałych państw członkowskich" - powiedział. Dodał, że na przepisach stracą przestrzegające prawa małe i średnie firmy, bo proponowana dyrektywa pozbawi ich narzędzia, które pozwala im konkurować na rynku europejskim i ograniczy traktatową swobodę świadczenia usług.
Najważniejszą zmianą w dyrektywie z 1996 r. w sprawie delegowania pracowników, jaką w ubiegłym roku zaproponowała KE, jest wprowadzenie zasady równej płacy za tę samą płacę w tym samym miejscu.
Oznacza to, że pracownik delegowany, czyli wysłany przez pracodawców tymczasowo do pracy w innym kraju UE, miałby zarabiać tyle, co pracownik lokalny za tę samą pracę. Przysługiwałaby mu nie tylko płaca minimalna, jak jest obecnie, ale też inne obowiązkowe składniki wynagrodzenia, jak premie czy dodatki urlopowe. Gdy okres delegowania przekroczy dwa lata, to - zgodnie z propozycją KE - pracownik delegowany byłby objęty prawem pracy państwa goszczącego.
KE uzasadniała te propozycje potrzebą ochrony pracowników delegowanych przed dyskryminacją. Zwolennikami takich zmian są przede wszystkim zachodnioeuropejskie państwa UE, które zarzucają przedsiębiorcom ze wschodu Unii, że delegując pracowników stosują tzw. dumping socjalny i nieuczciwe zasady konkurencji. We Francji sprawa pracowników delegowanych jest jednym z tematów kampanii wyborczej.
Podział na wschód i zachód widoczny był także podczas czwartkowej dyskusji w komisji PE ds. zatrudnienia, która omawiała projekt stanowiska europarlamentu w sprawie nowelizacji dyrektywy.
"Nie chcemy sporu między wschodem a zachodem. Należy walczyć z pracą na czarno, ale chodzi też o to, by zadbać o sprawiedliwość w każdym miejscu pracy" - przekonywał niemiecki chadek Thomas Mann, reagując na wypowiedzi m.in. polskich europosłów.
Wtórował mu Elmar Brok, również z niemieckiej chadecji. "Powinno być jasne, że UE nie jest narzędziem, pozwalającym na obchodzenie układów zbiorowych i przepisów. Potrzebujemy prawa, które zapewni ochronę pracowników delegowanych, ale i lokalnych" - powiedział. Brok podał przykład sektora transportowego. "W Niemczech wielu kierowców tirów z zagranicy spędza noce i weekendy na parkingach, żyjąc w niegodnych warunkach. Ich wynagrodzenia i sytuacja osobista są nie do przyjęcia. W porównaniu do niemieckich kierowców są w niekorzystnej sytuacji. To nie jest droga do socjalnej Europy, trzeba inaczej zapewniać konkurencyjność" - mówił Brok.
Projekt stanowiska PE w sprawie zmiany dyrektywy o delegowaniu pracowników przygotowały wspólnie centroprawicowa europosłanka z Francji Elisabeth Morin-Chartier i Holenderka Agnes Jongerius z frakcji socjalistów.
Zakłada on utrzymanie dwuletniego okresu delegowania pracowników, zanim zostaną oni objęci przepisami państwa przyjmującego. Jednak część europosłów, głównie z zachodnioeuropejskiej lewicy, domaga się skrócenia tego okresu do sześciu miesięcy. Taką poprawkę zapowiedziała już zresztą Jongerius.
Projekt nie precyzuje jednak, jak liczyć okres delegowania. Jak wskazywała Jazłowiecka, w niektórych sektorach, jak rolnictwo, okres delegowania jest krótszy niż sześć miesięcy, a tymczasem w innych, jak budownictwie, może wynosić kilka lat.
Spory budzi też to, jak zdefiniować obowiązkowe wynagrodzenie, jakie miałby otrzymywać pracownik delegowany. Jazłowiecka zapowiedziała złożenie poprawek, które określą te składniki wynagrodzenia.
"Nadal nie ma jasności, jak rozumieć wynagrodzenie, jakie są jego składowe elementy. Tutaj także potrzebne są dodatkowe zapisy, które wyeliminują wątpliwości. Należy określić kategorie dodatków, wprowadzi to jasność prawną i nie naruszy zasady subsydiarności" - powiedziała Jazłowiecka. Wskazuje ona, że we Francji dodatków do wynagrodzenia jest ponad 30. "Są tam dodatki związane ze świętami, z pogodą. W jaki sposób ocenić, który dodatek powinien być przyjęty?" - wskazała.
Tymczasem zarówno przedstawiciel Komisji Europejskiej, jak i sprawozdawczynie PE podkreślały, że definiowanie wynagrodzenia należy do władz państw krajowych i UE nie może ingerować w te kompetencje.
Niektórzy eurodeputowani m.in. z Polski domagali się także wyłączenia z dyrektywy o delegowaniu pracowników sektora transportu. Obecnie delegowanie dotyczy tego sektora częściowo, m.in. w przypadku kabotażu.
Prace nad stanowiskiem PE potrwają kilka miesięcy. Głosowanie w tej sprawie zaplanowano na lipiec.
Z Brukseli Anna Widzyk (PAP), sek