Igrzyska to lukratywny biznes
W Pjongczangu 9 lutego rozpoczną się 23. w historii zimowe igrzyska olimpijskie. Rozwój tej imprezy spowodował, że MKOl zarabia krocie, a najbliższa prawdopodobnie będzie rekordowa pod tym względem. Problemem jednak zaczyna być znalezienie chętnych do ich organizacji
Różnica jest widoczna gołym okiem - w inauguracyjnych zimowych igrzyskach w 1924 roku w Chamonix wystąpiło 258 sportowców z 16 krajów, którzy walczyli o 16 kompletów medali. Impreza trwała 12 dni, a obsługiwało ją 88 dziennikarzy z 14 państw. W Pjongczangu można się spodziewać 2900 sportowców z 92 krajów. Będą oni rywalizować aż w 102 konkurencjach.
Organizacja „białej olimpiady” przynosi MKOl 40 procent czteroletnich dochodów. Nie wiadomo dokładnie, jakich zysków przysporzy Pjongczang, ale przy okazji igrzysk w Soczi (2014) i Rio de Janeiro (2016) do kasy w Lozannie tylko ze sprzedaży praw telewizyjnych wpłynęło 4,1 miliarda dolarów. To o 250 mln więcej niż w przypadku igrzysk Vancouver 2010 i Londyn 2012.
W 1958 roku MKOl dodał do karty olimpijskiej artykuł 49., który przewidywał, że prawa telewizyjne będą przekazywane oferentowi proponującemu najlepsze warunki. Ich sprzedaż nastąpiła po raz pierwszy przed igrzyskami w Squaw Valley w 1960 roku, a amerykańska sieć CBS zapłaciła za nie 50 tysięcy dolarów. Zawody relacjonowane były także przez telewizje 18 krajów europejskich.
Ówczesny przewodniczący MKOl Amerykanin Avery Brundage nie przewidywał nawet, jak wielki wpływ na ruch olimpijski w przyszłości będzie mieć telewizja. Bagatelizował jej rolę, przypominał, że igrzyska rozwijały się pomyślnie przez 60 lat bez jej udziału.
Nie przypuszczał zapewne, że nie tylko zasięg telewizyjnych relacji, ale i kwoty oferowane za prawo transmisji wzrastać będą lawinowo. Od Squaw Valley do Vancouver stawka zwiększyła się ponad 25 tysięcy razy. Liczba krajów, które zakupiły prawa do przekazu, poszła w górę z 18 do ponad 200.
Teraz wpływy z ich tytułu nie rosną już tak dynamicznie, ale prawdopodobnie padnie kolejny rekord. Nie ma jeszcze dokładnych danych, jednak sama tylko sieć NBC za możliwość relacjonowania wydarzeń z Pjongczangu zapłaciła 963 mln dolarów. To o 188 mln więcej niż w przypadku poprzednich zimowych igrzysk w Soczi.
Za twórcę boomu na zimowe igrzyska uchodzi Juan Antonio Samaranch. Gdy kierował MKOl, czas trwania tych zawodów, głównie na potrzeby telewizji, rozszerzono do 17 dni, więcej - zrównano z letnią olimpiadą. Innym spektakularnym ruchem było złamanie czteroletniego rytmu i decyzja o tym, by rozgrywać igrzyska zimowe i letnie na przemian co dwa lata. Dzięki temu sponsorzy nie muszą wydawać olbrzymich sum dwa razy do roku i czekać na następną okazję do olimpijskiego zaistnienia przez cztery lata.
Za kadencji hiszpańskiego barona podwojona została liczba konkurencji, w których rywalizują sportowcy na zimowych igrzyskach. Jego następca - Belg Jacques Rogge - dodał kolejne, w tym tak spektakularne i łakome telewizyjnie kąski, jak snowboard czy narciarstwo dowolne.
O ile stan konta nie jest zmartwieniem MKOl, to kurczące się grono chętnych do organizacji budzi niepokój. Pjongczang było akurat wyjątkowo zdeterminowane, by zostać gospodarzem. Wcześniej jego kandydatura przegrywała z Vancouver i Soczi, ale w 2011 roku pokonała te wysunięte przez Monachium i Annecy. Natomiast przy okazji wyboru gospodarza zmagań w 2022 roku MKOl miał do wyboru już tylko Pekin i Ałmaty. W głosowaniu 44:40 wygrali Chińczycy.
Od kilku lat europejskie kraje niechętnie patrzą na wydatki związane z igrzyskami, a w dodatku często pojawia się opór mieszkańców miast, których życie na jakiś czas zdestabilizowałaby olimpiada. Z tych powodów już na wstępnym etapie wycofano kandydatury Krakowa i Sztokholmu, a następnie ze starań zrezygnowało także Oslo.
Świadomy tych problemów MKOl stara się promować możliwe oszczędne warianty organizacji igrzysk. Jesienią zostanie ogłoszona oficjalna lista chętnych do goszczenia zimowych zmagań w 2026 roku. Potencjalnie jest ich wielu, m.in.: Sztokholm, Calgary, Sion i Graz. Ostatecznie może się jednak okazać, że na placu boju pozostanie jedynie Sapporo i turecki Erzurum.
SzSz (PAP)