Piłkarski szrot za miliony
Polska piłka klubowa znalazła się na drodze donikąd. W polskich klubach więcej się wydaje, niż zarabia. Pod kreską jest większość. Prawie wszyscy mają długi. Ewidentnym problemem numer jeden wcale nie jest brak utalentowanej młodzieży ani nawet brak pieniędzy, ale są zarządzający klubami
Właściciele polskich klubów chętnie tłumaczą kompromitujące porażki na arenie międzynarodowej wysokością budżetu. To teoretycznie proste. Skoro nasz klub dysponuje niższym od rywali, to nie stać go na takich zawodników, na jakich ich stać. A dalej, wiadomo, zawodnicy słabsi to i wynik słabszy.
Co prawda futbol to nie matematyka, niespodzianki wciąż się zdarzają. Gdyby w sporcie liczyły się tylko pieniądze, to mistrzostwo świata zdobywałyby Katar czy Arabia Saudyjska, ale… Przecież nawet mistrzostwo świata w Rosji wywalczyła drużyna, która według wcześniejszych wyliczeń miała najcenniejszy zespół, biorąc pod uwagę wartość rynkową poszczególnych zawodników, czyli Francja.
Finansowa megalomania
Dlatego według tanich usprawiedliwień mistrz Polski Legia Warszawa przegrywał w zeszłym roku z Astaną z Kazachstanu w eliminacjach Ligi Mistrzów. Kazachowie mają – jak wiadomo – oligarchów, którzy nie szczędzą na futbol i naprawdę są w stanie płacić więcej niż Legia.
Ale jak wytłumaczyć porażki z Sheriffem Tyraspol z Mołdawii czy tegoroczne ze słowackim Spartakiem Trnava i luksemburskim Dudelange (numer zamykaliśmy przed meczem rewanżowym po sensacyjnej porażce w Warszawie 1:2)? Przecież to kluby, które szczycąca się rosnącym rok do roku budżetem Legia, mająca ostatnio grubo ponad 200 mln zł na rok, po prostu finansowo połyka.
Znamienne są słowa właściciela Legii Dariusza Mioduskiego, człowieka, który przyszedł do sportu ze świata biznesu i ewidentnie dopiero uczy się futbolu: „Aby klub funkcjonował na obecnym poziomie finansowym, był w stanie utrzymywać zatrudnienie i płace, musi rok do roku grać w fazie grupowej europejskich pucharów”. Czyli wszystko trzyma się na sportowych zawiasach. A prezes wie tyle o przyszłości korporacji, którą zawiaduje, ile przeciętny kibic mający nadzieję, że jego ukochany klub wygra kolejny mecz.
Problem nie dotyczy oczywiście wyłącznie mistrza Polski. Generalnie w ten właśnie sposób funkcjonuje cała polska piłka klubowa. Panuje finansowa megalomania i prawie wszystko robione jest na wyrost. Z założeniem, że jakoś to będzie. Gdyby chodziło o zwykłe firmy, to śmiało można by mówić, że to balansowanie na krawędzi bankructwa. Legia dwa lata temu, niespodziewanie i mocno szczęśliwie, po ponad 20 latach zagrała w Lidze Mistrzów. Zarobiła 133 mln zł i mogła sobie pozwolić na sezon kompromitacji oraz deficyt w granicach 30 mln zł. Tego lata, kiedy w klubowej kasie jest już pusto, bo rozpuszczono pieniądze na nieprzemyślane transfery i zatrudnianie słabych zawodników za gigantyczne pieniądze, klub stanął nad przepaścią. (…)
Nieudolne zarządzanie
Gorzej, że większość pozostałych polskich klubów zarządzanych jest tak samo albo jeszcze gorzej, a ta nieudolność ich szefów ratowana jest zwykle przez zarządy miast, które muszą tę menedżerską tandetę wspierać, przelewając kolejne miliony do budżetów klubów, które teoretycznie są lokalną wizytówką. Pod kreską jest większość. Więcej się w klubach wydaje, niż zarabia. Prawie wszyscy mają długi. (…)
Bez żadnej przesady można powiedzieć, że piłkarze ligowi, a zwłaszcza ci z Legii Warszawa, to najbardziej przepłacona grupa zawodowa w Polsce, biorąc pod uwagę jakość prezentowanych usług. Do tej pory rzeczywisty stan polskiej piłki był skutecznie przykrywany przez sukcesy reprezentacji, ale po blamażu na mundialu kurtyna opadła. W Spartaku Trnawa, który ma budżet 10 razy mniejszy niż Legia, a pozbawił ją złudzeń o Lidze Mistrzów, najlepszy piłkarz zarabia 50 tys. euro rocznie.
Ewidentnym problemem numer jeden wcale nie jest brak utalentowanej młodzieży ani nawet brak pieniędzy, ale są zarządzający klubami. Zamiast stawiać na polską młodzież, ściąga się na potęgę zawodników zagranicznych, którzy obciążają budżety, zabierają miejsca naszym i nie gwarantują jakości, dzięki której moglibyśmy występować choćby w tej drugiej lidze europejskiej, czyli Lidze Europy.
Dla zagranicznego „szrotu” – jak nazwał kiedyś tego typu piłkarzy Franciszek Smuda – Polska jest ziemią obiecaną. Zarabiają tu świetnie, mieszkają w bezpiecznym europejskim kraju i robią za prawdziwe gwiazdy, bo produkt o nazwie Ekstraklasa jest świetnie opakowany telewizyjnie. Zarabiają też pośrednicy, menedżerowie i trenerzy, którzy sobie takich graczy w swoich drużynach winszują. Tyle że polskiej piłce na dłuższą metę to nic nie daje, choć doraźnie pomaga zdobyć mistrzostwo albo utrzymać się przed spadkiem. (…)
Cezary Kowalski, komentator Polsatu Sport, publicysta tygodnika „Sieci”
Pełny tekst o finansach polskich klubów piłkarskich oraz więcej informacji i komentarzy o światowej i polskiej gospodarce i sektorze finansowym znajdziesz w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” - do kupienia w kioskach i salonach prasowych
„Gazeta Bankowa” dostępna jest także jako e-wydanie, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html