Trump wysyła myśliwce i rakiety, by chronić szejków
Król Arabii Saudyjskiej Salman i książę następca tronu Muhammad zatwierdzili w sobotę dyslokację dodatkowego kontyngentu wojsk USA na terytorium kraju. Jest to odpowiedź na atak terrorystyczny, który we wrześniu zniszczył instalacje naftowe firmy ARAMCO.
Do Arabii Saudyjskiej zostanie wysłana dodatkowa grupa wojskowych z USA, by dopełnić stanu osobowego do wysokości 3 tys. żołnierzy, a także dostarczone będzie nowoczesne uzbrojenie. Pozostaje to w zgodzie z ustaleniami podjętymi na linii Rijad-Waszyngton jeszcze w lipcu.
Na Półwysep Arabski trafi m.in. eskadra myśliwska, eskadra lotnicza do zadań specjalnych (tzw. skrzydło ekspedycyjne), a także personel obrony przeciwlotniczej.
Zgodnie z zapowiedzią prezydenta Donalda Trumpa zarówno dyslokacja dodatkowego kontyngentu, jak i doposażenie systemu obrony powietrznej poprzez dostarczenie pocisków dla obrony przeciwlotniczej, dwóch baterii rakiet Patriot i samolotów myśliwskich, a także elementów systemu obrony przeciwrakietowej, zostanie sfinansowane ze środków Arabii Saudyjskiej.
To, że Arabia Saudyjska ma sama zapłacić za stacjonowanie wojsk amerykańskich, zostało pominięte milczeniem w komunikacie saudyjskiej agencji SANA. Zaznaczono w nim jedynie, że wysłanie dodatkowej grupy wojskowych z USA do Arabii Saudyjskiej jest „potwierdzeniem historycznie ugruntowanych relacji i solidnego partnerstwa z USA„.
W królestwie Saudów będzie docelowo stacjonować 3 tys. żołnierzy z USA. Pod koniec wrześnie Pentagon podawał, że wyśle do Arabii Saudyjskiej dodatkowo 200 żołnierzy, co zwiększyło amerykański personel wojskowy w tym kraju po raz pierwszy od kilkunastu lat (od 2003 r.).
Pentagon informował latem br., że koncern Lockheed Martin wygrał przetarg o wartości 1,48 mld USD na zainstalowanie i doposażenie systemu obrony przeciwrakietowej typu THAAD w Arabii Saudyjskiej. Król Salman zaaprobował ostatecznie te plany w piątek - podkreśla AFP.
Poprzez dyslokację własnych wojsk w Arabii Saudyjskiej władze USA chcą wzmocnić ten kraj na wypadek kolejnych ataków na saudyjskie obiekty naftowe.
14 września zaatakowane zostały dwie instalacje petrochemiczne koncernu ARAMCO w mieście Bukajk i Churajs, na wschodzie Arabii Saudyjskiej. Incydent ten nie tylko o połowę zmniejszył całe wydobycie ropy naftowej w Arabii Saudyjskiej, ale też przyczynił się do wzrostu napięć w regionie.
Do ataku przyznał się wspierany przez Iran rebeliancki ruch Huti, który walczy w Jemenie z siłami rządowymi.
Agencje zwracają uwagę na fakt, że decyzja o zwiększeniu amerykańskiej obecności w Iranie, została podjęta, gdy stosunki na linii Iran-Stany Zjednoczone weszły w fazę narastających napięć.
PAP, sek