Facebook: Terror nadawany na żywo
Tajska prasa, internauci i regulatorzy medialni komentują rolę mediów społecznościowych podczas strzelaniny w mieście Nakhon Ratchasima, w której życie straciło 29 ofiar oraz sprawca. Przekazy internetowe z miejsca zdarzenia wywołują mieszane odczucia.
W sobotę i niedzielę żołnierz z jednostki wojskowej w leżącym na północnym wschodzie Tajlandii mieście Nakhon Ratchasima, znanym także jako Korat, zabił w sumie 29 osób. Najpierw sierżant Jakrapanth Thomma zastrzelił swego dowódcę i jego krewną, a następnie strażnika pilnującego arsenału. Ukradł kilka sztuk broni, amunicję oraz wojskowy samochód terenowy, którym pojechał do największego w mieście centrum handlowego „Terminal 21”. Po drodze strzelał do ludzi, również w okolicach buddyjskiej świątyni.
W czasie szturmu służb specjalnych na centrum handlowe w internecie pojawiły się setki zdjęć i materiałów wideo, nadawanych na żywo z wnętrza centrum handlowego oraz z parkingu przed nim. Niektóre przedstawiały ciała ofiar i uciekających ludzi.
CZYTAJ TEŻ: Kanada: Policja ostro pacyfikuje Indian
Materiały i informacje masowo udostępniali internauci. Wykorzystały je także media głównego nurtu, które opublikowały m.in. selfie napastnika z Facebooka, informowały o jego starszych wpisach i o komentarzach jego szkolnych kolegów.
Użytkownicy Twittera zauważają, że w sieci, w tym na samym Twitterze, udostępniono materiały wyglądające, jakby były wykonane przez policjantów biorących udział w akcji. W czasie jej trwania zginęło dwóch antyterrorystów.
„W sposobie, w jaki tajskie media społecznościowe zareagowały na masakrę, jest coś alarmującego” - pisze w komentarzu redakcyjnym portal Thai Enquirer. Zwraca też uwagę, że w tego typu sytuacjach stają się one obosiecznym mieczem; nie tylko dlatego, że udostępniane materiały nie są przefiltrowane ani zweryfikowane, co pozwala na rozpowszechnianie potencjalnie fałszywych informacji, ale również dlatego, że naruszają prywatność zmarłych i ich rodzin.
„Fotografie ciał ofiar leżących na asfalcie nie powinny być udostępniane. Śmierć zasługuje na coś lepszego, ich rodziny zasługują na coś lepszego, my jako społeczeństwo również. Polubienia i liczba śledzących nie są warte prawdziwego bólu” - przekonuje autorka tekstu.
Portal podkreśla, że zanim po około godzinie Facebook, na prośbę władz Tajlandii, zablokował profil napastnika, liczba śledzących go internautów wzrosła dziesięciokrotnie.
Jednocześnie jednak agencje i miejscowa prasa informują o kilkudziesięciu klientach centrum handlowego, którzy zabarykadowani w damskiej toalecie mogli śledzić ruchy napastnika właśnie dzięki informacjom z mediów społecznościowych, udostępnianym później przez komunikatory internetowe.
Już na początku szturmu na centrum handlowe, w którym ukrywał się napastnik, władze poprosiły o zakończenie streamingów. Dziennik „Bangkok Post” informuje, że reporter jednej z telewizji kablowych opisywał działania służb specjalnych w miejscu zdarzenia, a niektóre z programów pokazywały plany wnętrza budynku, wspomagając się nagraniami publikowanymi przez internautów.
Jak powiedział w niedzielę sekretarz generalny państwowej komisji radiowo-telewizyjnej i telekomunikacyjnej NBTC Takorn Tanthasit, podanie tych informacji naraziło funkcjonariuszy na niebezpieczeństwo. Komisja zapowiedziała, że wraz z innymi instytucjami publicznymi zorganizuje w tym tygodniu spotkanie, na którym poprosi szefów telewizji o wyjaśnienia.
PAP/ as/