Informacje

fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay
fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay

Wirus w Polsce zwiększa lęki firm

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 5 marca 2020, 07:30

  • 2
  • Powiększ tekst

Wykrycie koronawirusa w Polsce będzie mieć konkretny wpływ na gospodarkę, bo nasila efekt lęku, a czynniki psychologiczne są istotne np. przy decyzjach o zakupach czy o wstrzymaniu inwestycji - powiedział ekonomista i rektor Wyższej Szkoły Bankowej Krzysztof Kandefer.

Minister zdrowia Łukasz Szumowski poinformował w środę rano, że w Polsce wykryto pierwszy przypadek koronawirusa SARS-CoV-2 wywołującego chorobę COVID-17.

Jak wskazał ekspert, choć informacja o pierwszym w Polsce zachorowaniu na koronawirusa nie jest dla nikogo zaskoczeniem, to skonkretyzowanie obaw związanych z zagrożeniem epidemią ma istotne znaczenie psychologiczne.

Lęk związany z chorobą w innym kraju jest czym innym niż lęk przed tym, co dzieje się u nas. Czynniki psychologiczne, efekty paniki, obawy mają bardzo istotny wpływ na gospodarkę. Po konferencji ministra zdrowia informującej o pierwszym polskim przypadku wszyscy boimy się dużo bardziej, zwłaszcza że doświadczenia innych krajów pokazują, że liczba stwierdzonych przypadków rosła lawinowo” - zwrócił uwagę Kandefer.

Wskazał, że lęki te przekładają się na wiele konkretnych zachowań i zjawisk gospodarczych, poczynając od wykupywania środków dezynfekcyjnych po ryzyko spowolnienia wzrostu gospodarczego. „Na przykład płyny do mycia rąk nagle stały się towarem pierwszej potrzeby, bo każdy chce się zabezpieczyć i jest gotów zapłacić za to znacznie więcej niż jeszcze miesiąc temu, a gwałtowny wzrost popytu zazwyczaj łączy się ze wzrostem cen” - powiedział.

Jednak jego zdaniem na razie sytuacja nie uprawnia, by obawiać się generalnego wzrostu cen i inflacji. „Choć ludzie już od kilku tygodni wykupują np. trwałą żywność, to jej ceny mogą chwilowo wzrosnąć w małych sklepikach albo na bazarach, ale nie spodziewałbym się tego w dużych sieciach handlowych” - ocenił. Zwrócił też uwagę, że jak na razie zysk ze wzrostu cen czerpią sprzedawcy i pośrednicy, a nie producenci, bo sprzedawane się towary wytworzone jakiś czas temu, jeszcze przed wybuchem epidemii.

W jego opinii może się to zmienić, jeśli epidemia się rozwinie. „Wszystko zależy od tego, czy wiosna wpłynie na zatrzymanie fali zachorowań, jak szybko pojawi się skuteczna i szeroko dystrybuowana szczepionka. Jeśli to się uda, wpływ epidemii na wzrost cen może być prawie niezauważalny, choć jest to zależne od branży” - wskazał.

Ekonomista zwrócił też uwagę, że inną sferą, w której lęki mają realne przełożenie na gospodarkę, są decyzje inwestycyjne. „Nie można wykluczyć, że firmy będą chciały przyhamować inwestycje z obawy przed wchodzeniem w sytuacje niepewne, a koronawirus powoduje dużą niepewność co do przyszłego stanu gospodarki, zwłaszcza że obserwujemy spadki na giełdach i słyszymy przestrogi przed globalną recesją” - powiedział.

Kandefer wskazał, że Chiny stanowią kluczowy element globalnych łańcuchów dostaw i w kraju tym produkowanych jest bardzo dużo urządzeń oraz części, a także towarów istotnych dla gospodarek w innych krajach. „Jeśli chińska fabryka wiązek elektrycznych do produkcji telewizorów czy samochodów przerywa produkcję, to staje także produkcja tych towarów w innych krajach. Efekt będzie taki, że dostępność towarów może być mniejsza. Jednak z drugiej strony większość fabryk ma zapasy, więc efekt nie będzie natychmiastowy” - wskazał.

W jego ocenie niektóre branże mogą ucierpieć bardziej niż inne. Jako jedną z bardziej wrażliwych wymienił branżę transportową i logistyczną. „Nie chodzi tu tylko np. o linie lotnicze, ale także np. usługi pocztowe i kurierskie. Firmy z tej branży bardzo mocno ograniczają wymianę przesyłek z rynkiem chińskim” - stwierdził. Inną z takich branż jest - jego zdaniem - branża turystyczna, gdyż wczesna wiosna to okres podejmowania decyzji o wyjazdach wakacyjnych. „Mimo że latem możemy już nie pamiętać o koronawirusie, dziś będziemy rezygnowali z wyjazdu w ogóle, albo wybierali najbliższe kraje” - powiedział. Dodał, że podobnie jest z branżami rozrywkową i w ogóle usługową, które już cierpią z powodu odwołanych imprez.

Jak zauważył, epidemia dezorganizuje także pracę w wielu innych branżach: coraz więcej pracodawców wysyła pracowników na telepracę, a jeśli nastąpi wzrost zachorowań i zamknięte zostaną np. żłobki czy przedszkola, sytuacja stanie się jeszcze trudniejsza. „Bardzo duża część gospodarki, np. przedsiębiorstwa produkcyjne nie mają takiej możliwości. Jeśli spora część pracowników pójdzie na zwolnienie, bo będą chorzy, chore będą ich dzieci lub zostaną zamknięte przedszkola, może to istotnie wpłynąć na stan gospodarki, bo obniżają się moce produkcyjne” - powiedział.

Ekspert ocenił jednak, że próby szacowania kosztów epidemii dla światowej gospodarki są przedwczesne, a porównywanie tej sytuacji np. z innymi epidemiami z przeszłości albo kryzysem z 2008 r. - nieuprawnione. „Gospodarka to mechanizm, który funkcjonuje w sposób niepowtarzalny. Wydarzenia z przeszłości nie są prognostykiem na przyszłość. Dzisiejsza gospodarka jest znacznie bardziej zglobalizowana niż nawet 10 lat temu, a powiązania pomiędzy poszczególnymi państwami są znacznie większe. Trudno tu kreślić jakieś analogie” - powiedział.

Jego zdaniem potencjalne szoki gospodarcze związane z koronawirusem nie wpłyną jednak na „deglobalizację” gospodarki. „Dzisiaj świat jest globalny i to się nie zmieni. Takie sytuacje jak koronawirus nie wpłyną na powrót do gospodarki lokalnej i wytwarzania produktów na miejscu” - powiedział.

PAP/ as/

Powiązane tematy

Komentarze