Niemcy nie zrezygnują z NS2, to dla nich zbyt problematyczne
Pierwszym, który złożył przysięgę wierności Nord Stream 2, był chyba Olaf Scholz. Niemiecki minister finansów (SPD) zadeklarował podczas wschodnioniemieckiego forum gospodarczego 21 września w brandenburskim Bad Saarow, że Nord Stream 2 „nie zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Europy”, oraz „nie uzależnia Niemiec od Rosji”. Powtórzył przy tym dość wątpliwą tezę, że to „projekt prywatny, czysto gospodarczy”, nie należy więc nakładać na niego sankcji. Chodziło mu oczywiście o amerykańskie sankcje, które wiszą nad Nord Stream 2 niczym miecz Damoklesa i doprowadziły w praktyce do wstrzymania budowy pozostałych 150 km gazociągu
Czytaj też: Nikt nie zatrzyma Nord Stream 2?
Kilka dni później minister gospodarki Peter Altmeier (CDU) ostrzegał w wywiadzie z dziennikiem „Handelsblatt” przed „ciągłym kwestionowaniem Nord Stream 2”. Jego zdaniem jest to „wysoce problematyczne”, bowiem to projekt długoterminowy, a jego przeciwnicy „nie potrafią powiedzieć skąd, jeśli nie z Rosji, miałby pochodzić gaz”. Podczas spotkania w połowie września w Berlinie sześciu premierów landów z CDU, SPD i Die Linke ponadto zawarło porozumienie by wspierać kontynuację projektu. Podczas debaty nad projektem w Bundestagu niemieccy Zieloni byli w swoim sprzeciwie wobec gazociągu osamotnieni. Także kanclerz Angela Merkel nie powtórzyła już swoich słów z początku września o możliwym objęciu projektu unijnymi sankcjami, w odpowiedzi na otrucie przez Kreml rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego. Podobnie jak szef MSZ Niemiec Heiko Maas (SPD), który miesiąc temu w wywiadzie z brukowcem „Bild” mówił o możliwości rezygnacji Berlina z projektu. Kreml nie przejął się jego słowami, i jak się okazuje, słusznie.
Czytaj też: Trump: Nord Stream 2 nie powinien zostać ukończony
Już na początku października Maas bowiem uznał, że nowe sankcje unijne wobec Rosji za próbę zabójstwa opozycjonisty Aleksieja Nawalnego są nieuchronne, ale „nie powinny dotknąć projektu Nord Stream 2”. I tak się stało. Ministrowie spraw zagranicznych Unii Europejskiej podjęli wczoraj decyzję o nałożeniu sankcji na osoby obwinione o udział w otruciu Aleksieja Nawalnego. Wszystko w ramach zwalczania używania i rozprzestrzeniania broni chemicznej. Na liście na razie znajduje się 9 osób. 4 podejrzane o udział w otruciu Nawalnego i 5 podejrzanych o użycie nowiczoka w Salisbury w Anglii. O Nord Stream 2 ani słowa. Dla niemieckich polityków groźba wyjścia z projektu była więc zaledwie chwytem retorycznym, próbą, dość słabą zresztą, wywarcia presji na Kreml. Rytualnym oburzeniem.
W końcu Niemcy wiele zainwestowali w Nord Stream 2. Piętnaście lat starań, lobbowania w Brukseli, brudnych chwytów regulacyjnych i upartego dążenia do realizacji projektu – wszystko na nic bo Putin kazał otruć jednego ze swoich krytyków – nie pierwszego i zapewne nie ostatniego? Do tego w projekt jest zaangażowanych co najmniej 100 firm, z tego połowa z Niemiec. Na zapytanie Zielonych w Bundestagu ile więcej gazu Europa będzie potrzebowała w najbliższych latach i czy da się tę potrzebę pokryć bez Nord Stream 2, ministerstwo gospodarki podało liczbę 100 mld metrów sześciennych „dodatkowego zapotrzebowania”, „nie do pokrycia” bez drugiej nitki gazociągu bałtyckiego, lub „znacznej rozbudowy infrastruktury LNG wraz z kosztowną modernizacją istniejącej już sieci tranzytowej z Rosji”. Liczba 100 mld metrów sześciennych pochodzi według dziennika „Der Tagesspiegel” z Gazpromu, nikt jej nie zweryfikował, ale konkluzja jest jasna: Nord Stream 2 musi zostać dokończony. Straty byłyby zbyt wielkie. Zatrzymać projekt mogą więc już tylko Amerykanie. I są zdeterminowani by to zrobić, bez względu na to kto zasiądzie w styczniu przyszłego roku w Białym Domu, Donald Trump czy Joe Biden.
Czytaj też: Czy Schroeder w końcu wyleci z Nord Stream 2
Niemcy podjęły wprawdzie próbę obłaskawienia Amerykanów, oferując wsparcie kwotą do 1 mld euro budowy u siebie dwóch terminali do odbioru amerykańskiego skroplonego gazu ziemnego (LNG). Jest jednak wątpliwe by to przekonało Waszyngton. Tym bardziej iż budowa obu terminali w Brunsbuettel i Wilhelmshaven utknęła w miejscu, i to jeszcze w fazie planowania, mimo iż rządy Dolnej Saksonii i Szlezwiku-Holsztynu wpompowały w nie już miliony euro. Terminale mają stanowić alternatywę wobec rosyjskiego gazu i zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne Niemiec. Jednocześnie premier Mecklemburgii Pomorze-Przednie, gdzie ma się kończyć gazociąg Nord Stream 2, Manuela Scheswig (SPD), prowadzi rozmowy z Rosją w celu jak najszybszego dokończenia projektu. Jak spekulują niemieckie media Rosja może „w najbliższym czasie” samodzielnie, i po cichu położyć brakujące 160 km rury. Wyścig z czasem się więc oficjalnie rozpoczął.
Aleksandra Rybińska, wpolityce.pl / mt