Kryzys Polski '81 a sprawa ukraińska
Kiedy w 1981 Wojciech Jaruzelski wprowadził do Polski stan wojenny, na świecie zawrzało. Wcale nie na świecie, a w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, a przynajmniej tak twierdzą Margaret Thatcher i Ronald Regan. Każde w swojej biografii. Jednak w praktyce, na poziomie politycznym nikt nic nie zrobił. Jaruzelski powsadzał nieprzychylnych mu do więzień (a Wałęsę w Bieszczady), rozbił Solidarność, a sam brylował na salonach. Jedyne sankcje, jakie zostały zastosowane to wykluczenie z gron państw objętych klauzulą największego uprzywilejowania oraz zavetowanie polskiej partycypacji w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Wszystko ze strony Ronalda Reagana.
Oczywiście ówczesna premier Zjednoczonego Królestwa Margaret Thatcher oraz kanclerz RFN Helmut Schmidt apelowali z mównic, a to o porozumienie w Polsce, a to o solidarność z Polakami. Wygłaszali płomienne mowy, ogłaszali dni przyjaźni, potępiali władzę. Ale nic poza tym.
Za każdym razem, kiedy dochodzi do konfliktu na linii obywatele – mało demokratyczna władza, strajkujący myślą, że cały świat jest z nimi. Że za chwilę wszyscy szanujący się politycy potępią władzę, zawieszą stosunki dyplomatyczne, albo przynajmniej wprowadzą sankcje. Rzeczywistość okazuje się najczęściej brutalna, bowiem dopóki nie ma gwarancji, że grupa protestujących wygra, żaden szanujący się kraj ich nie poprze. No, chyba że ma w tym inny interes, ale tak bywa rzadko.
Zupełnie inaczej obywatele, którzy solidaryzują się z protestującymi, pomagają, wysyłają paczki, organizują wiece. W miesiącach następujących po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce świat obiegł anglojęzyczny program “Let Poland be Poland” (tłumaczenie Pietrzakowego “Żeby Polska była Polską”). Obejrzało go 185 milionów ludzi na sześciu kontynentach (podaję zanewsweek.pl). Tłumy modlących się w centrach światowych stolic, hollywoodzkie gwiazdy przyozdobione znaczkami “Solidarność”. Zachodnie prezenty i pieniądze na działalność Solidarności. Podobno podczas stanu wojennego, Polacy otrzymali 30 milionów paczek z RFN, o łącznej wartości 1 miliarda marek niemieckich (również za newsweek.pl).
Solidarność z protestującymi jest gestem sympatycznym i budującym, jednak niezauważalnym dla władz. Tak było w stanie wojennym i tak jest teraz. Wszyscy łączymy się z Ukraińcami, Bartłomiej Maślankiewicz biega za chłopakami z Berkuta, fejsbuk zmienia barwy na żółto-niebieskie, wszyscy nagle zaczęli pisać cyrylicą, a filmik I Am Ukrainian ma już 3 miliony wyświetleń na youtube. Ludzie protestują pod ambasadami rosyjskimi (?), organizują zbiórki na pomoc organizacjom opozycyjnym. A politycy?
Donald Tusk z sejmowej mównicy wskazuje winnego, Angeli Merkel też się to trochę nie podoba, uniokraci zakazują wędzenia wędlin, a Barry O. obiecuje wprowadzić sankcje... jeśli sytuacja się zaostrzy. Podejrzewam, że Obama po pierwsze w ogóle nie wie, o co tym Ukraińcom chodzi – pewnie sądzi, że chcą wrócić pod but ZSRR (co w pełni popiera, sam by się podłączył), a po drugie nie wie, co tam się dzieje. Bo niby jak sytuacja miałaby się zaostrzyć – Berkut strzela do protestujących, mają wyjść czołgi? A może drony?
Nie myślę, aby którykolwiek z krajów zdecydował się na sankcje. A już na pewno nie na dotkliwe. Biorąc pod uwagę, że w czasie zimnej wojny, w najbardziej „rozprotestowanym” kraju wprowadzono stan wojenny i w zasadzie nie było reakcji, to na Ukrainie, w czasach względnej komitywy tym bardziej nikt nie podejmie zdecydowanych kroków. W dodatku jak na razie to niestety Majdan przegrywa. Do tego stopnia, że Janukowycz nawet nie chce z opozycją rozmawiać. Jeszcze trzy tygodnie temu chciał...