Ambitny atomowy plan dla Polski
Z Andrzejem Strupczewskim, prof. Narodowego Centrum Badań Jądrowych rozmawia Agnieszka Łakoma.
Polski rząd podjął decyzję o współpracy z Westinghouse przy budowie elektrowni atomowej na wybrzeżu i jest też porozumienie z Koreańczykami w sprawie inwestycji w rejonie Pątnowa z udziałem Polskiej Grupy Energetycznej oraz należącego do Grupy Zygmunta Solorza - Zespołu Elektrowni PAK. Energia z pierwszej elektrowni ma popłynąć w 2033 roku. Czy to realny termin?
Plan, by w ciągu 11 lat wybudować elektrownię w kraju, w którym jeszcze nie istnieją takie jednostki, jest bardzo ambitny. Może rzeczywiście się udać uzyskać w okresie 4 lat wszystkie niezbędne dokumenty i w 7 lat wybudować elektrownię, ale każde – najmniejsze opóźnienie na etapie przygotowań - do rozpoczęcia prac - oznacza, że termin nie zostanie dotrzymany. Sukces realizacji inwestycji zależy przede wszystkim od skutecznej koordynacji prac i tego, czy uda się na czas załatwić wszystkie formalności.
Wydaje się, że 4 lata na fazę przygotowawczą to dużo czasu. Co będzie najtrudniejsze?
Wszyscy muszą zdać sobie sprawę z tego, że przygotowania będą bardzo skomplikowane i potrzebne jest pełne zaangażowanie wszystkich - od rządu do szeregowych urzędników instytucji zaangażowanych w ten proces. Podam tylko jeden przykład z okresu, gdy miałem okazję współpracować z Ministerstwem Energii przy konsultacjach krajowych i transgranicznych Polskiego Programu Energetyki Jądrowej. Otóż same uzgodnienia transgraniczne trwały półtora roku, a teraz będzie jeszcze trudniej, bo zainteresowani są nie tylko nasi sąsiedzi czyli Niemcy, Słowacy i Czesi lecz także Belgowie, Duńczycy, Finowie czy Austriacy. Do każdego z tych krajów trzeba będzie przesłać odpowiednie dokumenty i odpowiedzieć na wszelkie pytania i wątpliwości w zakresie specyfikacji. Równie skomplikowane i czasochłonne będzie uzyskanie niezbędnych pozwoleń, a szczególnie ważny jest raport bezpieczeństwa, który wymaga zaopiniowania przez Państwową Agencję Atomistyki.
Budowa elektrowni atomowych zawsze wiąże się z pytaniami o bezpieczeństwo ich funkcjonowania. Jak Pan ocenia poziom bezpieczeństwa reaktorów, które chcemy budować?
Wszystkie trzy typy reaktorów, jakie zaoferowano Polsce – bo oprócz Westinghouse i KHNP jest też propozycja francuskiego EDF – są bardzo bezpieczne. I warto to podkreślać. To już trzecia generacja. We Francji i Niemczech działają reaktory starsze czyli drugiej generacji, a w Czarnobylu doszło do wybuchu zupełnie innego reaktora, o dość prymitywnej konstrukcji. Przypomnę także, że awaria w Fukushimie wynikała z faktu, że elektrownia została wybudowana „za nisko” i dlatego została zalana przez 14-metrową falę tsunami; natomiast przetrwała trzęsienie ziemi. Nam tsunami na Bałtyku nie zagraża. Współczesne reaktory są odporne na trzęsienie ziemi o sile większej, niż możliwe w Polsce i wytrzymują uderzenie dużego samolotu odrzutowego z pełnym obciążeniem dzięki posiadaniu odpowiedniej obudowy bezpieczeństwa.
W każdej z trzech technologii reaktory mają dwuwarstwowe, oddzielone od siebie powłoki obudowy. Na przykład francuski EPR ma dwie powłoki obudowy z żelazobetonu o grubości ponad metr każda, a pomiędzy nimi przestrzeń cylindryczna o szerokości 1,8 m, w której słoń się zmieści. Reaktor amerykański ma dwie stalowe powłoki obudowy. Ponadto, nawet w przypadku stopienia rdzenia, zbiornik ciśnieniowy reaktora AP1000 jest chłodzony z zewnątrz, tak że nie dojdzie do przepalenia zbiornika przez stopiony rdzeń. Podobne rozwiązanie ma koreańska konstrukcja, która powstała na bazie amerykańskich doświadczeń.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma
Cały wywiad z prof. Andrzejem Strupczewskim ukaże się w grudniowym wydaniu „Gazety Bankowej”