Do łask wraca jakość jako kryterium wyboru oraz "gawęda" jako środek marketingowy
Panujący już od jakiegoś czasu trend produktów, których "turbo" wysoka sprzedaż oparta jest tylko na emocji, powoli się chyba uspakaja. Części z nas już zaczyna doskwierać ograniczona jakość modnych produktów. Coraz bardziej szukamy. Zaczynamy określać swoje potrzeby inne niż emocja "podoba mi się". Coraz większą popularnością cieszą się produkty "niszowe", produkowane przez maleńkie firmy lub współczesnych rzemieślników, których główną zaletą jest jakość oraz duża elastyczność, pozwalająca na "customowanie" dóbr pod nasze upodobania i indywidualne potrzeby.
Produkt "sexy" to taki, który niekoniecznie jest wybierany ze względu na swoje cechy fabryczne "na papierze". Posiadanie takiego dobra określa pewien lajfstajl. Weźmy na przykład iPhone'a. Nie kupujemy go z powodu wybitnej trwałości, czy łatwości w naprawie, czy też z powodu ceny. Kupujemy go dlatego, że jest pociągający, dlatego, że pasuje nam wykreowany wizerunek posiadacza takiego przedmiotu. Oczywiście można powiedzieć, że jest niesamowicie funkcjonalny, łatwy w obsłudze, ma świetnej jakości aparat i wymienić mnóstwo innych cech... a następnie znaleźć tysiąc nie-Applowych telefonów oferujących to samo, a i jeszcze więcej. Jednak dla użytkownika inteligentnego iPhone'a "to nie będzie to". Podobnie dla posiadacza Aston Martina. Samochód ten nie jest ani funkcjonalny, ani nowoczesny technologicznie, mało nie pali, serwis też nie tani, ani dostępny. A jednak jest kupowany! Nie jest to towar powszechny, z powodu ceny, jednak każdy szanujący się mężczyzna marzy o Astonie. Ostatnio modne ekspresy "na kapsułki", w których np. Niemcy zakochali się bez pamięci. Pomimo niskiej ceny samego urządzenia, do pełnej funkcjonalności potrzebujemy kapsuł- opakowań próżniowych w technologii rodem z NASA, których cena jest bardzo wysoka w porównaniu z tradycyjną "ziarnistą", której smak jest nieporównywalnie lepszy. Wygoda na poziomie "one click", "vollautomat", samomielącego ziarno ekspresu w niewiele wyższej cenie. Jednak podbiły całe Niemcy, od niedawna super-modne w Polsce. Zaletą takich "sexy" produktów często jest "półprofesjonalność", czyli prosta obsługa, fajny wygląd oraz dostępność na wyciągnięcie ręki. Namiastka poczucia się jak znawca/ profesjonalista (niepotrzebne skreślić), bez potrzeby uczenia się tych wszystkich drobiazgowych opisów, żmudnego poszukiwania ekwipunku i często trudnej jego konserwacji. Dobrym przykładem są wyżej wymienione "kapsulaki", niskiej klasy lustrzanki (lub hybrydy lustrzanek z "małpką"), studwudziestokonne samochody o "sportowym zacięciu", czy patelnie Tefal.
Pomimo wielkiej gonitwy do iSpotu, gdy ukaże się jakiś nowy produkt Apple i wbrew wszelkim pozorom, istnieje jednak rynek produktów "nie-sexy". Są dziewczyny projektujące mniej lub bardziej niszowe ubrania o nietypowej stylistyce i świetnej jakości, jednak bez "hot" metki. Są producenci niezwykle trwałych, funkcjonalnych, z długo trzymającą baterią telefonów komórkowych nie opatrzonych jabłuszkiem. Są małe firmy, firemki produkujące meble- zaczynamy je dostrzegać, kiedy okazuje się, że nasze mieszkanie niewiele różni się od mieszkania sąsiadki z góry, a co tydzień widzimy się w IKEI. Jest tych firm coraz więcej i coraz lepiej im się wiedzie. Posiadacze telewizorów codziennie w telewizji śniadaniowej mogą się raczyć wizytami współczesnych rzemieślników, małych restauratorów, dwóch matek, które otworzyły kawiarnie "children friendly" maleńkich firemek, które coś oferują, produkują. Już chyba każdy ma koleżankę, która rzuciła pracę i otworzyła "linię produkcyjną". Wazony, krzesła, bluzki- ręcznie malowane, ręcznie wykonane, niepowtarzalne. Wszyscy mamy ulubione knajpeczki i kawiarnie w zacisznej ulicy na 6 stolików oraz kolegę, który robił stronę szewca specjalizującego się w szyciu pantofli skórzanych. Jeszcze kilka lat temu firemki bez mocy przerobowych, oferowały produkty/usługi w niebotycznych cenach i zazwyczaj prowadził je ktoś znany. Teraz przeciętny zjadacz chleba może sobie coś niemasowego sprawić, w całkiem dobrej cenie.
Wybór "maluszków" spowodowany jest często przykrymi doświadczeniami z "przyjaznymi, nastawionymi na klienta, idącymi z duchem czasu" molochów. Internet pęka w szwach od historii „niezaopiekowanych” klientów modnych marek. Przed zakupem wszystko jest fenomenalnie, miła obsługa, drzwi szeroko otwarte, wycieraczka z napisem "Welcome", uścisk dłoni prezesa, doradzanie, próbki, dotykanie, dowcipy i small-talki. Schody zaczynają się po zakupie. Wtedy pani Anitka, która nam sprzedawała nowiuśkiego, dotykowego, inteligentnego Phone'a, zamienia się w jędzę nie do poznania, a uścisk dłoni prezesa zastępuje "pocałuj mnie…". Nie zawsze, acz często tak bywa (takie sytuacje opisuje sporo blogerów, ja zauważyłam akurat ten:http://supermarket.blox.pl/html). Taka sytuacja w małej firmie byłaby nieakceptowana z prostej przyczyny- ty dla nich jesteś jedną tysięczną klientów, nie jedną miliardową. Nowo powstała, pięcioosobowa firma szyjąca na przykład bieliznę osobistą i pościelową ma powiedzmy 1000 klientów. Strata jednego oznacza na wstępie stratę 1/1000 zainwestowanych w biznes pieniędzy, nie mówiąc już o gotówce, którą mogliby tam zostawić nowi klienci zwerbowani przez zadowolonego klienta. Dla ogromu typu Apple, czy Tchibo jednostkowy klient to kropla w morzu klientów. Marka jest na tyle znana, że fakt kilku, czy nawet kilkunastu "niezadbanych" klientów nie spowoduje, że reszta przestanie kupować produkty tej marki. Dopiero strata kilka tysięcy klientów będzie dla dużej firmy tak ważna, jak ty jeden dla naszej przykładowej firmy bieliźnianej. Tam sytuacja ma się zupełnie inaczej. Zadowolony klient wróci do nich, zostawi 1/1 000 obrotu, opowie znajomym jaka to super firma i w przyszłym roku będzie 1 000 + x nowych klientów.
A zadowolony klient oznacza, że za miesiąc kupi kolejną parę skarpet i pościel z kory, na święta tam się właśnie zaopatrzy w prezenty, a jego znajomi dowiedzą się o firmie i pewnie też coś sobie sprawią, a jak będą zadowoleni... tu koło się zamyka i napędza firemkę. Druga kwestia to indywidualne podejście do każdego produkowanego dobra. Wyobrażacie sobie wejść do H&M'u i poprosić, aby tamtą zieloną sukienkę uszyli wam w białym kolorze? Korzystając z usług z małej krawieckiej firemki z Białegostoku możesz poprosić nie tylko o inny kolor, ale o wszycie kieszonki, zwężenie, przeszycie guzika, doszycie zamka. No i trzecia- z pracownikiem "obsługi klienta" jesteś po imieniu od pierwszego maila, a przy drugim zamówieniu poznajesz właściciela biznesu, który opowiada Ci historyjki ze swojego życia. Ludzi to kręci, o wiele bardziej niż smętna Anitka z iSpotu.
"Maluszki" przeżywają swój renesans. Do łask znowu wraca jakość jako kryterium wyboru oraz "gawęda" i indywidualizm jako środki marketingowe. Jednak nie spodziewajmy się upadku molochów, czy wielkich spadków w obrotach. Mają one utrwalony wizerunek i bardzo szeroką klientelę, której nikt im nie odbierze. W moim odczuciu, mamy jednak już za sobą wielkie "bum" i "peak" sprzedażowy, przyszedł czas na normalizację.
Może to dobry czas na zostanie nowoczesnym rzemieślnikiem...