Elementarz bez edukacji finansowej
Przejrzałem dwie pierwsze części rządowego elementarza. Jest ultralemingowy. Ale takie jest prawo rządzących elit, nawet jeżeli reprezentują tylko niecałe 20 procent społeczeństwa, narzucają milczącej większości swoją wizję edukacji ich dzieci. Nie znajdziecie tam obrazka dziecka idącego w niedzielę do kościoła z rodzicami, ale za to dziećmi opiekują się prawie wyłącznie tatusiowie. Nie ma Bożego Narodzenia, tylko choinka i prezenty. Ale nie to jest największą wadą tej propozycji, która ma też bardzo dużo zalet. Największą wadą jest to, że nie próbujemy od najmłodszych lat wprowadzić młodych ludzi w nurt myślenia przedsiębiorczego, nie zapraszamy ich do odkrywania swoich talentów i wykorzystywania ich.
Gdy moja córka miała kilka lat, to bawiliśmy się w bank, prowadził go borsuk, miś lokował w banku pieniążki, a lis pożyczał. Córka uczyła się dodawać nie na suchych liczbach, nie na jabłkach i pomarańczach, tylko na przykładzie pieniążków w banku. Gdy córka miała osiem lat, piekła ciasta i sprzedawała znajomym, razem liczyliśmy w Excelu przychody, koszty i zysk, który ulokowała w banku na procent. Teraz 12-letnia córka pisze książkę o psach, wymyśliła z moja pomocą ciekawy model biznesowy i spróbuje na tym zarobić. Była też na kursie fotografowania i pracuje nad swoim pierwszym albumem. Takie działania, już od pierwszej klasy, powinny być inspirowane przez odpowiednio napisany podręcznik. A nie są.
Marnujemy dobrą okazję rozpoczęcia edukacji finansowej i przedsiębiorczej w młodym wieku. Dlatego potem się nie dziwmy, że ludzie lokują pieniądze w Amber Goldach, biorą kredyty oprocentowane na 80 procent rocznie.
Będą jeszcze dwie części rządowego elementarza, wiosna i lato. Mam nadzieję, że chociaż w jednej z nich znajdą się jakieś elementy mądrej edukacji finansowej i opisy działań wyrabiających w dzieciach nawyk bycia przedsiębiorczym.