WYWIAD
Krajowy plan dla energetyki to totalny odlot
Zielona transformacja nie tylko nie przyczynia się do rozwoju, ale przyniesie załamanie wielu sektorów gospodarki, co widać na Zachodzie. Jeśli pójdziemy jako Polska tą samą drogą, sytuacja naszej gospodarki także będzie coraz gorsza - mówi prof. Władysław Mielczarski, ekspert branży energetycznej.
Agnieszka Łakoma: Wczoraj minister energii Miłosz Motyka przedstawił Krajowy Plan w dziedzinie Energii i Klimatu, który ma wyznaczać zmiany w sektorze energetycznym. A te będą rewolucyjne, bo mamy w zasadzie odejść od węgla. Czy nie ma Pan wrażenia, że polskie ministerstwo postanowiło idealnie wpisać się w unijną politykę klimatyczną, powielając też tezy z Brukseli?
Prof. Władysław Mielczarski: Gdybym miał ocenić ten dokument jednym zdaniem, to powiedziałby, że jest to totalny odlot. A skoro Bruksela oczekuje, że Unia Europejska w 2040 roku będzie miała emisje o 90 proc. niższe niż w 1990 roku i traktuje to jako cel, to polski rząd też taki cel wpisuje do Krajowego Planu. Czytając ten dokument mam wrażenie, że chodzi o dobrze wypełnione tabelki i nie ma to nic wspólnego z tworzeniem realnej polityki energetycznej i o pogłębionych analizach wykonalności nie ma mowy.
Z Planu wynika, że węgiel zostanie zepchnięty na margines – w 2030 roku moce elektrowni i elektrociepłowni na tym paliwie szacuje się na poniżej 20 GW zaś ogólną moc całej energetyki na 93 lub 99 GW. Jednocześnie dziesięć lat później przy 128 GW mocy tylko 6,4 GW zapewnią jednostki węglowe czyli 5 procent, zaś w ambitniejszym wariancie jeszcze mniej – zaledwie 4,6 GW przy 158 GW mocy. Zużycie węgla kamiennego szacuje się 28,4 mln ton w 2030 r. i 10,1 mln ton w 2040 r., a w tzw. ambitnym scenariuszu odpowiednio 19,4 mln ton oraz 0,7 mln ton.
Likwidacja energetyki węglowej to likwidacja górnictwa, co pociąga nie tylko olbrzymie skutki społeczne, ale też i gospodarcze. Nie ma bowiem sensu rezygnacja z najtańszego stabilnego źródła energii. Bez kosztów polityki klimatycznej czyli podatku ETS od emisji CO2 energia wytwarzana w elektrowniach konwencjonalnych węglowych ma cenę tylko 35-40 groszy za kWh, czyli niższą o prawie jedną trzecią od stawki, jaką zatwierdził wczoraj Prezes URE dla gospodarstw domowych. To właśnie dążenie do niskiej ceny energii elektrycznej powinno być nadrzędnym celem w tym Krajowym Planie, a nie realizacja ideologii klimatycznej, która nie przynosi korzyści i rodzi problemy.
W Krajowym Planie są prognozy dotyczące spadku cen, a konkretnie chodzi o 8-procentowy spadek jednostkowych kosztów wytwarzania energii w 2030 roku i 18-procentowy dekadę później. Zatem formalnie efekt ma być pozytywny i to głównie dzięki tzw. odnawialnym źródłom energii.
Prognozowany spadek kosztów produkcji energii uważam za co najmniej zbyt optymistyczny. Analizy wszystkich kosztów są jasne – energia z morskich farm wiatrowych to prawie 1000 zł za MWh, a z elektrowni jądrowej koszt zależeć będzie od tego, ile czasu będzie pracować i czy otrzyma priorytet w systemie. Unijne władze chcą utrzymać priorytet pracy dla odnawialnych źródeł, taki jaki jest obecnie, a więc jeśli elektrownia jądrowa będzie traktowana tylko jako źródło uzupełniające i bilansujące dla OZE, to koszt energii z niej będzie bardzo wysoki sięgający nawet 2 zł za kWh. Spadku cen zwyczajnie nie będzie, tak samo jak rachunki końcowe nie będą niższe, bo to odbiorcy końcowi zapłacą za te wszystkie planowane wielkie inwestycje w OZE i w budowę sieci do ich przyłączenia. Już teraz płacimy dodatkowe opłaty i jest drogo, a będzie drożej. Przenoszenie kosztów OZE do ukrytych subsydiów nie zmniejsza obciążeń nakładanych na odbiorców, a co najwyżej przynosi krótki efekt propagandowy. Zatem to prosta droga do zubożenia społeczeństw.
Tymczasem do Krajowego Planu wpisano szczególnie szybki wzrost produkcji energii wiatrowej i to nie tylko poprzez farmy na Bałtyku, ale też na lądzie. Znacznie mniej dynamicznie rozwijać się ma fotowoltaika. Czy to nowa idea - zamiast paneli na każdym dachu, wiatrak przy każdym domu?
Moce wiatraków lądowych z obecnych około 11 GW mają wzrosnąć do prawie 29 GW. To huraoptymistyczne założenie, bo nie wiadomo, jak je osiągniemy, skoro pozostają do rozwiązania dwa poważne problemy - pierwszy z ustawą odległościową a drugi - przyłączeniowy. Prognozowanie 2,5-krotnego wzrostu mocy w sytuacji, gdy już teraz trudno uzyskać dostęp do sieci jest nierealistyczne. Trudno mi też wyobrazić sobie, jak dojdzie do budowy wiatraków na Bałtyku na taką skalę, jaka opisano w Krajowym Planie. Skoro w 2030 roku mają mieć one 5,9 GW mocy, a ich przyłączenie do sieci i przesłanie energii na południe kraju będzie olbrzymim wyzwaniem, to jakim cudem w zaledwie dekadę później mają działać wiatraki o mocy ponad 16 GW? To nierealne, to czysta fantazja, zwłaszcza że też z wybrzeża mamy jeszcze przesyłać energię z pierwszej elektrowni jądrowej. A gdy już rozmawiamy o mocy różnych źródeł w systemie według Krajowego Planu, to muszę zwrócić uwagę na poważny błąd merytoryczny.
Jaki?
Do bilansu energii wprowadza się magazyny, które traktowane są na równi ze źródłami wytwórczymi, jak elektrownie gazowe czy elektrownia atomowa. I to jest elementarny błąd, bo żaden magazyn nie produkuje sam z siebie energii, co najwyżej ją „przechowuje” i to kosztem sporych strat: od 20 proc. w magazynach BESS do ponad 30 proc. w elektrowniach szczytowo-pompowych. Dlatego wprowadzanie magazynów energii do bilansu energii to elementarny błąd na poziomie wiedzy z technikum. Druga kwestia co najmniej bardzo dyskusyjna to uwzględnienie w Krajowym Planie bardzo dużych ilości energii z elektrowni atomowych w 2040 roku. Według ministerstwa mają wówczas już działać elektrownie jądrowe o mocy prawie 6 GW mocy. Tymczasem dopiero startujemy z budową pierwszego reaktora na Pomorzu, a docelowo będą trzy, czyli 3,3 GW mocy netto, zaś dla drugiej jednostki nie tylko nie ma decyzji o budowie, ale nawet nie wybrano lokalizacji, zatem nawet nie została zaplanowana i wyceniona. Ewentualne wliczanie do planu mocy z małych elektrowni jądrowych (SMR), to kolejny błąd, bo takich elektrowni nie ma. Od 80 lat próbuje się zbudować komercyjnie działający SMR z niewielkim skutkiem, włączając w to program pilotażowy w elektrowni Darlington w Kanadzie. Plan osiągnięcia przez elektrownie jądrowe w Polsce mocy 5,9 GW do 2040 roku można śmiało nazwać fantazjowaniem.
Gdy mówimy o inwestycjach tak w odnawialne źródła jak i jądrowe czy magazyny, ale też o innych eko-projektach choćby w transporcie, to też musimy mówić o kosztach. A te – według Krajowego Planu – będą gigantyczne. W mniej ambitnym scenariuszu wydamy 2,7 biliona złotych, natomiast gdy przyśpieszymy transformację, czyli w drugim scenariuszu może być to 3,5 biliona złotych. Skąd weźmiemy te pieniądze?
Cały Krajowy Plan jest bardzo drogi. I jeśli miałby być realizowany, to tylko w przypadku dodruku pieniądza czy wzrostu zadłużenia, które zresztą już dziś osiąga rekordy – innej możliwości nie ma, bo mityczna Unia Europejska nie pokryje nam wszystkich kosztów. A skoro tak, to mówimy nie tylko o zaangażowaniu olbrzymich zasobów kraju ale również o znacznym wzroście zadłużenia. Pytania same się nasuwają: czy tego chcemy i czy nas na to stać oraz czy słusznym jest kierowanie wielkiego strumienia pieniędzy tylko na jeden cel czyli na transformację, tylko po to by realizować jakąś ideologię?
Minister Motyka zapewniał wczoraj, że ten Krajowy Plan to „absolutny fundament bezpieczeństwa energetycznego”. I przekonywał, że jak już znajdziemy i wydamy te biliony złotych, to zyska gospodarka – bo według ministra „transformacja energetyczna to szansa dla polskiej gospodarki na zbudowanie konkurencyjności”. Czy biorąc pod uwagę, jak na przykład Niemcy realizują od dwóch dekad Energiewende i mają najwyższe ceny energii, przemysł potrzebuje dotacji a zatrudnienie spada i w sztandarowej branży – motoryzacji zatrudnienie jest najniższe od 12 lat, powinniśmy wierzyć ministrowi Motyce? Czy przykład Niemiec nie powinien być raczej ostrzeżeniem?
Cała ta „zielona transformacja” nie tylko nie przyczynia się do rozwoju, ale powoduje załamanie wielu sektorów gospodarki, co widać na Zachodzie. Jeśli pójdziemy jako Polska tą samą drogą, sytuacja naszej gospodarki także będzie coraz gorsza. Widzimy symptomy wielkich problemów w hutnictwie, sektorze chemicznym, motoryzacji, choć nam wmawiano, że unijne firmy będą globalnymi liderami w produkcji wiatraków czy paneli, ale tak nie jest. Energia w Europie jest droższa niż w Chinach czy USA. Takie są fakty. Nie chodzi o to, by straszyć upadkiem, ale dostrzegać realia i reagować.
Czy wyobraża Pan sobie, że polski rząd zamiast wnoszenia nierealnego Krajowego Planu jedzie do Brukseli i mówi: „dość”, buduje koalicję z innymi krajami, by zablokować Zielony Ład i zmniejszyć o połowę podatek od emisji, czyli cenę pozwoleń na CO2?
Nie wyobrażam sobie, choć mógłby to zrobić i na dodatek ma wiele argumentów. Jesteśmy dużym krajem z rozbudowanym przemysłem i górnictwem, mamy klimat taki, gdzie ani wiatraki, ani panele, ani pompy ciepła nie zagwarantują nam bezpieczeństwa i ogrzewania. Powinniśmy wszystkim pokazywać i udowadniać, że ta „zielona droga” prowadzi Europę donikąd, zwłaszcza że Chiny, Indie, USA nie mają takich planów dekarbonizacji. Oglądałem już raz rozpad międzynarodowego kolosa: gospodarka Związku Radzieckiego zawaliła się pod własnym ciężarem. Bo ideologia nie przyniosła efektów dla gospodarki i ludzi. Unia ze swoją ideologią klimatyczną może się zwyczajnie rozpaść. I to pomimo, że Wspólnota Europejska to bardzo dobry pomysł i osiągnęła bardzo wiele.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma
»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje
»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:
Bankier.pl: przełomowe dokumenty w sprawie byłej prezes PZU
Giorgia Meloni podkłada nogę Niemcom w sprawie Mercosur
Insider trading akcjami Energi? KNF używa najcięższej broni
»»Jan Krzysztof Ardanowski: rząd Tuska pozoruje działania ws. Mercosur – oglądaj wywiad w telewizji wPolsce24
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.