Niebezpieczne unijne pieniądze
Najpierw szybkie zadłużanie się na inwestycje, które mogły być realizowane w dużej części ze środków Unii Europejskiej, następnie spowolnienie gospodarcze, wzrost bezrobocia, spadek wynagrodzeń, kłopoty ze spłatą zobowiązań publicznych, firmowych i prywatnych, na końcu masowa emigracja z kraju i powiększająca się strefa ubóstwa, której najbardziej jaskrawym przejawem jest uciekanie w prostytucję osób, które choć mają pracę, nie są w stanie za otrzymywane wynagrodzenie utrzymać rodziny. To nie jest opis scenariusza dla Polski nakreślonego przez jednego z ekonomistów ostrzegających przed zgubnymi skutkami polityki gospodarczej obecnego rządu – Szewczaka, Sadowskiego czy Rybińskiego. To streszczenie reportażu Leszka Sadkowskiego z Portugalii opublikowanego w lutowym wydaniu „Gazety Bankowej”.
„Rządy i przedsiębiorstwa krajów takich jak Grecja, Hiszpania, Irlandia czy Portugalia po wejściu do strefy euro zachłysnęły się łatwością pożyczania pieniędzy na niski procent, a rządy i samorządy lokalne z łatwością uchwalały wydatki, które nie przekładały się na możliwości rozwoju kraju” – mówi we wspomnianym tekście Michał Szymański, partner zarządzający w Money Markets. Czy ten opis nie przypomina sytuacji w Polsce? Rząd i samorządy za wszelką cenę starają się wykorzystać unijne pieniądze przysługujące Polsce, nie specjalnie zważając, czy poczynione inwestycje przekładają się na późniejszy wzrost przychodów. A przecież te inwestycje są budowane nie tylko z pieniędzy unijnych. Potrzebny jest też wkład własny, który najczęściej jest finansowany z kredytu. Później trzeba spłacać raty i obciążać budżety samorządowe kosztami utrzymania tego, co powstało. Najbardziej jaskrawym przykładem na poziomie krajowym są stadiony pobudowane na Euro 2012. Ale przecież codziennie mijamy różne skwerki, place zabaw, fontanny (polecam obejrzeć wyjątkowe „cudo” koło Urzędu Miejskiego w Kowarach), budynki publiczne pobudowane przy wsparciu Unii, podnoszące wprawdzie (czasami) poziom życia okolicznych mieszkańców, ale nie generujące żadnego nowego zysku, a jedynie koszty.
Jaki będzie efekt takiej radosnej kredytotwórczości? Niestety, prawdopodobnie podobny jak w Portugalii. W tym samym numerze „Gazety Bankowej” Janusz Szewczak w artykule „Dziura Rostowskiego jak Bauca” zwraca uwagę, że w ubiegłym roku wpływy podatkowe były o 16 mld zł niższe od zakładanych, a minister finansów – pomimo tego – w dalszym ciągu posługuje się tym samym algorytmem wzrostu, przewidując na przykład, że wpływy podatkowe od firm wzrosną w tym roku o 11 proc. w stosunku do 2012 r. Zakrawa to na kompletne oderwanie od rzeczywistości.
Równie zafałszowane są wyliczenia dotyczące stosunku długu do PKB. Gdyby liczyć go zgodnie ze standardem unijnym, trzeba byłoby wdrożyć już drastyczne oszczędności, wynikające z przekroczenia konstytucyjnego progu zadłużenia. Rządzący bronią się przed tym rękami i nogami, ponieważ to oznaczałoby w pierwszym okresie terapii gwałtowne pogorszenie się sytuacji gospodarczej i zanim nastąpiłaby późniejsza poprawa, oni musieliby już pożegnać się ze swoimi gabinetami. Państwo zachowuje się tak, jakby chorowało na grypę. Ratuje się środkami, które maskują objawy, po to, by nie położyć się do łóżka, bo to oznaczałoby obniżenie wypłaty o 20 proc. Jednocześnie państwo nie przejmuje się tym, że naraża się w ten sposób na powikłania, mogące zakończyć się nawet uszkodzeniem serca.
Spekulanci – „to właśnie oni wywołali ten cały kryzys i ciągle węszą, kogo by jeszcze dopaść, by się szybko i łatwo dorobić. Uważajcie, bo z wami może być podobnie” – ostrzega Jose z Porto. Czy go posłuchamy? Czy będziemy pozwalać na dalsze zwiększanie długu publicznego, który pod koniec roku może już sięgnąć 1 bln zł?