Repolonizacja banków? To dobry czas na realizację jednej z przedwyborczych obietnic Prawa i Sprawiedliwości
Sektor bankowy w Polsce, pomimo wielu obaw wyrażanych przez finansowe elity, ma się niezwykle dobrze. W okresie od stycznia do października 2016 roku zysk netto dla całego sektora wyniósł 12,12 mld zł, wobec 11,39 mld w roku ubiegłym.
Cały rok 2015 zamknął się wynikiem13,1 mld zł, a zysk netto osiągnęło aż 608 banków (17 poniosło stratę). Tak dobra sytuacja na rynku trwa od samych początków polskiej transformacji. W ciągu ostatnich kilkunastu lat ponad 60 miliardów złotych z banków działających w Polsce trafiło do kieszeni ich właścicieli. Problem jest tylko jeden, za to dość zasadniczy. Głównym beneficjentem tej trwającej od dawna hossy są zagraniczne konsorcja. Większość tych pieniędzy nie trafia do polskich właścicieli, ale do Niemiec, Hiszpanii, Włoch, Stanów Zjednoczonych, Portugalii, nawet do egzotycznej Japonii.
Gdzie płyną zyski z Polskich banków?
"Ludzie nie wiedzą, co się dzieje. Dostają propagandę i pozwalają się oszukiwać. Nie znają podstawowych faktów. Np. takich, że zagraniczne banki zarabiają w Polsce 15 mld zł rocznie. A myśmy sprzedali wszystkie nasze banki za 25 mld, choć były warte 200 mld zł! I dziś nie mamy bankowości. To jak nie mieć broni, idąc na front" – mówił prof. Witold Kieżun w wywiadzie z Michałem i Jackiem Karnowskim w tygodniku „wSieci”. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego bankierzy wypłacają znaczne grono wyciągniętych z kieszeni naszych rodaków pieniędzy na zagraniczne konta? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Wypłacają, bo mogą. Robią to zupełnie legalnie, zgodnie z logiką prowadzenia biznesu. Wbrew naiwnej zasadzie ultraliberałów, który od lat przekonują, że kapitał nie ma narodowości. To państwo polskie najpierw stworzyło zagranicznym inwestorom doskonałe warunki możliwości do przejęcia rodzimego sektora bankowego, a teraz nie robi niemal nic, żeby pieniądze zarabiane w działających u nas bankach zostawały w Polsce.
Większość zysków wytransferowanych z działających w Polsce banków za granicę to oczywiście dywidenda. Główni akcjonariusze działających w Polsce banków po prostu regularnie rozdysponowują zyski wysyłając do swoich centrali większość zarobionych w naszym kraju pieniędzy. Warto przyjrzeć się temu, jak te transfery wyglądają w liczbach. W samym tylko 2015 roku banki z przewagą kapitału polskiego zarobiły 4,63 mld zł, z czego na dywidendę przeznaczyły niewiele ponad 7 proc. tej kwoty. W tym samym czasie banki ze strategicznym inwestorem zagranicznym zarobiły 10,47 mld zł i wypłaciły w formie dywidendy 4,1 mld zł, czyli prawie 40 proc. zysków. A to i tak niewiele, jeśli porówna się te dane z zyskami i dywidendami w latach ubiegłych. W poprzednich latach transferowano za granicę nierzadko nawet 70 proc. zysków. Dopiero w 2015 KNF podjął pierwsze poważniejszej próby ograniczania tego drenowania wypracowanego w Polsce kapitału.
„Najcenniejsza jest stabilizacja”, czyli to na to pozwolił?
Na 15 największych działających w Polsce banków tylko 3 są w rękach Polaków (dwa należą do Skarbu Państwa, jeden do Leszka Czarneckiego). Pozostałe to banki włoskie, hiszpańskie, niemieckie, holenderskie, portugalskie, austriackie, amerykańskie i francuskie. Eksperci od lat ostrzegają i nazywają taką sytuację patologiczną. Problemu nie widział do niedawna KNF. Cytowany przez portal money.pl Maciej Krzysztoszek z KNF mówił wprost, że „sektor bankowy nie traci przez to, że inwestorzy blisko połowę zysków wypłacają sobie”. Jednocześnie tłumaczył, że w wyniku konsekwentnie realizowanej polityki dywidendowej baza kapitałowa banków komercyjnych wzmacnia się, co przekłada się na stabilność sektora i utrzymuje dobrą sytuację finansową w kraju.
To jest przykład myślenia obecnego wśród polskich finansistów od samego początku polskiej transformacji ustrojowej. Oddamy wszystko za cenę „stabilizacji”. A za tę właśnie „stabilizację” polskiego rynku finansowego od samego jego początku mieli odpowiadać głównie zagraniczni inwestorzy. Co więcej, to oni sami opracowali plan, który my w Polsce przyjęliśmy nazywać „planem Balcerowicza”. W rzeczywistości był to od samego początku plan Jeffreya Sachsa i George’a Sorosa. To właśnie ten duet odpowiada za stworzenie i wdrożenie pakietu reform gospodarczo-ustrojowych, przeprowadzonego w ciągu 111 dni, którego realizacja rozpoczęła się 1 stycznia 1990 roku. Prace polskiej grupy ekspertów, tj. dr Stanisław Gomułka, dr Stefan Kawalec i dr Wojciech Misiąg były kształtowane przez stworzoną wcześniej koncepcję Sachsa i Sorosa. Oficjalnym jej celem było doprowadzenie do redukcji inflacji i przejście z gospodarki centralnej do gospodarki rynkowej. Ze względu na swoją gwałtowność, plan nazywany był często „terapią szokową”. Jego szczegóły powstały – co przyznał później Soros – w zaciszu gabinetów komunistycznego rządu i Biura Politycznego PZPR.
Po prostu, kiedy partia zdała sobie sprawę z konieczności wyprowadzenia gospodarki z gruzów socjalistycznej utopii, jej celem stało się stworzenie strategii, którą później realizował pod swoim nazwiskiem Leszek Balcerowicz. Za wszystkim od samego początku stali W. Jaruzelski z M. Rakowskim, którzy szukali planu wyjścia z socjalizmu. Pisze o tym sam J. Sachs (p. Koniec walki z nędzą. Zadania dla naszego pokolenia, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2006), który przedstawia szczegółowo okoliczności powstania całej koncepcji. Jako pierwszy do J. Sachsa w imieniu polskiego rządu zwrócił się Krzysztof Krowacki, przedstawiciel komunistycznego rządu M. Rakowskiego w Waszyngtonie. Projekt reform miał być wzorowany na „terapii szokowej” w Boliwii – Nauki płynące ze stabilizacji i umorzenia zadłużenia w Ameryce Łacińskiej – pisze J. Sachs – naprawdę okazały się przydatne dla Polski, na co miał nadzieję Krzysztof Krowacki, kiedy po raz pierwszy przyszedł do mnie na Uniwersytet Harvarda w styczniu 1989 roku. Od samego początku wszystko tłumaczono koniecznością „stabilizacji”. I to była wartość nadrzędna, za którą oddano – za bezcen! – większość polskiego majątku.
Czy można oddać polskie pieniądze Polakom?
Dziś, na szczęście, na ultraliberalne kłamstwa o kapitale pozbawionym narodowości nabiera się coraz mniej osób. Widać zabiegi rządów, które w mocny stopniu angażują się w troskę o rodzimy kapitał i przedsiębiorców. Z powodzeniem robią to nie tylko Chińczycy, ale także Francuzi, Niemcy i Amerykanie. Z tym absurdalnym paradygmatem myślenia liberalnego walczą również politycy w Polsce, którzy podkreślają konieczność repolonizacji sektora bankowego. „Repolonizacja banków to nic innego, jak element repolonizacji Polski. Niegdyś w głupi sposób, tanio, często nawet za dopłatą, wyprzedaliśmy ten ważny sektor finansowy. Głównie obcemu kapitałowi. Dzisiaj mamy ok. 65% udziału podmiotów zagranicznych w polskim rynku bankowym, choć w krajach OECD ta średnia to maksymalnie 12-15%, a w większości krajów Unii Europejskiej, szczególnie Strefy Euro, jest to zaledwie kilka procent (…) repolonizacja sektora bankowego jest niezbędna” – mówił Janusz Szewczak, parlamentarzysta Prawa i Sprawiedliwości w wywiadzie dla portalu fronda.pl.
O potrzebie repolonizacji banków mówił również prezydent Andrzej Duda, jeszcze w czasie kampanii wyborczej. Dzisiaj dwie trzecie banków znajdują się w rękach obcego kapitału i repolonizacja jest potrzebna. Powinna nastąpić przez stopniowy wykup banków przez polskie instytucje finansowe – mówił prezydent. Czy możliwe jest dziś spełnienie przedwyborczych zapowiedzi PiS-u? Podstawowym problemem jest oczywiście kapitał, który pozwalałby na przejęcie ważnych podmiotów w sektorze bankowym. Trudno jednak nie dostrzegać tego, że sytuacja ekonomiczna jest wręcz wymarzona do tego, żeby w końcu zacząć realizować te obietnice.
Część tego procesu już się dzieje, bo z najnowszych informacji wynika, że PZU i PFR podpisały z włoskim UniCredit umowę dotyczącą kupna 32,8 proc. akcji Banku Pekao za łączną kwotę 10,6 mld złotych. To bardzo dobra wiadomość, bo przedłużający się kryzys strefy euro i trwające od dłuższego czasu kłopoty włoskich banków tworzą wręcz wymarzone warunki do działania. Ponadto warto przypomnieć, że aktualnie zagrożonych bankructwem jest co najmniej osiem włoskich, które liczą na rządową pomoc. Być może taką „pomoc” powinni dziś zaoferować im nasi rodzimi finansiści, przy współpracy z polskim rządem? Być może to właśnie my powinniśmy dziś zadbać o to, żeby stabilizować inne rynki, tak jak kiedyś „ustabilizowano” nasz?