Przeciąganie liny trwa
9 marca Sejm postanowił, że prace nad projektem nowelizacji prawa farmaceutycznego, znanym szerzej jako „Apteka dla aptekarza”, będą trwały nadal.
To o tyle ciekawe, że zaledwie kilka tygodni wcześniej komisja ds. deregulacji zdecydowanie go odrzuciła. Wniosek z takiego zwrotu akcji może być tylko jeden - za kulisami dyskusji i głosowań przy przy Wiejskiej trwa gra o duże pieniądze.
Słusznie zatem pytał z sejmowej trybuny poseł Jakub Kulesza, sugerując lobbing koncernów farmaceutycznych i hurtowni: „Kto ten projekt napisał i go podrzucił?”.
Tego, kto za kim stoi, niepodobna rozstrzygnąć publicyście, ale odpowiedzieć na pytanie o meritum sporu może każdy. Primo, sprawa nie jest szczególnie zawiła i wyrobienie sobie własnego na jej temat zdania wymaga zaledwie użycia elementarnej logiki. Secundo, każdy z nas, rzadziej lub częściej, kupuje medykamenty, więc warto dowiedzieć się, jakie zmiany mogą nas wkrótce spotkać w aptekach.
Przypomnijmy, o co tyle zamieszania. W myśl projektu, właścicielem apteki mógłby zostać tylko farmaceuta, jedna osoba miałaby prawo do posiadania co najwyżej czterech aptek, a jedna apteka przypadałaby na nie mniej niż 3 tys. osób. To najważniejsze założenia.
Przeciwnicy „Apteki dla aptekarza” ostrzegają, że jeśli zmiany zostaną przyjęte, to ceny urosną, dostępność leków spadnie, rynek ulegnie radykalnemu rozdrobnieniu, a detaliści zostaną na trwałe uzależnieni od wielkich, zagranicznych koncernów farmaceutycznych.
Najważniejsze jednak w całej tej historii jest zastanowienie się nad kwestią fundamentalną - dla kogo w ogóle ma być apteka, sklep, zakład usługowy czy urząd? Dla farmaceuty, subiekta, urzędnika? A może jednak dla konsumenta?