Zamiast waluty - Bitcoiny, memy z żabą Pepe i barter: Oto współczesna socjalistyczna Wenezuela
Wenezuela jeszcze kilka lat temu nazywana była "Szwajcarią Ameryki Łacińskiej". Kraj ułożony na poważnych złożach ropy słynął z zamożności, pięknych kobiet i rekordowej ilości produkowanych tam telenowel.
Jak to jednak bywa z czasem demokratyczne wybory doprowadziły do władzy niejakiego Hugo Chaveza - dość zabawnego dyktatorka, który w czerwonej kurtce i czerwonym berecie zaczął wprowadzać Wenezuelę na drogę realnego socjalizmu. Pamiętajmy, że kraj był dość typowym dla Ameryki Łacińskiej przykładem ogromnych rozbieżności majątkowych - z jednej strony skrajne bogactwo, z drugiej straszliwa nędza. Populistyczny przywódca zapowiadający, parafrazując Marszałka Piłsudskiego, "bicie burżuja i kułaka" oraz wielkie socjalne rozdawnictwo wzbudzał entuzjazm mas.
CZYTAJ TEŻ: Socjalizm po wenezuelsku - odsłona krwawa: Trzech zabitych podczas antyrządowych demonstracji
Chavez był zresztą dowodem na to, iż historia wraca jako farsa - grubiutki Hugo ze swoim śmiesznym czerwonym beretem przypominał raczej karykaturę poważnych rewolucjonistów takich jak Fidel Castro. Mimo to dla światowej lewicy - złaknionej najwyraźniej jakiegoś nowego Wodza - śmieszność Chaveza nie była przeszkodą, i szybko stał się on samotnym bojownikiem stojącym naprzeciw knowaniom USA i globalnej finansjery. Jak to z lewicą bywa.
Nad prezydencją Chaveza nie ma co się dłużej zatrzymywać - dość powiedzieć, że "reformy" proponowane przez jego gabinet i z żelazną konsekwencją wprowadzane w życie zamiast zamienić Wenezuelę w socjalistyczny raj zamieniły państwo praktycznie w kraj upadły, gdzie mimo ogromnych złóż ropy i surowców naturalnych bieda jest większa niż kiedykolwiek, wskaźnik emigracji należy do największych w Ameryce Łacińskiej a kryzys doprowadził do tego, iż kraj od lat ma problemy z tak podstawowymi aspektami jak dostawy energii czy nawet dostęp do papieru toaletowego, o takich sprawach (charakterystycznych dla "przodującego ustroju") jak kilometrowe kolejki oczekujących na żywność nawet nie ma co wspominać. Dla zwolenników Chaveza i tak jest to efekt nie rządów jego i jego partii tylko jakichś niewidzialnych knowań USA, CIA i globalnej kapitalistycznej finansjery, która odcina prąd, zabiera jedzenie i papier toaletowy a stonki ziemniaczanej na pola nie zrzuca chyba tylko dlatego, że zapasy tego owada wyczerpały się po wieloletnich nalotach na PRL.
Gdy Chavez zmarł (zapewne też otruty przez CIA) globalna lewica rozpoczęła wielką żałobę nad umiłowanym przywódcą, a internet wypełniły grafiki upamiętniające tego heroicznego bojownika o wolność, równość, socjalizm i czerwone bereciki dla wszystkich. Jakże silnie kontrastowało to z iście obłąkaną falą nienawiści wobec Margaret Thatcher, która zmarła zaledwie miesiąc po Chavezie - wtedy ci sami opłakujący Chaveza zalali internet iście obrzydliwą nawałą niesmacznych żartów, plakatów czy nawet - gier (jedna z nich umożliwiała oddanie moczu na wirtualny grób byłej premier - nie zmyśliłem tego). Ot - współczesna światowa lewica w pigułce.
Ale przejdźmy do tego co interesuje nas najbardziej czyli obecnej kondycji Wenezueli. Kraj w którym brakuje praktycznie wszystkich możliwych produktów oraz usług i w którym i tak partia następców Chaveza (według oficjalnych danych rządu) cieszy się ogromnym poparciem. Tymczasem obywatele są dociskani przez władzę coraz mocniej, bowiem jak przystało na rządy socjalistów państwo zamiast rozwiązywać istniejące problemy (które, warto dodać, przecież samo stworzyło) zajmuje się upowszechnianiem inwigilacji, kontrolą mikrych zasobów portfeli mieszkańców i coraz częstszym wywłaszczaniem ich z resztek majątku.
I nic nie pomaga.
Teraz jednak zmierzamy do sedna. Istota ludzka jest skonstruowana w taki sposób, iż za wszelką cenę stara się przetrwać a ludzka pomysłowość może znaleźć rozwiązanie nawet z beznadziejnej sytuacji.
Skrajni wolnościowcy uwielbiają rozpływać się nad możliwością zaistnienia anarchokapitalizmu. I owszem - ów system być może i miałby rację bytu na oceanicznej wyspie nie znajdującej się przy tym na jakimkolwiek szlaku handlowym lub gdzieś gdzie krzyżują się interesy mocarstw. W Polsce, dajmy na to, rojenie o anarchokapitalizmie i neutralności w sytuacji gdy na zachodzie mamy poważne interesy niemieckie zaś na wschodzie nieobliczalnego partnera rosyjskiego, jest dalekie od realizmu.
Ale chyba już nikt kompletnie nie spodziewał się, że sen wolnościowców spełni się w Wenezueli i to tylko i wyłącznie dzięki wcześniejszym działaniom socjalistów.
Jak informuje amerykańska agencja Daily Caller sytuacja w Wenezueli jest tak zła, że państwowa mennica przestała nawet drukować banknoty - tak wielka panuje w tym kraju inflacja. Mieszkańcy pozbawieni możliwości wykonywania zakupów (żeby jeszcze było co tam kupować) przy pomocy waluty krajowej (boliwara) przerzucili się na organizowane naprędce nowe waluty, wśród których znajduje się np. Bitcoin albo internetowe memy z żabą Pepe. Inni z kolei ideę walut zarzucili całkowicie, zamykając się w niewielkich społecznościach, uprawiając drobne spłachetka ziemi (oczywiście w świetle wenezuelskiego prawa natychmiast stając się wrogiem ludu numer jeden jako posiadacze ziemscy), a potem wymieniając uprawy z innymi społecznościami według reguł barteru.
Krótko mówiąc Wenezuela już powoli staje się czysto oddolnie państwem anarchokapitalistycznym i spełnieniem marzeń wolnościowców. Tym sposobem socjalizm stworzył realny anarchokapitalizm. A przecież nie tak miało być, prawda socjaliści? Nie można jednak wątpić, iż bojownicy o nowy ład nie spoczną i próbę stworzenia realnego socjalizmu podejmą znów - gdzieś indziej.
Byle tylko jak najdalej od Polski.