Na jeden temat przy czwartku: Mania bezpieczeństwa
Zapraszam Państwa do kolejnego artykułu z interaktywnego cyklu. Wprawdzie każdy artykuł można komentować i wchodzić w dyskusję, jednak nie ma co liczyć na nic więcej, niż kulturalna wymiana zdań. My proponujemy Państwu konkurs, który promuje najciekawsze komentarze. Co czwartek pojawia się artykuł w cyklu "na jeden temat". Spośród komentarzy poniżej wybieramy najlepszy, który zostanie opublikowany, jako samodzielny artykuł, lub którego autor będzie mógł rozwinąć swoją myśl i napisać autorski tekst, który opublikujemy na portalu. Oceny będzie dokonywać zespół redakcyjny bezstronny, obiektywny, do łapówek nieskory. Zachęcam Państwa do rzeczowej i kulturalnej dyskusji - w końcu niecodziennie można zostać dziennikarzem wGospodarce.pl!
W poprzednim tygodniu autorem najlepszego komentarza pod artykułem „Polska bez PIT” jest… „Kot podatnik”. Kot podatnik swoimi komentarzami wygrywa publikację swoich myśli na portalu wgospodarce.pl. Prosimy o kontakt [email protected] w celu uzgodnienia szczegółów publikacji.
Na jeden temat przy czwartku: Mania bezpieczeństwa.
Pokolenie obecnych 25-30 latków ma bzika na punkcie bezpieczeństwa. Możemy to zaobserwować na placach zabaw, kiedy malutkie dzieci jeżdżą na trzykołowym rowerku wokół piaskownicy, opancerzone w kask i ochraniacze na każdą część ciała. Prawdopodobieństwo, że dziecko wywróci się z trzykołowca jest prawie równe zeru, a nawet jeśli się to wydarzy, spadnie ono na trawę, albo w miękki piasek – to go nawet nie zaboli. Place zabaw zostały zmienione na „gumowe”. Nie ma już żeliwnych huśtawek, ani betonowych wylewek, cóż więcej możemy zrobić, aby dzieci były bezpieczne? W szkołach uczone są od najmłodszych lat, jak przechodzić przez ulicę, jak nie dać się zaczepiać obcym, co robić, gdy zostają same w domu, jak rozpoznać pedofila przy kiepskiej widoczności, chociaż ani na moment nie zostają same, bo są zawożone i odbierane ze szkoły, zawożone na zajęcia z plastyki, zawożone do kolegi, na basenie obserwujemy je z trybun, w weekend zabierane są do kina pod czujnym okiem rodziców, a na plaży w Sopocie nie mogą bez rodzicielskiej asysty pójść po lody. Po co zatem są uczone sztuczek survivalowych, skoro nigdy nie są narażone na ich działanie? Pokolenie ich dziadków biegało całymi dniami po podwórku umorusane ziemią, w latach szkolnych z „kluczem na szyi”, w liceum jeździło stopem na wczasy, a na studiach na przeludnione festiwale muzyczne. To im przydałaby się lekcja o unikaniu niebezpieczeństw, a przecież wtedy takich nie było. To prawdziwy cud, że jeszcze żyją.
Marketing firm zajmujących się produkcją sprzętu, mającego uchronić nasze dzieci przed tragicznymi konsekwencjami upadku na trawę, przekazuje nam jasny komunikat, „jeśli kochasz, dbasz o bezpieczeństwo”. Strategia świetna, dzięki temu żyjemy wiecznie pod presją, musimy robić z pociech „robokopy”, bo przecież je kochamy i zależy nam na ich dobrym zdrowiu, na ich bezpieczeństwie. Jak spojrzeć innym matkom w oczy, kiedy syn bez kasku biega po ulicy? Ciężko wydostać się ze spirali coraz większego zabezpieczania się; oznaczałoby to przecież, że przestajemy kochać nasze dziecko.
W dzisiejszych czasach nasze samochody są tak bezpieczne, że ze spadku z wiaduktu na dolną jezdnię pewien kierowca wyszedł z połamanym żebrem. Przy okazji zabił 5 osób czekających na przystanku na autobus. Nowe samochody zostały wyposażone w tysiące poduszek powietrznych, systemów wspomagania każdej czynności, ostrzegania przed każdym zagrożeniem, wyczuwania wiatru, deszczu, pijaków w okolicy, a my nadal zastanawiamy się, czy są wystarczająco bezpieczne, aby nasze dzieci do nich wsiadały. Nasze domy zabezpieczyliśmy trzema systemami alarmowymi, drzwiami antywłamaniowymi, oknami odstraszającymi złodziei, zamkami ze specjalną sekwencją przekręcania, klamkami piszczącymi na widok rabusiów, kuloodpornym lufcikiem. Nasze mieszkania są sterylnie czyste w obawie przed bakteriami, nasze przepisy sanepidu są wyśrubowane. Przepisy unijne dot. bezpieczeństwa w miejscu pracy to księga kilkutomowa. Każda maszyna przemysłowa, jaką wyprodukujemy musi mieć tysiące atestów oraz systemy zabezpieczeń takie, aby nic nikomu się nie stało, nawet jeśli umyślnie włoży rękę między gorące tłoki. Nie wystarczy już napisać „nie wkładać rąk między tłoki”, nie wystarczy już zrobić solidnej obudowy do maszyny. Wszystko musi być skonstruowane tak, aby było niemożliwym zrobić sobie krzywdę.
Wymyślone zostały przepisy, wymyślone zostały materiały, produkty, hasła reklamowe, testy bezpieczeństwa, dobre obyczaje, kampanie społeczne. I co? I nadal umieramy, nadal giniemy w wypadkach, nadal okradają nas złodzieje, nadal obcieramy sobie łokcie, nadal są wypadki przy pracy, nadal atakują nas bakterie. Czy dlatego, że za mało się zabezpieczyliśmy przed tym? A może zwyczajnie nie da się zabezpieczyć przed wszystkim?
Znam jednego człowieka, który niespecjalnie zabezpiecza swój dobytek, nie zamyka samochodu, zostawia telefon komórkowy na stoliku w przedziale pociągu, kiedy idzie do toalety, jeździ bez kasku na rowerze, nartach, ze swoich dzieci nie robi przebierańców, kiedy wychodzą na rolki. Nie ma w domu systemu alarmowego, nie ma w piwnicy brygady antyterrorystycznej, a powierzchni płaskich nie czyści płynem antyseptycznym. I co? Na złość losowi nie okradają go, nie obciera sobie łokci, a dzieciaki nie dostają grypy? Nie, okradają go, obciera sobie łokcie, a dzieci chorują na grypę. Dzieje się to równie często, co w rodzinach, zabezpieczonych od stóp do głów. Może, więc nasza mania zamykania, włączania alarmów i ubierania się w ochraniacze wcale nie pomaga, a zdarzenia są losowe?
Zjawisko bezpieczeństwa, jest dla dzisiejszej ekonomii kluczowe. Dla branży produkcji, usług, nawet dla rolnictwa. Wszystkie sprzęty, jakie produkujemy muszą być zabezpieczone przed wszystkim, co może i nie może się zdarzyć, bardzo wiele z tych zabezpieczeń dużo kosztuje. Wydajemy, więc niepotrzebnie dużo na ekwipunek, który jest przeładowany zabezpieczeniami. Oczywiście, kiedy kupujemy suszarkę do włosów za 200 złotych, nie ma to aż tak znaczącego wpływu, gdy byłoby to 150 zł , ale kiedy mowa o sprzętach za 200 tysięcy, czy wyposażeniu fabryki za kilka milionów, jest różnica, czy będzie to 6, czy 10 mln, czy będzie to 300, czy 200 tysięcy. W takiej sytuacji nie kupujemy innych rzeczy, a więc spowalniamy rozwój. Podobnie w branży usług, musimy wyposażyć swój lokal, czy gabinet w wiele nieprzydatnych sprzętów, tylko po to, aby wypełnić standardy higieny narzucone przez unię lub państwo. Spoglądając na statystyki wypadków przy pracy, najbardziej dynamicznie liczba ich malała w latach 1920 – 1980. Pomiędzy rokiem 26, a 70 liczba wypadków w kopalniach w US zmalała o połowę. W latach osiemdziesiątych postęp znacząco wyhamował, tak aby w zasadzie wyrównać się w ostatnim 20sto leciu. W Polsce nawet w roku 2001 było mniej wypadków przy pracy niż w 2011. Na lata 1990-2013 przypada największy wzrost przepisów dotyczących bezpieczeństwa w pracy. Czy nasza gonitwa za bezpieczeństwem ma jeszcze sens?
Zapraszam do dyskusji.