Imigracja zarobkowa powinna być droższa dla pracodawców
Przedsiębiorcy są w społeczeństwie traktowani inaczej. W większym stopniu korzystają z usług administracji i więcej też wymagają od państwa. Ale myślę, że są granice, poza którymi wymagania te zmieniają się w bezczelność. I wydaje mi się, że żądanie zwiększonej imigracji oznaczają przekroczenie tej granicy.
Wyobraźmy sobie, że jakiś kawaler na forum publicznym mówi, że nie znalazł żony, która byłaby śliczną blondynką, ciepłą, umiejącą dobrze gotować i potrafiącą sprzątać i że życzy sobie, aby społeczeństwo mu taką żonę dostarczyło. Zostałby, oczywiście, wyśmiany. I w sumie jest dobrze, w końcu współżycie polega na tym, aby nauczyć się żyć z osobą, która poza zaletami ma także wady.
Ale kiedy wychodzi przedsiębiorca i opowiada mniej więcej to samo – że nie ma pracowników, że nie mają odpowiednich umiejętności, że za dużo chcą i nie chcą pracować po godzinach – duża część społeczeństwa kiwa ze zrozumieniem głową. No rzeczywiście, potakują, szkoły nie uczą tak, jak należy, no i brakuje doświadczenia, bo w podstawówce uczą literatury, a nie tego, jak mieszać beton.
Nikt się nie zastanawia, czy aby na pewno rolą społeczeństwa jest dostarczanie pracowników firmom? Kiedyś, wiadomo, trzeba było kształtować obywateli, ale teraz – czy tylko idzie o siłę roboczą? Nie ma także próby analizy, czy przypadkiem to nie po stronie pracodawcy jest konieczność wyuczenia pracownika. W końcu nikt nie wpadł na pomysł, aby budować dla przedsiębiorców hale fabryczne i kupować im maszyny, ale kształcenie „pod konkretne potrzeby” wydaje się całkiem naturalne.
Nie wiem, czy to właściwe podejście, czy też nie. Mam wątpliwości, ale skoro jest to społeczny standard, nie będę próbował go obalić. Jednak są jednak granice tego, co przedsiębiorca może dostać od społeczeństwa. I poza tą granicą jest imigracja pracownicza.
Warto się zastanowić, dlaczego pracodawca chce dodatkowych pracowników spoza Polski? Wiadomo, bo chce więcej produkować i więcej zarabiać. Jest to zrozumiałe. Jednak równie dobrze mógłby więcej produkować dzięki zainwestowaniu pieniędzy np. w automatyzację produkcji albo ulepszenie procesów. Dlaczego wiec nie idą w tym kierunku?
Ponieważ inwestycje w maszyny i procesy oznaczają wydatki, zaś zatrudnienie obcokrajowca jest znacznie tańsze – i to mimo problemów językowych itd. Mało tego, w razie pogorszenia koniunktury nie da się łatwo pozbyć linii produkcyjnej, za to bez problemu można zwolnić pracownika. Zwłaszcza imigranta.
I to jest powód, dla którego coraz trudniej mi się zgodzić z założeniem, że musimy przyjmować imigrantów. Z powodu ostrożności – ale i tych nieszczęsnych przyzwyczajeń z lat 90-tych – polscy przedsiębiorcy szukają sposobu na przerzucenie kosztów na społeczeństwo, przy prawie pełnej prywatyzacji zysków (prawie, bo przecież część przedsiębiorców płaci podatki). W końcu to społeczeństwo musi ponieść koszty imigracji, to społeczeństwo musi zmierzyć się z koniecznością wzrostu cen mieszkań i niższym tempem wzrostu płac. Teraz, kiedy mamy wzrost gospodarczy, nie widać jeszcze jednego kosztu – tego, który się pojawi, kiedy nastąpi spowolnienie i część z tych sprowadzonych z zagranicy pracowników zostanie zwolnionych.
Jest oczywiste, że ci ludzie nie będą chcieli wracać, bo przecież nawet przy dobrej koniunkturze nie mieli co robić u siebie. Poza tym u nas będą mieli większe szanse na szybsze znalezienie pracy. Do tego czasu zaś będą korzystali z zasiłków czy zapomóg, czy ze zwykłej dobroczynności. Wielu z nich zaś po prostu może zdecydować się na kradzież, co jeszcze pogorszy ich niełatwą sytuację. W efekcie zaś będą żyć na koszt społeczeństwa, a nie pracodawcy, który ich ściągnął. Ten bowiem będzie zapewne wydawał pieniądze na prawników, którzy będą pomagać mu w unikaniu podatków.
Mogę sobie wyobrazić, że pracodawcy ściągający pracowników z zagranicy tworzą fundusz, na który trafia dodatkowa składka, a z którego będą wypłacane w przyszłości zasiłki dla zwolnionych imigrantów. Na dodatek płacą oni za budowę hoteli robotniczych, w którym imigranci mieszkają. To spowodowałoby, że praca imigrantów stałaby się droższa niż praca miejscowych, a więc przedsiębiorcy bardziej ostrożnie decydowaliby się na ściąganie takich osób, co byłoby dodatkową zachętą do inwestowana w nowe technologie.
Bo prawda jest taka, że wszyscy dookoła mówią, że potrzebne są inwestycje i modernizacja gospodarki, abyśmy mogli coraz lepiej konkurować z innymi krajami UE. Że potrzebujemy dobrze wykształconych pracowników. A kiedy przychodzi co do czego, to okazuje się, że na potęgę ściągamy ludzi, których głównym zadaniem jest jazda na rowerze dla Ubera. Zaraz się okaże, że jakaś inna „zaawansowana technologicznie” firma zacznie ściągać do nas obcokrajowców po to, aby zatrudnić ich w roli znanych z lat międzywojennych „żywych słupów reklamowych”. Przyznam, że nieco inaczej wyobrażam sobie termin „modernizacja” gospodarki.