Opinie

Wiatraki / autor: Pixabay
Wiatraki / autor: Pixabay

Machina lobbyingu w sprawie energetyki ruszyła

Marek Siudaj

Marek Siudaj

Redaktor zarządzający wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 27 listopada 2018, 17:01

  • Powiększ tekst

Warto obserwować, co będzie się działo wokół Polityki Energetycznej Polski, dokumentu opracowanego przez Ministerstwo Energii. Łatwo będzie można dostrzec, kto i o jakie interesy się bije.

Generalnie Polityka Energetyczna Polski zakłada, że spadnie udział węgla w tzw. miksie energetycznym (do 60 proc.), wzrośnie udział tzw. odnawialnych źródeł energii (do 27 proc.), pojawią się także elektrownie jądrowe. Dokument jest na razie projektem, który powinien jeszcze uzyskać akceptację rządu, więc już ruszyła machina, która ma doprowadzić do zmian korzystnych dla różnych grup interesu.

Jednym z najciekawszych zjawisk jest to, że natychmiast zrobiło się głośno o pomyśle, aby całkowicie zrezygnować z farm wiatrowych na lądzie. Wiatraki, owszem, ale tylko ma morzu, gdzie nie będą zakłócać ani krajobrazu, ani nie będą hałasować sąsiadom. A ciekawe w tym hałasie jest, że rozlega się on w obronie branży tak biednej, że nie byłaby w stanie funkcjonować bez wsparcia państwa.

To jest właśnie najbardziej fascynujące w energetyce – że najlepsze interesy robi się tam, gdzie – cytując klasyka – „piniędzy nie ma” i gdzie trzeba korzystać z pieniędzy podatników. Pamiętacie Państwo, jak głośno było, kiedy okazało się, że rząd nie chce już sponsorować na niemiecką modłę firm planujących budowę wiatraków? Pamiętacie, jak liczne tytuły opisywały, jak to rodzina Quandt, właściciele BMW, obraziła się na nasz kraj i dlatego ta niemiecka firma motoryzacyjna nie zainwestuje u nas? To trafiło do wielu tytułów i żaden się nie zastanawiał, dlaczego, u licha, bardzo bogaci ludzie zakładają u nas biznes, który nie jest w stanie działać bez państwowego wsparcia? Oczywiście, że chcieli zrobić biznes i to dobry, ale czy jest jakiś powód, dla którego ten dobry biznes wymagał dopłat państwa?

Dzisiaj pojawiła się informacja, że działacze Greenpeace wspięli się na jeden z kominów elektrowni, bo im z kolei nie podoba się, że nasz kraj tak wolno chce odchodzić od węgla. Ale problem w tym, że polski Greeenpeace to franszyza tej znanej „marki ekologicznej”, założona i kontrolowana przez Austriaków. Oczywiście, przedstawiciele „polskiego” Greenpeace twierdzą, że maja autonomię i działają w interesie polskiego środowiska, ale ja pozostaję nieufny. Zwłaszcza, że w zarządzie są Austriacy, którzy – mam wrażenie – w najlepszym razie nie rozumieją naszych uwarunkowań w zakresie energetyki. Im chyba nikt kurka z gazem nie zakręcał.

Innym przykładem ciekawej opinii, jaka się pojawiła, jest badanie na temat obaw, jakie mają Polacy co do przyszłego kształtowania się cen energii. Otóż badanie wykonano na zlecenie Europejskiego Instytutu Miedzi. Być może Państwo wiedzą, co to za instytucja, ale ja nie wiedziałem, więc wpisałem nazwę do wyszukiwarki. I okazało się, że EIM to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością o kapitale 105 tys. zł, w którego zarządzie są ludzie związani z kilkoma spółkami giełdowymi oraz nie giełdowymi, ale nikogo z KGHM. Na dodatek większościowym udziałowcem EIM jest- no jakże by inaczej – Europejski Instytut Miedzi z siedzibą w Brukseli. Nie udało mi się znaleźć informacji, kto jest udziałowcem tamtego instytutu, ale znowu nabrałem wątpliwości. W czym bowiem imieniu wypowiada się organizacja, będącą franszyzą organizacji europejskiej, w którego zarządzie nie ma nikogo z KGHM, będącego jednym z największych producentów miedzi w Europie?

Wspomniałem o hałasie, jakie się rozległ, gdy okazało się, że ME nie chce wiatraków na lądzie. Na Twitterze odezwała się fundacja ze słowem „naukowa” w opisie, która zapowiedziała, że przedstawi wyliczenia, że jest to zła decyzja. To, że chce przedstawić wyliczenia, to dobrze, ale też chciałbym wiedzieć, dlaczego postanowiła się zająć tą sprawą? Zwłaszcza, że mnie się kojarzy z głośnym tekstem sprzed bodajże dwóch lat o tym, że 500+ zniechęca kobiety do pracy. Poza tym osobiście uważam, że każdy, kto zabiera głos w sprawie wiatraków, powinien zamieszkać 500 metrów od jednego z nich – i to najlepiej po zachodniej albo wschodniej stronie.

Takich wystąpień, raportów i stanowisk będzie teraz dużo. To normalne, tak się powinno dziać, inaczej nie da się wypracować kompromisu, który byłby do zaakceptowania przez wszystkich. Jednak przy każdym takim wystąpieniu i „naukowym badaniu” (bo przecież, wiadomo, badania mogą być i nienaukowe) warto sprawdzić, kto mówi i w czym imieniu. A także – jeśli tylko jest to możliwe – za czyje pieniądze.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych