Unimor Radiocom – jak w białych rękawiczkach uśmiercić firmę
Jak uśmiercić w białych rękawiczkach firmę, która ma perspektywy wyjścia na prostą, a podparte jest to zagranicznymi zamówieniami, pokazuje przykład spółki Unimor Radiocom z Gdańska. Zaraz po podjęciu decyzji przez sąd o upadłości likwidacyjnej, sędzia komisarz i syndyk udali się na urlop. Natomiast dwaj członkowie Rady Nadzorczej, reprezentujący w niej Skarb Państwa złożyli rezygnację. Tylko pracownicy nie wiedzą, co dalej, jak długo będą przychodzić do pracy. Ale kto powiedział, że śmierć firmy ma być bezbolesna.
Spółka Unimor Radiocom to jedyny krajowy producent radiostacji do postsowieckich pojazdów latających, które używane są w naszych siłach zbrojnych. W ubiegłym tygodniu, choć jak zapewnia prezes firmy i załoga, nie było ku temu powodów, bo w żaden sposób nie pogorszyła się sytuacja spółki, a wręcz przeciwnie zaczęły spływać zamówienia, sąd podjął decyzję o likwidacji Unimor Radiocom. Dziś (7 sierpnia) mija termin złożenia od tej decyzji zażalenia i zarząd firmy zamierza skorzystać z tej możliwości.
- Nasza produkcja uzależniona jest od koniunktury sezonowej. Budżet MON uruchamiany jest od drugiego półrocza. Tak, jak co roku po kilku miesiącach przestojów w końcu zaczynają spływać zamówienia, których się zresztą spodziewaliśmy – wyjaśnia Maciej Komosa, prezes Unimor Radiocom. – Najbardziej dla nas ważny miał być kontrakt z firmą rosyjską, który pozwalał funkcjonować naszej firmie przez co najmniej 3,5 roku. Ale w obecnej sytuacji pewnie nie dojdzie do jego podpisania.
Załoga: ratujmy polską firmę
„Zapadł kolejny wyrok uśmiercający polski podmiot gospodarczy, na którego wypracowany latami rynek czeka kolejka zagranicznych sukcesorów. Wyrok tym bardziej dramatyczny i głęboko krzywdzący, gdyż zapadły w niespotykanym pośpiechu, tuż po tym, jak na rutynowym posiedzeniu sądu wysłuchującego zarząd spółki o stanie bieżących spraw, dowiedział się on o tym, że po bolesnym okresie stagnacji zamówień właśnie spłynął ich cały pakiet dających potwierdzone przychody w okresie trzech miesięcy na poziomie 2 mln zł. (…) Ratujmy kolejną polską firmę, która oddaje swoje życie na ołtarzu gospodarczego liberalizmu.” – apel o takiej treści załoga Unimor Radiocom wysłała do polskich parlamentarzystów prosząc ich o pomoc w ratowaniu spółki.
Większościowym udziałowcem Unimor Radiocom jest Skarb Państwa. Wraz z Agencją Rozwoju Przemysłu, będącą też spółką SP, dysponuje on ok. 70 proc. udziałów. Tym bardziej dziwi więc brak zaangażowania głównego właściciela w ratowanie spółki.
Dodać należy, że w radiostacje produkowane w Unimor Radiocom, wyposażane są samoloty MiG i SU, które latają w polskich siłach zbrojnych. Likwidacja spółki uniemożliwi dalszą produkcję radiostacji, ich modernizację i remont dotychczasowych. Prezes firmy zwraca uwagę, że decyzja sądu jest niekorzystna z punktu widzenia interesu obronności Polski.
- Jesteśmy spółką zbrojeniową. W naszej armii jest dużo sprzętu postsowieckiego. Przecież radiostacje trzeba będzie w razie likwidacji Unimor Radiocom zamawiać w Rosji – dodaje Maciej Komosa.
Prezes: sąd nie wziął pod uwagę planów, w tym zamówień
Prezes nie ukrywa, że spółka była w trudnej sytuacji, „przejadła własny kapitał”, ale po głębokiej restrukturyzacji w 2012r., zwiększeniu asortymentu produktów i nowej działalności marketingowej powoli zaczęła wychodzić na prostą.
- W październiku 2012 r. sąd postanowił o upadłości układowej, tzw. restrukturyzacyjnej. Wydawało się, że mamy trochę czasu i zielone światło, aby ratować Unimor Radiocom – wyjaśnia prezes Komosa. – Po decyzji sądu o zamianie upadłości układowej na likwidacyjną spółka zboczyła z toru, po którym mogła iść dalej.
Komosa dodaje, że sąd nie wziął pod uwagę ani propozycji zamówień, samych zamówień, kontraktu rosyjskiego oraz planów zaangażowania inwestora, który miałby nabyć nieruchomości, będące własnością Unimor Radiocom lub też zamianę długów na udziały w spółce. Unimor Radiocom jest właścicielem rozległych terenów oraz kilku budynków.
- Nie mielibyśmy nawet problemów z ułożeniem się z wierzycielami. Główni to ZUS i US. Zaakceptowaliby nasze plany rozłożenia spłaty długów na raty. To samo dotyczy mniejszych wierzycieli – zapewnia Komosa.
Załoga oraz prezes firmy mają pretensje nie tylko do sędzi komisarz, która podjęła niekorzystną dla Unimor Radiocom decyzję, ale również do tymczasowego nadzorcy sądowego, który został powołany przez sąd na syndyka.
- Od początku roku syndyk był u nas może cztery razy, nie interesował się firmą – mówią pracownicy. Potwierdza to także prezes, który dodaje, że dla syndyka upadłość restrukturyzacyjna oznaczała likwidację.
- Działalność syndyka nie wniosła niczego konstruktywnego, nie było też z jego strony wsparcia merytorycznego. Zamiast rzetelnie przygotować sprawozdanie za okres od stycznia do marca 2013 r. i listę wierzycieli, wniósł do sądu wniosek o upadłość likwidacyjną – mówi Komosa.
Inny zarzut to uniemożliwienie podpisania kilkuletniego kontraktu rosyjskiego. – Miało to być dźwignią finansową dla naszej firmy do czasu podpisania kontraktów z MON. I choć kontrakt ze stroną rosyjską był już wynegocjowany, nawet jednostronnie został podpisany, nadzorca wydłużał proces wydania zgody na podpisanie go przez nas – dodaje prezes Komosa.
Jeszcze w czerwcu wpłynęło do zarządu Unimor Radiocom pismo od przedstawiciela strony rosyjskiej, w którym czytamy: „W ramach otwarcia nowego rozdziału we współpracy Rosji i Polski (którego istotą będzie długotrwały kontrakt „Czapla”) potwierdzamy swoją gotowość zawarcia kontraktu na ustalonych pierwotnie między nami warunkach oraz wolę kontynuowania wspólnie tego przedsięwzięcia”. W końcu jednak zagraniczny kontrahent poinformował o odstąpieniu od współpracy, a szanse na długoletni kontrakt zostały zaprzepaszczone.
Pracownicy: dlaczego wydaje się na nas wyrok?
Pracownicy Unimor Radiocom byli cierpliwi. Nie upominali się nawet o natychmiastową wypłatę zaległych wynagrodzeń. Cieszyli się z nowych zamówień, rosyjskiego kontraktu i jak mówią „wynurzania się spółki z wody”.
- Czuliśmy, że w końcu zaczerpnęliśmy powietrza. Większość z nas ma zalegle wypłaty za trzy miesiące, ale liczyliśmy, że niebawem zostaną one nam wypłacone – mówi Kazimierz Łęgowski, sekretarz Rady Nadzorczej w Unimor Radiocom.
Grażyna Urbańska, sekretarz „S” dodaje, że większość zatrudnionych ma ponad 20-letni staż pracy. – Kto nas będzie chciał zatrudnić? Pewnie nikt. Większość z nas ma pensje minimalne, więc nie mamy odłożonych pieniędzy. Niektórzy są samotni albo mają rodziny na utrzymaniu. Nawet z wcześniejszej emerytury nie można skorzystać, bo przez pół roku trzeba być bez pracy. Ale jak w tym czasie przeżyć? – martwi się Urbańska.
Syndyk przebywa na zagranicznych wczasach, ale mailowo poinformował zarząd firmy, że pracownicy firmy Unimor Radiocom mają perspektywy pracy na trzy miesiące.
- Dziś nie wiemy, czy kupić bilet jednorazowy za 12 zł, czy miesięczny. Nie mamy wypłat, a dojeżdżać do pracy trzeba. Może być tak, że będziemy pracować przez kilka godzin lub kilka dni, jesteśmy na przestojowym – mówi Henryk Kościerski, wiceprzewodniczący „S”. A Tomasz Sławiński dodaje, że za gaz, prąd i mieszkanie trzeba zapłacić. I nikt się nie pyta, czy ma się pracę.
Pracownicy nie chcą zgodzić się z wolą sądu, a „Solidarność” ogłosiła protest i oflagowała zakład.
- Przecież nie jesteśmy złą firmą. Nie produkujemy bubli. Nasze radiostacje jako jedyne działały w Iraku. Dlaczego więc tak po prostu wydaje się wyrok na naszą firmę, na nas pracowników? – pyta Zbigniew Szymański, skarbnik „S”.
- W wszystko dzieje się w państwie prawa, z zachowaniem obowiązujących przepisów, po prostu w białych rękawiczkach – dodaje Kazimierz Łęgowski.