Czy leci z nami lekarz?
Czy jest sens żądać dopłat do ceny prądu zamiast zawieszenia obciążeń związanych z oziębianiem klimatu? Tak, jeśli chcemy walczyć ze skutkami a nie z przyczynami.
Dzisiejsze media rozpisują się o wymieraniu Polaków zauważając że, zgodnie z najnowszymi danymi GUS za I półrocze w tym czasie urodziło się 183 tys. dzieci i zmarło 202 tys. Polaków. Powoduje to ubytek ludności kraju, najwyższy od czasu II Wojny Światowej - typowy dla czasu wojny a nie pokoju. Jednocześnie jutrzejsze gazety pełne będą opisu związkowych protestów jak i głoszonych postulatów. Wśród których do najważniejszych należą:
- Wprowadzenie pakietu poprawiającego funkcjonowanie ochrony zdrowia;
- Zaprzestanie likwidacji szkół i ułatwienie dostępu do bezpłatnej edukacji;
- Zaniechanie likwidacji rozwiązań emerytalnych przysługujących pracownikom zatrudnionym w warunkach szczególnych lub o szczególnym charakterze;
- Uchwalenie ograniczenia stosowania umów śmieciowych;
- Wycofanie zmian wprowadzających 12-miesięczne okresy rozliczeniowe czasu pracy i elastyczny czas pracy;
- Podwyższenie wysokości płacy minimalnej;
- Stworzenie ustawy o systemie rekompensat dla przedsiębiorstw energochłonnych.
Charakterystyczne, o ile konsekwencje zapaści demograficznej na finanse publiczne są odczuwalne, o tyle przyczyny tych bolesnych konsekwencji nie są w ogóle adresowane. Okazuje się, że większość polskich polityków ignoruje związek pomiędzy demografią a rozwojem gospodarczym, gdyż poprawność polityczna mediów nie pozwala przebić się wynikom badań empirycznych. Prof. Filip Kramer w prestiżowym czasopiśmie Foreign Affairs twierdzi, że może być to efektem tego, że niektóre społeczeństwa są poddawane antynatalistycznemu lobbingowi. Musimy zdawać sobie sprawę, że Polska nie jest pupilkiem sąsiadów i zadziwiająca niemoc w przełamaniu kryzysu może okazać się nieprzypadkowa. Doskonale widoczny jest u nas ów nacisk ideologiczny, który objawia się szkalowaniem rodzin wielodzietnych, czy faworyzowaniem zachowań antyrodzinnych. Można wręcz mówić o pojawieniu się subkultury małej rozrodczości. Filip Kramer, zwraca uwagę, że część państw nie dba o zastępowalność pokoleń i wpada w pułapkę niskiej rozrodczości, a wśród nich wymienia nasz kraj. Mimo iż ekonomia i gospodarka już od 100 lat zna sposoby, aby tym problemom przeciwdziałać. Nobliści Abel i Gunnar Myrdal już w 1934 roku stwierdzili, że dzieci są kluczową inwestycją dla społeczeństwa, a jednocześnie są obciążeniem finansowym dla rodzin, i dlatego państwo przy redystrybucji dochodów powinno uwzględniać różnicę między tymi, którzy chcą mieć więcej dzieci, a tymi, którzy będą w przyszłości z pracy tych dzieci korzystać.
W tym kontekście musi dziwić jedna z ostatnich konferencji prasowych premiera, w której zachwalał on prowadzoną przez rząd politykę prorodzinną. Rzeczą przedziwną i niezrozumiałą jest fakt zachwalania polityki w efekcie której spadliśmy już na 212 miejsce na świecie, jeśli chodzi o dzietność w rodzinach. Właściwie każdy z dotychczasowych rządów powinien przeprowadzić rachunek sumienia, zastanowić się nad tym, dlaczego nie została wprowadzona polityka prorodzinna w Polsce, dlaczego doprowadziliśmy do takiej zapaści. Podczas gdy w pierwszej kolejności powinno się zadbać o wsparcie dla rodzin wielodzietnych. Nie należy opodatkowywać polskich rodzin, dbając o przyszłą kondycję polskich finansów nie wolno opodatkowywać polskich dzieci. W odróżnieniu od Polski mamy przykład Niemiec, gdzie polityka pronatalistyczna bardzo silnie jest realizowana, nawet w ostatnio uchwalonym miesięcznym dodatku na każde dziecko, które nie korzysta z dofinansowanego żłobka i przedszkola. Mimo iż generalnie w UE panuje polityczna poprawność, która każe „walczyć z groźbą przeludnienia”, wbrew wynikom badań, z których wynika, że podstawowym zagrożeniem dla Europy jest depopulacja i starzenie się społeczeństwa.
To co aktualnie realizuje Polska prowadzi do kultywowania kultury małodzietności. Widać wyraźnie, że działania prorodzinne, jakich byliśmy świadkami przez ostatnie 25 lat były tylko i wyłącznie pozorne - propagandowe. Jeżeli będzie się je nadal kontynuowało, to tak naprawdę Polska zniknie z mapy Europy i świata. Przedtem doprowadzi się do ekonomicznej zapaści gospodarczej, spadku wzrostu gospodarczego, olbrzymich problemów służby zdrowia, jak i bankructwa ZUS-u i ograniczenia wypłat emerytur. Perspektywy rynku kapitałowego i tempa rozwoju kraju są ze sobą silnie powiązane, dlatego na tym polu załamanie może nastąpić najwcześniej. Gdyż jeśli chodzi o Polskę to długoterminowe prognozy wskazują, że nasz kraj będzie się gospodarczo rozwijał najwolniej ze wszystkich wysoko rozwiniętych krajów. Jest to związane z załamaniem demograficznym, z tym, że będzie mało osób wchodzących na rynek pracy, a dużo tych, które przechodzą na emeryturę, albo starzejąc się stają się mniej efektywne w pracy. Wiele też osób będzie emigrowało do krajów, które potrafią przyciągać młodych do pracy w swoich organizacjach gospodarczych i usługach skierowanych na starzejące społeczeństwo. Wzrost udziału osób starszych w populacji, które prawem demokratycznej większości pragną zapewnić sobie wysoki poziom życia, ponadto objawi się dążeniem do opodatkowania młodszych. To musi oczywiście zakończyć się tragicznie, bo w efekcie nasili proces emigracji młodych.
O ile rząd korzystając z powszechnej dezinformacji zamiata problemy związane z zapaścią demograficzną pod dywan, o tyle opozycja już na tym etapie powinna żądać powołania komisji sejmowej, która wyjaśniłaby przyczyny panującej omnipotencji w tym zakresie. A od protestujących związkowców powinno się wymagać aby nie tylko protestowali przeciwko „gorączce” gospodarki, ale głównie przeciw niekompetencji kolejnych konsyliów lekarskich.