Dietl: Wzrosty cen prądu mogą wynikać z mechanizmu spekulacji
Jeden z byłych szefów KE jest prezesem bardzo dużego oddziału banku inwestycyjnego w Londynie. I tutaj nakłada się pytanie, czy zarobek tych, którzy w celach spekulacyjnych kupili uprawnienia do CO2, nie jest chroniony przez to, że tych uprawnień jest po prostu dzisiaj za mało – zastanawia się prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie Marek Dietl odpowiadając na pytanie Stanisława Koczota o to, czy procesy, które dokonują się na giełdach w związku z handlem prawami do emisji, są rynkowe, czy nie wykraczają poza standardy rynków kapitałowych
Stanisław Koczot: Handel prawami do emisji dwutlenku węgla, czyli ETS, jest częścią rynku kapitałowego, no bo ten handel odbywa się za pośrednictwem giełd. Doszło na nim do bardzo wysokich, spektakularnych wzrostów. Jest to zjawisko bardzo interesujące i to zainteresowanie wykracza daleko poza rynki kapitałowe, bo dotyczy wszystkich konsumentów w całej Europie. Parę lat temu cena wynosiła około 8 euro za tonę emisji dwutlenku węgla, obecnie dochodziła do osiemdziesięciu – dziewięćdziesięciu euro, czyli mamy bardzo duży wzrost tych notowań, co oczywiście przekłada się na ceny energii. Jak pan sądzi, to jest część rynku, zjawiska czy procesy, które dokonują się na giełdach w związku z handlem prawami do emisji są rynkowe, czy tutaj nie ma jakichś nadzwyczajnych działań, które by wykraczały poza standardy rynków kapitałowych?
Marek Dietl: Odpowiedź na to pytanie trzeba podzielić na trzy części. Z jednej strony Nobel dla Ronalda Coase’a za koncepcję wyceny na rynku ujemnych efektów zewnętrznych, np. zatrucia środowiska. To była prawdziwa rewolucja w ekonomii, nagroda Nobla za to w 1991 r. była w pełni zasłużona. Drugi element odpowiedzi na to pytanie to fakt, że wiele krajów jednak nie ma doświadczenia z handlem rodzajem certyfikatów za dodatnie bądź ujemne efekty zewnętrzne. Polska poprzez system kolorowych certyfikatów związany z kogeneracją i zieloną energią ma na tym polu olbrzymie doświadczenie. Jak prominentne ono jest to widać choćby po tym, że Tajwan skopiował nasz system zielonej energetyki, efektywności energetycznej i tych wszystkich działań – a więc mamy w Polsce bardzo unikalny know-how i bardzo to dobrze rozumiemy. System ten dawał m.in. bodziec do produkowania większej ilości energii ze źródeł odnawialnych oraz odpowiednich działań regulacyjnych.
Usztywniona podaż prowadzi do skoku cen
Problemem z systemem ETS jest bardzo sztywne trzymanie się liczby uprawnień do emisji. Rynek działa na zasadzie handlu zamkniętą pulą uprawnień do emisji CO2. Natomiast w momencie, kiedy występuje zmniejszona podaż np. gazu i jest konieczność skorzystania z węgla, abyśmy mieli ciepłą wodę i ciepło w mieszkaniach, dlaczego nie emitować więcej tych uprawnień do emisji CO2, skoro jest taka społeczna potrzeba - mówi prezes warszawskiej giełdy.
Tutaj do końca nie rozumiem co kieruje Komisją Europejską, że nie zwiększa tej liczby uprawnień CO2 w obiegu. Na to nakłada się jeszcze znany powszechnie fakt, że jeden z byłych szefów KE jest prezesem bardzo dużego oddziału banku inwestycyjnego w Londynie. I tutaj nakłada się pytanie, czy zarobek tych, którzy w celach spekulacyjnych kupili uprawnienia do CO2, nie jest chroniony przez to, że tych uprawnień jest po prostu dzisiaj za mało - zastanawia się Marek Dietl.
Patrząc na nasze doświadczenia z zielonymi, żółtymi etc. certyfikatami to tu ten system zawiódł. Sama koncepcja Couse’a za którą był Nobel z ekonomii jest prawidłowa, daje pewne bodźce [do produkcji zielonej energii]. Jednak jeśli usztywniliśmy podaż, a popyt gwałtownie rośnie, no to musiało się to skończyć znaczącym poniesieniem cen. I tu bym upatrywał źródeł problemu tego systemu – tu jest brak moderacji czy animacji tego rynku przez tego, kto mógł wydać więcej tych pozwoleń na emisję CO2 w zaistniałej sytuacji - mówi prezes GPW.
(mt)