Dlaczego fiasko w Brukseli nic nie kosztuje?
GetBack nie mógł trafić lepiej z terminem emisji obligacji – jest pierwszą nowością na rynku od trzech kwartałów, a konkurencja jest rozproszona.
Obligacje korporacyjne w Polsce nadal schodzą na pniu. W minionych dniach o pozyskaniu kolejnych środków od inwestorów informowały Kredyt Inkaso (25 mln zł) i Archicom (60 mln zł), a Atal zapowiedział emisję wartą 40 mln zł (pierwotnie miało to być 20 mln zł). Zresztą również i Archicom podniósł wartość oferty o 15 mln zł. Do tego odsetki są coraz niższe – Atal finansuje się za 1,9 proc. ponad WIBOR, a Archicom obciął marżę o 45 punktów bazowych – do 2,35 pkt proc. – w porównaniu do emisji z lipca ub.r. A mówimy przecież o branży, w przypadku których wszyscy świetnie zdają sobie sprawę, że ich dobra passa nie może trwać wiecznie. Z drugiej strony, Adam Glapiński, prezes NBP, powiedział właśnie, że nie ma powodu, żeby podnosić stopy procentowe przed końcem roku, a i w przyszłym sytuacja może się powtórzyć. Rekordowo niskie stopy nie powodują może runu na kredyty hipoteczne, ale sprzedaż mieszkań za gotówkę marnującą się w bankach ma się całkiem nieźle. I skoro NBP nie widzi potrzeby zmian, to i sytuacja deweloperów nie musi się pogorszyć.
W tym otoczeniu GetBack, po 132 dniach od złożenia wniosku, uzyskał zatwierdzenie prospektu emisyjnego, na podstawie którego może publicznie oferować obligacje warte 300 mln zł. Dzieje się to kilka dni po publicznej emisji Bestu zamkniętej w dwa dni (już pierwszego dnia zapisów popyt przekroczył oferowane 60 mln zł), która potwierdza, że pieniądze na depozytach parzą też indywidualnych inwestorów i amatorów wyższych odsetek. Best może jeszcze przez jakiś czas nie być rywalem GetBacku na rynku pierwotnym. Kruk po grudniowej emisji akcji miał gotówki najwięcej w historii, a nie informuje ostatnio o nowych dużych inwestycjach. Rywalem w walce o kapitał inwestorów może być teraz Getin Noble Bank, ale obligacje adresuje do własnych klientów. Wygląda na to, że GetBack nie mógł trafić lepiej – popyt na rynku jest potwierdzony, a większych rywali chwilowo brak.
W piątek – w dzień po historycznym dla Polski wyniku głosowania w Radzie Europy – rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych najpierw wzrosła o 1 punkt bazowy, a potem o tyle samo spadła. Czyli nic się nie stało. Dlaczego? Najłatwiej byłoby powiązać politykę z polityką pieniężną i zapowiedzią utrzymania stóp. Efekt niskiej bazy już wygasa, ropa przestała drożeć, inflacja traci miejsce na rozpęd. Rosną za to wpływy z VAT, co poprawia sytuację budżetu. Diabeł może i straszny, ale dopóki sypie groszem, to nikomu to nie przeszkadza. Lecz, jak przekonują autorzy pracy „Determinanty rentowności obligacji skarbowych Polski (…)”, akurat poziom zadłużenia państwa, inflacja i inne wskaźniki gospodarcze nie są najbardziej istotne dla rentowności obligacji. Większe znaczenie ma mieć rachunek obrotów bieżących i stabilność kursu walutowego (dodatnie saldo wzmacnia złotego, a tym samym też i zapał do zakupu papierów nominowanych w złotym, a w miarę stabilny kurs nie generuje dodatkowego ryzyka). Polityka może burzyć krew wyborców, ale na wykresy rentowności wpływa rzadko.