Analizy

Amerykańskie dane na koniec tygodnia

źródło: Tomasz Witczak, FMC Management

  • Opublikowano: 27 maja 2017, 09:38

  • Powiększ tekst

Eurodolarowe wątki

James Bullard zabrzmiał w tym tygodniu dość gołębio, sugerując np., że rynkowe oczekiwania co do podwyżek stóp w Stanach są przesadzone (a przecież ostatnio i tak spadły!), a tak zdecydowana ścieżka, jaką się obstawia, byłaby 'overtly aggresive'.

Co więcej, protokół z posiedzenia FOMC też odebrano jako dość gołębi, bo co prawda wnioskuje się z niego, że w czerwcu może dojść do ruchu zacieśniającego oprocentowanie – ale nie jest przesądzone, co będzie w kolejnych miesiącach i kwartałach.

A jednak pod koniec tygodnia roboczego eurodolar nie jest na 1,1265, jak 23 stycznia w maksimach, lecz przy 1,1160-80. Dolar jawi się wręcz jako dość mocny. Ale zaraz, zaraz... Spokojnie. To prawda, że mógł zadziałać impuls wywołany dobrym odczytem PKB. Była to rewizja publikacji wstępnej. Oczekiwano 0,9 proc. w wydaniu annualizowanym, było 1,2 proc. Konsumpcja prywatna wzrosła o 0,6 proc. r/r, oczekiwano 0,3 proc. PCE Core też przebił założenia. Jedynie deflator PKB wypadł nieco poniżej prognoz. Był więc powód, by podbić wartość amerykańskiej waluty, po części zresztą także i korekcyjnie.

Ale teraz: zamówienia za kwiecień były daleko mniej jednoznaczne. Np. w dobrach bez środków transportu zanotowano -0,4 proc. m/m zamiast +0,5 proc. m/m, choć trzeba przyznać, że wynik marcowy silnie podbito, z -0,3 proc. m/m do +0,8 proc. m/m. Indeks Uniwersytetu Michigan wypadł trochę poniżej przewidywań.

Tak więc wszystko to nie jest aż tak jednoznaczne, ale ważniejszy jest fakt, że tak naprawdę wszelkie te pro-dolarowe ruchy są na razie mizerne. Jedna linia trendu biegnie przez minima z 3 stycznia, 2 marca i ok. 10 – 11 kwietnia. Druga – przez dołki z 10-11 kwietnia i 11 maja. Do pierwszej jest bardzo daleko, lokuje się ona może przy 1,07. Druga biegnie trochę poniżej 1,10. Do jakiegokolwiek testu tych trendów jest jeszcze daleko. No i oczywiście mogłoby się okazać, iż byłby to jedynie test, niekoniecznie udany. Pamiętajmy np., że w długoterminowej perspektywie eurodolar ma przed sobą nawet 1,15 – 1,17, jeśli wierzyć w konsolidację ciągnącą się od 2,5 roku.

W poniedziałek wypowiedzą się Draghi (szef EBC) i Weidmann (szef Bundesbanku). Ten ostatni może nawoływać do zaostrzenia polityki monetarnej w Eurolandzie, co tym bardziej byłoby ruchem na rzecz wspólnej waluty. We wtorek poznamy szwajcarski indeks KOF i rewizję PKB Francji. W środę mamy japońskie dane o produkcji przemysłowej, a także niemieckie o sprzedaży detalicznej. To także dzień publikacji Beżowej Księgi, raportu ekonomicznego Fed. W czwartek 1 czerwca poznamy indeksy PMI dla przemysłu i usług wielu krajóworaz raport ADP z rynku pracy USA. W piątek 2 czerwca przyjdzie czas na payrollsy – dane z rynku pracy Stanów, ale tym razem oficjalne, rządowe.

Nasz orzeł

Złoty umacnia się do euro i dolara już od grudnia 2016, więc od pół roku. Wydaje się, że tendencja ta trochę przyhamowała, ale może się okazać, że drogi obu wykresów nie będą szły całkiem tak samo. To znaczy: póki eurodolar rośnie, póty USD/PLN powinien spadać (pomijamy lokalne korekty, jak np. dzisiejszy wzrost wartości waluty amerykańskiej). Na EUR/PLN to nie jest tak klarowne, bo tam wzrost eurodolara może być odczytywany zarówno jako słabość Stanów (dobrze dla nas), jak i jako siła euro (no cóż, euro jednak przeważy wtedy nad PLN). Na razie mamy 4,18, a wsparciem jest rejon 4,15.

W przyszłym tygodniu mamy w środę dynamikę PKB Polski – odczyt finalny. Oczekuje się 4 proc. r/r, tj. potwierdzenia świetnego wyniku wstępnego. Na razie gospodarka ma się zupełnie dobrze, przynajmniej mierząc wskaźnikami. Przyznają to także międzynarodowe instytucje, jak choćby agencja Moody's, która niedawno podwyższyła nam o dwa oczka perspektywę ratingu i ogólnie oceniła dobrze nasz klimat inwestycyjny.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych