Doktoranci w stanie upadłości? "Niskie stypendia"
Stypendia doktoranckie są niskie; sytuację ratują wynagrodzenia, które część z doktorantów otrzymuje w ramach grantów badawczych. Przepisy ograniczają jednak dochody ambitnych i zdolnych – wskazał w rozmowie przewodniczący Krajowej Reprezentacji Doktorantów Jarosław Olszewski.
Szkoły doktorskie zastępują od 1 października 2019 r. studia doktoranckie. Jest to jeden z efektów reformy nauki i szkolnictwa wyższego, wprowadzonej przez byłego wicepremiera i szefa MNiSW Jarosława Gowina. Jedna z zasadniczych zmian polega na tym, że każdy uczestnik studiów doktoranckich otrzymuje stypendium, co wcześniej nie było regułą.
PAP zapytała przewodniczącego Krajowej Reprezentacji Doktorantów (KRD) Jarosława Olszewskiego o to, czy w wyniku reformy szkolnictwa wyższego poprawiła się sytuacja doktorantów na uczelniach.
„Założenie było takie, że będzie większa selekcja kandydatów na studia doktoranckie, ale jednocześnie miały być zapewnione im lepsze warunki pracy poprzez zabezpieczenie potrzeb finansowych i badawczych. Jednak w międzyczasie na reformę nałożyły się dwa ważne wydarzenia: pandemia COVID-19, a potem wysoka inflacja” – wskazał Olszewski.
Według szefa KRD problemem jest niskie stypendium. Zgodnie z ustawą do oceny śródokresowej doktoranci otrzymują minimum ok. 2,3 tys. zł miesięcznie, a po niej – minimum ok. 3,6 tys. zł. Kwoty te zależą od minimalnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego dla profesora w uczelni publicznej, które od 2018 r. wynosi 6410 zł. Początkowo jest to 37 proc., a potem 57 proc. tego wynagrodzenia. Olszewski przyznał w rozmowie z PAP, że są to kwoty minimalne, ale w większości uczelni doktoranci nie otrzymują wyższych stypendiów.
Sytuację finansową doktorantów ratują jednak wynagrodzenia, które część z nich otrzymuje w ramach grantów badawczych NCN, NCBR czy programu doktorat wdrożeniowy. Jednak, w ocenie Olszewskiego, w ustawie zawarto niekorzystne dla ambitnych i zdolnych doktorantów zapisy, które niesłusznie ograniczają ich dochód. Z przepisów wynika, że stypendium doktoranckiego nie otrzymuje doktorant pobierający wynagrodzenie w wysokości co najmniej 150 proc. wysokości stypendium doktoranckiego.
„Jako KRD sprzeciwialiśmy się temu rozwiązaniu, które nie jest projakościowe. To przecież dodatkowa praca, która powinna zostać doceniona. Jaki jest tego powód? Zapewne jest to mechanizm mający na celu poszerzenie liczby miejsc dla doktorantów w szkołach doktorskich. Dzięki niemu uczelnia nie ponosi kosztów, środki płyną z projektów, więc jest możliwość przyjęcia dodatkowych osób do szkół doktorskich. To rozwiązanie generujące oszczędności” – zaznaczył Olszewski.
Liczba doktorantów od kilku lat sukcesywnie spada. Z danych OPI-PIB wynika, że w 2019 r. było ich 33,6 tys., w 2020 r. – 30,3 tys., a w 2021 r. – 27,5 tys. W 2019 r. wicepremier i szef resortu nauki Jarosław Gowin mówił, że w wyniku reformy co prawda ich liczba spadnie, nawet o 40 proc., ale liczba wykształconych przez szkoły doktorskie doktorów będzie co najmniej taka sama.
„O tym, czy te założenia udało się wcielić w życie, dowiemy się dopiero za dwa lata, a więc z opóźnieniem spowodowanym przez COVID-19” – podkreślił Olszewski.
Olszewski sprecyzował, że pandemia dotknęła szczególnie pierwsze roczniki doktorantów w szkołach doktorskich. Zgłaszają oni m.in. do KRD, że nie byli w stanie z tego względu zrealizować swoich indywidualnych planów badawczych w cztery lata. Wielu z nich chciałoby z tego względu uzyskać możliwość przedłużenia studiów, ale jest to utrudnione ze względów formalnych. Wskazał, że takie regulacje są też uzależnione od regulaminów szkół doktorskich poszczególnych uczelni.
PAP zapytała przewodniczącego KRD również o to, czy w wyniku reformy doktoranci mają większy wpływ na działanie uczelni. „Warunki reprezentacji doktorantów w organach uczelnianych się nie pogorszyły, o ile zadbano o to w statucie uczelni, bo w myśl reformy również w tym zakresie postawiono na dużą elastyczność w kształtowaniu przepisów” – wyjaśnił Olszewski.
W jego ocenie, problem ewentualnego niedoreprezentowana doktorantów na niektórych uczelniach wynika z innej przyczyny.
„Od paru lat obserwuję bardzo duży odpływ osób zainteresowanych działaniami społecznymi i samorządowymi. To bardziej ogólny problem, niedotykający tylko doktorantów, ale też studentów. Jest to związane z wprowadzanymi zmianami systemowymi. Wcześniej doktoranci, aby otrzymać stypendia, powinny wykazać się m.in. taką działalnością, obecnie nie jest to wymagane, bo stypendia otrzymują obligatoryjnie” – przypomniał. Poza tym – jak dodał – młode osoby „szanują przestrzeń czasu prywatnego”, a wszelkie aktywności przeliczają na zysk osobisty.
„Brakuje motywacji w angażowanie w działalność społeczną. Doktoranci skupiają się na spełnianiu wymagań dotyczących np. planu pracy naukowej czy publikowania artykułów naukowych” – wskazał Olszewski.
Odpowiadając na pytanie, czy warto być doktorantem, Olszewski zwrócił uwagę na to, że zależy to w dużej mierze od motywacji. „To droga dla tych, którzy chcą robić naukę i być naukowcem i gdy ma się pomysł na swoją karierę” – zaznaczył.
„Postrzeganie doktoratu, jako kolejnego poziomu edukacji, jak studia, nie zapewni sukcesu. Z pewnością newralgiczną kwestią jest też posiadanie odpowiedniego opiekuna naukowego, bo bez opieki mentorskiej praca nad doktoratem nie ma sensu” – zakończył.
PAP/ as/