Informacje

fot. Pexels.com
fot. Pexels.com

W Polsce ruszy Mieszkanie plus. A jak wyglądają programy mieszkaniowe na świecie?

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 31 maja 2016, 10:23

  • 2
  • Powiększ tekst

Premier Beata Szydło zapowiada, że już wkrótce poznamy szczegóły programu Mieszkanie plus. My tymczasem przygotowaliśmy kilka przykładów ciekawych rozwiązań i nietypowych problemów związanych z planami rozwoju mieszkalnictwa na świecie.

Szwedzki program miliona mieszkań

W 1965 Szwedzka Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza, rządząca wówczas ojczyzną Alfreda Nobla, podjęła ambitne wyzwanie wybudowania miliona mieszkań. Dla liczącej w tamtym czasie 8 milionów mieszkańców Szwecji oznaczało to niebywały wysiłek organizacyjny.

Problem stanowiła brak gotowości władz regionów miejskich do podjęcia działań na tak dużą skalę. Wiązało się to z dynamicznym procesem migracji ludności ze wsi do miast, który wynikał z powojennego rozkwitu tamtejszego przemysłu. Jeszcze w roku 1931 zaledwie 40 proc. Szwedów żyło w miastach powyżej 30 tys. mieszkańców, podczas gdy w 1971 współczynnik ten wynosił 71 proc. Miejskie jednostki administracyjne miały więc pełne ręce roboty z obsługą codziennych problemów obywateli, a do tego rząd dołożył im jeszcze wyzwanie budowy milion mieszkań. To się nie powinno udać… a jednak!

Czytaj także: Oszczędzanie na mieszkanie od tego roku

Modelowe „milionowe” mieszkanie miało mieć 75 m kw. i 3 pokoje, aby stanowić komfortowe lokum dla klasycznej rodziny „dwa plus dwa”. Rząd w Sztokholmie za cel postawił sobie nie tylko zapewnienie dogodnych warunków mieszkaniowych dla wszystkich, niezależnie od zasobności portfela, ale również stworzenie „samowystarczalnych” osiedli. Mieszkańcy „milionowych” siedlisk mieli mieć wszystko pod ręką – sklepy, usługi, rozrywkę, przedszkole i szkołę.

Udało się – w ciągu trwania programu, a zatem w latach 1965-1974, wybudowano 1 mln 6 tys. mieszkań, w dużej mierze mieszczących się w ogromnych kombinatach wzorem osiedli Fisksätra czy Sollentuna. Studenckie dzielnice Uppsali czy Lund także powstały w wyniku „milionowego” programu z połowy lat 60. ubiegłego wieku.

Francuski model HLM – Habitation à Loyer Modéré

Zakończenie II Wojny Światowej diametralnie zmieniło francuską demografię, co naturalną koleją rzeczy spowodowało niedobory na rynku mieszkaniowym. Ludność wiejska masowo przenosiła się do miast, na ten exodus nałożyły się tzw. baby boom, a wszystko to po latach – spowodowanej oczywiście wojną – stagnacji w zakresie budowy nowych osiedli.

Nadsekwański deficyt mieszkaniowy szacowany był wtedy na cztery miliony lokali. Budowę tanich mieszkań postanowiono finansować ze specjalnego rodzaju kont oszczędnościowych Livret A. Zgromadzony tam kapitał nie podlegał opodatkowaniu, ani innym opłatom społecznym, jednak podlegał ograniczeniom swobodnego nim dysponowania. Pieniądze zdeponowane na kontach typu Livret A służyły do finansowania wyszczególnionych spraw publicznych m.in. budowy tanich osiedli.

W pierwszych latach po wojnie nie odnotowano w tym zakresie większych sukcesów. Dopiero w 1965 widmo napływu ogromnej ilości migrantów z byłych francuskich kolonii przyparło rząd w Paryżu do muru. Ówczesny minister ds. rekonstrukcji i urbanizacji, Pierre Courant, złożył obietnicę konsekwentnego budowania 300 tys. mieszkań rocznie, z których duża część będzie HLM-ami, czyli „mieszkaniami z czynszami w umiarkowanej wysokości”.

Ruszyła machina. Budowa bloków w systemie HLM przypominała taśmę produkcyjną – założono bowiem, że tego typu budynki muszą być idealnie prostokątne, aby żuraw mógł pracować na każdej ze stron powstających bloków równocześnie.

Obecnie HLM-y stanowią 16 proc. całego systemu mieszkalnictwa we Francji. Ciekawostką może być fakt, że jeszcze w 1954 jedynie 10 proc. mieszkań w HLM-ach wyposażonych było w toaletę. Dzisiaj udział ten wynosi 96 proc.

Nowozelandzkie przeciekające domki – leaky homes crisis

Myśląc o budownictwie socjalnym zdecydowanie prędzej skojarzymy je z betonowym osiedlem, gdzie słońce zasłaniają ustawione obok siebie kilkunastopiętrowe wieżowce, niżeli jednorodzinne domki z białymi kolumienkami i spadzistym dachem. Tymczasem to także możliwe.

Władze Nowej Zelandii na samym początku XX wieku postanowiły lokować klasę pracującą w dobrej jakości, schludnych i stosunkowo dużych domkach na przedmieściach. Był to sposób na walkę z prężnie rozwijającymi się w tamtym czasie slumsami. Okazało się, że lud pracujący wcale nie tak łatwo przekonać do przeprowadzki z miejskich siedlisk, znajdujących się w niedalekiej odległości od pracy, szkoły, sklepu. Jakość miała stanowić wabik. W dalszej perspektywie wpłynęła na rozwój rynku nieruchomości – zwiększone oczekiwania konsumentów oraz wyśrubowane otoczenie regulacyjne w segmencie budowlanym.

Na przestrzeni XX wieku rządy w Wellington miały kilka mniej lub bardziej trafnych pomysłów na rozwój mieszkalnictwa, jednak większość z nich koncentrowała się na lokowaniu obywateli w domkach, które po pewnym czasie najmu mogły stać się ich własnością.

Na początku lat 90. władzę objęła centro-prawicowa Nowozelandzka Partia Narodowa, która obrała wyraźnie liberalny kurs. W zakresie mieszkalnictwa m.in. ograniczono bariery wejścia na rynek deweloperski. Rząd odszedł od dotychczas standardowych państwowych kursów zawodowych dla profesji okołobudowlanych. Lokalne władze przy wydawaniu pozwoleń na budowę z mniejszą starannością sprawdzały przedłożoną dokumentację, w efekcie – jak okazało się po latach – wiele z nich było niekompletnych.

Nadmierna deregulacja oraz swobodne podejście do formalności swoje ujście znalazło w ogromnym kryzysie, który trwa do dzisiaj. Okazało się, że domy zbudowane na przestrzeni lat 1993-2004 przeciekają. Wadliwa konstrukcja sprawia, że drewniany szkielet nasiąka, a to stanowi idealne środowisko rozwoju dla pleśni. Domy zupełnie nie nadają się do mieszkania, a ich wartość rynkowa jest niewielka. Sytuacja jest o tyle patowa, że nie wiadomo, kto miałby odpowiadać za ten stan rzeczy, ani co zrobić z „cieknącymi” budynkami.

Niektóre organizacje szacują, że wadliwych jest aż 89 tys. domów, a cały problem „leaky homes” wyceniają na 23 mld dolarów nowozelandzkich (15,5 mld USD). Rząd w Wellington na podstawie audytu wykonanego przez PwC powołuje się na liczbę 42 tys. domów i 11,3 mld nowozelandzkich dolarów (7,6 mld USD).

MS

Zobacz: Mieszkanie plus coraz bliżej. Jaką politykę mieszkaniową prowadziły poprzednie rządy?

Powiązane tematy

Komentarze