Efekt doganiania państw bogatych przez biedne to mit
Jeśli z grupy krajów rozwijających się wyłączylibyśmy Chiny, to okaże się, że nie ma postępu, czyli tzw. efekt doganiania to mit - powiedział Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego. Dodał, że zjawisko nierówności w ostatnich latach nasiliło się
Według Tomkiewicza tzw. renta doganiania praktycznie nie występuje.
Wbrew powszechnym opiniom biedniejsze państwa nie rozwijają się wcale szybciej niż bogate. Jeśli z grupy krajów rozwijających się wyłączylibyśmy Chiny, to okaże się, że praktycznie nie ma postępu. Ameryka Łacińska, Afryka, duża część Azji - pozostają daleko w tyle w stosunku do rozwiniętej części świata - powiedział.
Jak podkreślił, mitem jest także to, że tzw. bogaty świat inwestuje w świecie biednym.
Wydaje nam się, że przepływy kapitałowe polegają na tym, że państwa bogate inwestują w krajach biednych. To nieprawda. 80 proc. przepływów kapitałowych występuje w obrębie państw bogatych - np. Stany Zjednoczone lokują pieniądze w Europie, a Europa w USA. Co ciekawe, znakomita część tych przepływów to fuzje i przejęcia, czyli ruchy kapitału, które polegają na konsolidacji, a nie np. budowa fabryk - powiedział.
Według niego duża część owych przepływów kapitałowych wynika z unikania opodatkowania.
To jest np. przypadek Irlandii, której PKB w 2015 r. wzrósł prawie o 20 proc. Ale przecież nie wynikało to ze wzrostu produkcji jako takiej, ale z faktu, że na skutek fuzji czy przejęć firmy przenosiły do Irlandii swoje siedziby, czyli tam zarejestrowana była produkcja - wyjaśnił.
W jego ocenie zjawisko nierówności w ostatnich latach nasiliło się. Wynika to stąd, jak zaznaczył, że mamy niemobilną siłę roboczą i mobilny kapitał, czyli jest ogromna presja na pracowników, by wynagrodzenia utrzymywać na stosunkowo niskim poziomie.
Zawsze możemy powiedzieć: jak ci się nie podoba - przeniesiemy twoją fabrykę. Na Zachodzie słyszymy, że do Polski, w Polsce - że do Indii. Zawsze znajdziemy kraj na świecie, gdzie jest tańsza siła robota, czy gorsza ochrona pracowników” - wskazał. „Nie chodzi o to, że wartość pensji spada w wartościach absolutnych, ale relatywnie - ich udział w PKB się zmniejsza - powiedział.
Jak zauważył Tomkiewicz, mogłoby się wydawać, że skoro znosimy bariery w przepływach kapitałowych w handlu zagranicznym, to gospodarka światowa powinna być coraz bardziej konkurencyjna.
Jak widzę, że można robić na określonej rzeczy biznes we Francji, przenoszę się tam, otwieram firmę i konkurencja się zwiększa. Natomiast jak popatrzymy, co dzieje się na rynkach, to jest dokładnie odwrotnie - powiedział.
Dodał, że „ewidentnie postępuje konsolidacja”.
Przez ocean przelecimy tylko Boeingiem lub Airbusem. Odrzutowe silniki lotnicze dostarczają głównie GE i Rolls-Royce, kontrolujące 90 proc. rynku, wyszukiwarki internetowe są zdominowane przez Google, który ma ok. 70 proc. rynku, a kosmetyki i tzw. chemia użytkowa to głównie produkty P&G, Unilever i Loreal - wyliczył.
Dodał, że w związku z tym, iż kapitał ma dużą siłę przetargową w stosunku do pracy, a rynki są mniej konkurencyjne, zyski przedsiębiorstw bardzo szybko rosną.
Ekonomista zwrócił też uwagę na strukturę własności i korporacji.
Coraz bardziej upowszechnia się własność instytucjonalna, a nie osobista. Nie jest już tak, jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu, że 7 proc. akcji przedsiębiorstwa jest posiadaniu inwestorów instytucjonalnych, a reszta to osoby fizyczne będące właścicielami akcji. Teraz ponad połowa dużych przedsiębiorstw jest własnością instytucji - najczęściej banków i funduszy emerytalnych, inwestycyjnych - zaznaczył.
Co z tego wynika?
Inwestor instytucjonalny to jest osoba prawna, a więc byt abstrakcyjny. Nie jest zatem zainteresowany takimi kwestiami jak długoterminowy wzrost, poszanowanie praw pracownika, zachowanie fair w stosunku do kraju, gdzie płacimy podatki. Skupia się tylko na zyskach - najczęściej w najbliższym kwartale. Ewentualnie w roku. To zjawisko tzw. short terminismu - wskazał.
Z drugiej strony - jak dodał - wynagradzanie kadry zarządzającej uzależnione jest od bieżących wyników.
Prowadzi to do wręcz patologicznych sytuacji - takich jak np. słynna swego czasu afera Enronu. Zarząd fałszował wyniki, bo na ich podstawie dostawał bieżące premie. Upowszechnia się także zjawisko, które polega na skupowaniu własnych akcji z rynku. Np. Apple, Google, czy Microsoft skupuje z rynku akcje swoich firm i często to za pożyczone pieniądze. W ten sposób można manipulować ceną akcji, bo transakcje raportuje się ex-post - zauważył.
Oznacza to, jak wyjaśnił, że firmy mogą podnosić cenę swoich akcji poprzez zwiększenie popytu na nie.
Jest to działanie na niekorzyść udziałowców mniejszościowych, bo zwiększa koncentracja własnych akcji danej firmy w jej rękach - wskazał.
W ten sposób, jak wyjaśnił, firmy w coraz większym stopniu są obecne na rynku finansowym, a nie na rynku gospodarki realnej.
Czyli inwestują nie w produkcję tylko w instrumenty finansowe. To przeciwieństwo tego, czego uczy się studentów ekonomii - zauważył.
Uczymy studentów, że gospodarstwa domowe gromadzą oszczędności i te oszczędności są wykorzystywane, by udzielać kredytów przedsiębiorstwom, które pożyczają i inwestują. Tymczasem od początku XXI wieku sektor przedsiębiorstw jest dostarczycielem netto kapitału - powiedział. To sytuacja, w której przedsiębiorstwa więcej na rynku lokują niż z niego pożyczają.
Według Tomkiewicza, taka sytuacja sprawia, że to nie gospodarka realna kształtuje to, co się dzieje na rynku finansowym, tylko rynek finansowy kształtuje gospodarkę. „Efekt? W latach 2009-2010 gospodarka amerykańska była jeszcze w recesji, a zyski przedsiębiorstw już wzrosły o 100 proc., bo giełda odbiła się szybciej niż gospodarka. A powinno być odwrotnie. Sytuacja finansowa przedsiębiorstw powinna zależeć od tego, co się dzieje w gospodarce realnej, a nie odwrotnie” - wyjaśnił ekonomista. Dodał, że doprowadziło to do ogromnych nierównowag.
W ocenie Tomkiewicza Polska wygląda pod tym względem na tle innych krajów „średnio”.
Jest kilka rzeczy niepokojących: mamy najniższy udział płac w PKB w Unii Europejskiej i OECD. Czyli mało zarabiamy nie w stosunku do innych, tylko w stosunku do naszego poziomu rozwoju. Rynek pracownika nie zmienia faktu, że płacimy mało. Ale czy faktycznie jest rynek pracownika? Nie widzimy jakoś, żeby nierówności dochodowe spadały. One w ostatnich kilku latach spadły w niewielkim stopniu, ale to głównie na skutek tego, że się upowszechniły patologiczne umowy śmieciowe” - ocenił. I dodał:
Jeśli przechodzę z etatu, który jest „ozusowany” na umowę zlecenie, to mam w kieszeni więcej. Natomiast mam problemy z przyszłą emeryturą, bo odprowadzam mniej składek. Problem ma też państwo, bo będzie musiało emerytury wypłacać - zaznaczył.
Według niego „ewidentnie dobrym posunięciem” było wprowadzenie w Polsce płacy minimalnej godzinowej.
Mieliśmy poprzednio sytuację, kiedy podstawowy instrument korekty dochodów, czyli płaca minimalna nie obejmował dużej części zatrudnionych, bo nie byli zatrudnieni na etacie - zaznaczył.
Wskazał też na pozytywny wpływ programu 500 plus.
W Polsce bieda dotyczy nie emerytów, tylko rodzin z dziećmi. Trochę pomogła nam emigracja. Odpływ 2,5 mln ludzi zwiększył siłę przetargową pracowników w kraju. Natomiast w dłuższym okresie będziemy mieli problem, bo wykształciliśmy tych ludzi, a oni płacą podatki gdzie indziej - ocenił.
Dodał, że wiele wskazuje, że nie ściągniemy tych ludzi z powrotem do Polski.
Widać to chociażby po transferach z zagranicy. Mimo tego, że Polaków za granicą jest coraz więcej transfery do kraju spadają. To wynika z tego, że rodziny pracowników też już wyjechały z Polski - powiedział.
Tomkiewicz ocenił, że mimo wszystko jest szansa na pozytywny scenariusz.
Na nierówności zwraca już uwagę World Economic Forum, wskazując, że zaczynają zagrażać stabilności ekonomicznej świata. A to znaczy, że elity zaczynają dostrzegać, że jest problem. Coraz poważniej zabieramy się za walkę z rajami podatkowymi, coraz poważniej traktujemy ochronę konsumenta - wskazał.
Dodał, że w krajach Ameryki Łacińskiej - w Brazylii, Peru czy Meksyku - zostały już wdrożone duże programy społeczne, mające zmniejszać nierówności.
Jak wskazał Tomkiewicz, Europa Zachodnia jest „stosunkowo równiej podzielona pod względem dochodów niż np. USA.
W UE wysokie nierówności dochodowe występują np. w Rumunii, Bułgarii, krajach nadbałtyckich. W Niemczech i we Francji wskaźnik ten jest umiarkowany. Zaś najlepiej radzą sobie pod tym względem państwa skandynawskie: Szwecja, Dania, Finlandia - powiedział.
Z kolei w Chinach nierówności dochodowe są wyższe niż w USA.
Rosną one w Chinach od czasu reform 1978 r., natomiast dopiero w ciągu ostatnich 5-7 lat Chińczycy zaczęli się za ten problem poważnie zabierać. Chociażby wprowadzili powszechny system emerytalny i poprawiają sytuację formalną pracowników ze wsi, którzy przenoszą się do miast. Zwiększają nakłady społeczne - wyliczył.
„Pozytywne jest to, że wiemy co robić, bo problem został dostrzeżony. Teraz poszukujemy instrumentów, które pozwolą go rozwiązać. Zwiększa się koordynacja na poziomie światowej polityki gospodarczej: ministerstwa finansów, banki centralne czy instytucje międzynarodowe, jak Bank Światowy i MFW, zaczynają wdrażać odpowiednie działania zaradcze. Walczy się np. z unikaniem opodatkowania, zmienia się strukturę opodatkowania, tu i ówdzie zwiększa się progresję podatkową. Można mieć nadzieję, że się opamiętamy” - ocenił.
Ekonomista dodał, że te mechanizmy lepiej działają w ramach UE.
Mamy większą wrażliwość społeczną, jest inne przyzwolenie na opodatkowanie czy regulacje w Europie niż w USA. Europa jest bardziej prospołeczna, mniej drapieżna, co ułatwia wprowadzanie zmian. A z drugiej strony mamy instytucje unijne. Większą siłę ma Komisja Europejska niż narodowe urzędy ochrony konkurencji - ocenił.
SzSz (PAP)