GAZETA BANKOWA: Rosja, geopolityka, gospodarka
Czym Rosja słabsza gospodarczo i odizolowana od świata, tym Kreml głośniej pobrzękuje szabelką na użytek wewnętrzny, by legitymizować swoją władzę i podtrzymać polityczne status quo – piszą w „Gazecie Bankowej” Ryszard Czarnecki i Jerzy Bielewicz
Wybory prezydenckie w Rosji, które oczywiście 18 marca w pierwszej turze wygra Władimir Putin, jeszcze raz przypomną o słabości autorytarnego reżimu. Czym Rosja słabsza gospodarczo i bardziej odizolowana od świata, tym Kreml głośniej pobrzękuje szabelką na użytek wewnętrzny, by legitymizować swoją władzę i podtrzymać polityczne status quo. Ponosi przy tym coraz wyższe koszty błędnej polityki. Przykładowo, rozmieszczenie rakiet średniego zasięgu Iskander w Obwodzie Kaliningradzkim (Królewieckim), a tym samym dalsza militaryzacja regionu Morza Bałtyckiego może otrzeźwić dotychczasowych zwolenników budowy gazociągu Nord Stream II w Niemczech i zachodniej Europie. Tymczasem z oczywistych względów narasta sprzeciw wobec tego projektu w krajach bałtyckich, skandynawskich oraz, co jasne, w Polsce i na Ukrainie.
Rosja, zaskoczona dynamicznymi zmianami na rynku energii, wywołanymi rewolucją łupkową w USA i gwałtownym rozwojem światowego rynku gazu skroplonego (LNG), wciąż z przyzwyczajenia ciągle jeszcze stosuje szantaż energetyczny wobec innych krajów. Tym razem ofiarą może być Republika Federalna Niemiec, która niepomna 10 tysięcy ofiar wojny w Donbasie na Ukrainie, przedstawia się jako poplecznik budowy dwóch kolejnych nitek Nord Stream. Niemcy nie baczą przy tym, że uzależniają się od Rosji nie tylko jako od dostawcy gazu, ale staną się też w jakiejś mierze politycznym zakładnikiem Kremla. Trudno bowiem nie brać pod uwagę potencjalnej eskalacji konfliktu Ukraina–Rosja po wybudowaniu Nord Stream II. Co powoduje, że Rosja stawia na ostrzu noża kwestię budowy Gazociągu Północnego i nie stroni od szantażu, ledwie zakamuflowanego przekupstwa, czy wręcz otwartej wojny hybrydowej.
Ekspansja Chin w Azji Środkowej
Putin, Moskwa i Sankt Petersburg – ten krąg skupiony wokół władzy nie przewidział dynamicznej ekspansji gospodarczej Chin w Azji Środkowej. Chiński projekt nowego Jedwabnego Szlaku przybrał w ciągu zaledwie czterech lat realnego kształtu, którego skutkiem okazało się dalsze zmniejszenie wpływów przez Rosję w tym regionie. Dziś to Chiny w sporym stopniu rozdają karty w Azji postsowieckiej, stając się największym inwestorem we wszystkich krajach regionu, włączając od niedawna nawet biedny Kirgistan.
Euroazjatycka Unia Celna, w której skład poza Rosją wchodzą Białoruś, Kazachstan, Kirgistan i Armenia, zanim jeszcze zaczęła działać okazała się na poły fikcją i miejscem „zsyłki” dla tych rosyjskich polityków, którzy utracili wpływy na Kremlu. Organizacja, która miała na celu integrować republiki byłego Związku Sowieckiego, poniosła spektakularną klęskę, za sprawą Państwa Środka. Chiny znalazły właściwą receptę nawet dla najbardziej prorosyjskiego Kirgistanu (spora część tamtejszych polityków ma konta e-mailowe na rosyjskich domenach), pozbawionego bogactw naturalnych i nośników energii. Poza budową dróg i linii kolejowych wspierają handel przygraniczny oraz rozwój małych i średnich przedsiębiorstw, kreśląc wizję Kirgistanu jako… hubu technologicznego w regionie!
Jednak rzut oka na mapę regionu tłumaczy, dlaczego to Kazachstan, który oddziela od Rosji wszystkie inne byłe środkowoazjatyckie republiki nieistniejącego już Związku Sowieckiego, zajął główne miejsce w strategii Chin. Dlatego też inwestycje w kraju, przez który przebiega połączenie kolejowe z Chin do Polski i dalej do Unii Europejskiej, przybrały zgoła inny charakter. Chiny stawiają tu na rozwój lokalnego rolnictwa i przetwórstwa żywności, otwierając jednocześnie szeroko własny rynek. Zupełnie inaczej niż w innych państwach na Jedwabnym Szlaku, jak choćby w Pakistanie, gdzie Państwo Środka za warunek inwestycji uzurpuje sobie prawo do kontroli kapitałowej w przedsięwzięciach w strategicznych dla Chin: sektorach związanych z produkcją żywności…
Rosja, z powodu utraty wpływów narażona jest wręcz na impertynencje, otwarty sprzeciw i bezpardonową konkurencję w sektorze energetycznym ze strony niedawnych wasali. Spektakularnym tego przykładem może być styczniowa wizyta prezydenta Kazachstanu, Nursułtana Nazarbajewa w Waszyngtonie, kiedy to dziękował prezydentowi Donaldowi Trumpowi za wsparcie USA dla niezależności i integralności terytorialnej tego największego państwa Azji Środkowej. Kazachstan zamierza też zastąpić cyrylicę nowym łacińskim alfabetem, co nawet rosyjskie media komentują jako przejaw utraty wpływów w Astanie.
Półwysep Koreański i dwuznaczna rola Rosji
Rosja w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych zagłosowała w grudniu 2017 r. za nowymi sankcjami wobec Korei Północnej, które miały na celu między innymi ograniczenie dostaw gazu ziemnego i ropy naftowej o 75 proc. Nie minął nawet miesiąc, a Rosja łamie sankcje, na które sama się zgodziła. Chodzi o przeładunek ropy na morzu z trzech rosyjskich tankowców na jednostki północnokoreańskie. A także załadunek ropy w rosyjskim porcie na sześć północnokoreańskich tankowców, które zadeklarowały jako miejsce przeznaczenia porty… w Chinach, do których, rzecz jasna, nigdy nie dotarły.
Według słów prezydenta Trumpa wysiłek Chin we wprowadzaniu sankcji idzie na marne z powodu działań Rosji. Tak dwuznaczną rolę Rosji wobec zagrożenia nuklearnego ze strony Korei Północnej można z pewną dozą przesady przyrównać do ryzykanta balansującego na linie nad przepaścią bez zabezpieczeń. Rzut oka na mapę nie pozostawia złudzeń, bowiem ewentualny winowajca eskalacji konfliktu „okołokoreańskiego” może być tylko jeden…, Rosja oczywiście zaprzecza zarzutom. Federacja Rosyjska jako kraj niedopuszczony do udziału w zimowych Igrzyskach w Korei z powodu afery dopingowej (jej sportowcy startują, ale nie pod flagą Federacji), być może chce w ten sposób zaznaczyć swoją… nieobecność.
Jednak,co może najistotniejsze w tej sytuacji, to wielki znak zapytania nad prawdziwą istotą relacji Pekin–Moskwa. Być może Putin gra na podkręcanie napięć między USA a Chinami i widzi Rosję jako beneficjenta ewentualnego konfliktu na Półwyspie Koreańskim?
Va banque na Bliskim Wschodzie
Chyba najbardziej destrukcyjną rolę Rosja wybrała dla siebie na Bliskim Wschodzie, wspierając rząd prezydenta Baszara al-Asada w Syrii i pokazując, że mimo poważnego osłabienia gospodarczego Moskwy trzeba się z nią liczyć. W tej wojnie zginęło dotąd pół miliona ludzi, a kolejne miliony uciekły z kraju w poszukiwaniu bezpiecznego życia. Rosja pozycjonuje się w roli rozgrywającego „power brokera”, nie bacząc na coraz większe ryzyko rozszerzenia konfliktu na inne kraje. Przykładowo, sytuacja Izraela bardzo komplikuje się w ostatnich tygodniach. Premier Netanjahu alarmuje publicznie, iż żołnierze rosyjscy stacjonują dziś w odległości zaledwie 70 km od granicy Izraela. Atak wojsk tureckich na pozycje Kurdów w północno-zachodniej Syrii zaostrza i tak napięte relacje Waszyngton–Ankara. A zestrzelenie przez rebelientów rakietą kolejnego myśliwca rosyjskiego nad północną Syrią wywołuje odwet przy użyciu m.in. rakiet samosterujących wystrzelonych z rosyjskich okrętów na Morzu Śródziemnym. Tak Rosja potężnie miesza w bliskowschodnim tyglu, ponosząc wysoką cenę działań militarnych.
Jednak konflikt w tym regionie sprzyja wzrostowi cen za ropę i gaz, a obecność Rosji dyscyplinuje konkurentów jak Arabia Saudyjska, Irak czy nawet Iran. Międzynarodowa Agencja Energii przewiduje jednak, że już w tym roku i przy obecnych cenach, USA wyprzedzą Rosję i Arabię Saudyjską wychodząc na pozycję światowego lidera w wydobyciu ropy naftowej, kompensując tym samym ograniczenia w produkcji wprowadzone przez OPEC w porozumieniu z Rosją. USA już teraz eksportuje 1,5 mln baryłek ropy dziennie. Nadpodaż surowców energetycznych spowoduje spadek ich cen, które zwyżkowały dotąd przede wszystkim na skutek wyjątkowo mroźnej zimy w USA, Chinach, jak również w Europie. Z odrobiną ironii można powiedzieć, że tak naprawdę Rosji sprzyja jedynie pogoda i niskie temperatury.
Czy Rosja postawi na gospodarkę?
Pod koniec stycznia tego roku poczytny brytyjski magazyn „The Economist” w głośnym artykule „The Next War”(„Następna wojna”) rozważa w alarmistycznym tonie możliwość konfliktu militarnego między światowymi mocarstwami. Powołuje się przy tym na opinię naczelnego dowódcę brytyjskiej armii, który przestrzega przed potencjalnym atakiem ze strony Rosji. Jako drugie z ewentualnych miejsc zapalnych, które może uruchomić łańcuch wydarzeń prowadzący do globalnego konfliktu „The Economist” wskazuje na Półwysep Koreański. Argumentuje jednocześnie, że nawet połączone siły Rosji i Chin niechybnie przegrałyby militarną konfrontację z USA i Zachodem.
Z kolei w lutym tego roku gruziński analityk Emil Avdaliani na łamach „Georgia Today” w artykule pod tytułem „Economic Development Will Save Russia”(„Tylko rozwój gospodarczy uratuje Rosję”) przedstawia alternatywną drogę rozwoju sytuacji w Rosji. Stawia podstawowe pytanie, czy Rosja powinna podążać drogą konfrontacji i imperialnej agendy w byłych republikach sowieckich i na Bliskim Wschodzie w sytuacji, gdy pozostaje daleko w tyle za Chinami i Europą, jeśli chodzi o stan gospodarki? Za przykład daje Niemcy i Japonię po kapitulacji w II wojnie światowej, które to kraje musiały się pogodzić z realiami zewnętrznymi i skierowały cały swój wysiłek na politykę wewnętrzną i odbudowę siły gospodarczej, odnosząc spektakularny sukces.
Chiny – w naszej ocenie – świetnie rozumieją intencje Rosji i działają wręcz w sposób „wychowawczy”, angażując się jedynie w krótkoterminowe wzajemne relacje przy ścisłym chronieniu własnych interesów. Świadczy o tym sposób finansowania gazociągu „Siła Syberii” oraz brak długoterminowych gwarancji cenowych za rosyjski gaz.
Przeciwnie do Pekinu zachowują się Niemcy, które zdając się sparaliżowane strachem, idą coraz na ustępstwa wobec Kremla, upewniając Rosję, że agresywna postawa popłaca. Przypomnieć należy, że obecne zdolności przesyłowe gazu naturalnego z Rosji do Europy wykorzystane są jedynie w 50 proc. Czym zatem jest Nord Stream, jeśli nie projektem czysto politycznym? Czyżby Niemcy zapomniały lekcję historii, jaką przyniósł im pakt Ribbentrop–Mołotow i strategiczne przymierze z Rosją sowiecką znacznie ułatwiające Holokaust? Czy też chcą w niedalekiej przyszłości uskarżać się – jak dziś Izrael – na obecność armii rosyjskiej w odległości 70 km od własnej granicy państwowej?
Ryszard Czarnecki jest europosłem Prawa i Sprawiedliwości, Jerzy Bielewicz jest publicystą ekonomicznym i finansistą
Więcej informacji i komentarzy o światowej i polskiej gospodarce oraz sektorze finansowym znajdziesz w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” do kupienia w kioskach i salonach prasowych
„Gazeta Bankowa” dostępna jest także jako e-wydanie, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html