Informacje

Karp / autor: Pixabay
Karp / autor: Pixabay

Trudno zarobić na wigilijnym karpiu

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 24 grudnia 2018, 07:40

    Aktualizacja: 24 grudnia 2018, 08:42

  • 1
  • Powiększ tekst

Na wigilijnym stole ryby występują w roli głównej. To właśnie teraz wielu Polaków w ogóle sobie o nich przypomina, szczególnie o karpiu, którego jemy wyłącznie z okazji świąt Bożego Narodzenia. Średnio, każdy z nas spożywa rocznie ponad 12 kg ryb. Dużo? Nie, bo o 8 kg mniej niż wynosi średnia światowa.

Pewnie m.in. dlatego rybny biznes nad Wisłą nie jest w najlepszej kondycji finansowej i płatniczej. Firmy zajmujące się ich hodowlą i przetwórstwem częściej opóźniają rozliczenia wobec partnerów biznesowych niż zdarza się to w całej gospodarce. Szczególnie niesolidni są przetwórcy, wśród których zawodzi co dziewiąty, a ich łączne zaległości przekraczają 45 mln zł. Ponad 60 proc. hodowców ryb znajduje się w słabej i bardzo złej kondycji finansowej – wynika z danych BIG InfoMonitor oraz Bisnode. Jakby tego było mało w ciągu trzech lat zniknął z rynku co szósty sklep rybny.

Polska jest obok Czech największym w Europie producentem karpi, których rocznie odławia się od 15 do 23 tys. ton, głównie na potrzeby rynku krajowego, gdzie konsumpcja oscyluje w granicach 0,6 kg na osobę. Popularność karpi jednak systematycznie spada i dodatkowo ma charakter wybitnie sezonowy (90 proc. kupowanych jest w trwającym około 2 tygodni okresie świątecznym). Dla porównania w Czechach czy na Węgrzech spożycie karpia jest znacznie wyższe i wynosi ponad 1 kg na osobę. Co ciekawe, karp na naszym świątecznym stole systematycznie gości od zaledwie trzech dekad. Przyjęty w okresie Polski Ludowej model masowej produkcji ryb przełożył się na hasło „Karp na każdym wigilijnym stole w Polsce”, szczególnie, że nie było alternatyw. Karpia więc zabraknąć nie mogło, stąd jego popularność. I tak narodziła się „nowa świecka tradycja” na świątecznym stole. Problem z zapewnieniem odpowiedniego transportu, samochodów chłodni dla tak dużej ilości ryb dostarczanych niemal jednocześnie wszystkim Polakom sprawił, że sposobem na zachowanie świeżości stała się sprzedaż żywych karpi. Dziś rozwiązanie to zupełnie nie ma racji bytu, ale jest zapewne wygodne dla wielu sprzedawców. Przez część społeczeństwa traktowane też jest jako element tradycji. Z drugiej jednak strony rośnie liczba Polaków, którzy sprzeciwiają się sprzedaży żywych ryb.

Czytaj także:Ile Polak kupi karpia za średnią pensję

Karp stanowi jedynie kilka procent spożycia ryb Polaka. Jak podaje Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, przeciętne jedna osoba zjadła w minionym roku blisko 12,5 kg ryb i owoców morza. To o blisko 5 proc. mniej niż rok wcześniej. Najchętniej jemy ryby morskie. Przede wszystkim śledzie, łososie i ryby białe: mintaja, dorsza, morszczuka czy makrele. Najwięcej ryb i owoców morza ląduje na talerzach Portugalczyków, nawet do 90 kg rocznie na osobę. Jednak to nie Portugalczycy, a Chińczycy są największymi producentami ryb. Szacuje się, że chińska produkcja ryb i owoców morza odpowiada 2/3 światowej produkcji.

Co prawda ilość spożywanych w Polsce ryb w ostatnim czasie nieznacznie spada, ale trzeba wziąć pod uwagę silny wzrost cen, będący tendencją nie tylko lokalną, ale i światową. Wartościowo więc rynek ryb w Polsce raczej się zwiększa. Nie oznacza to jednak poprawy kondycji zarówno hodowców, przetwórców, jak i handlu rybami, choć widać sporą łatwość przerzucania wzrostu kosztów na konsumentów, czemu sprzyja akurat wzrost dochodów gospodarstw domowych.

Znaczące kłopoty przetwórców, szczególnie w bankach

Ryby najczęściej kupujemy w sieciach handlowych, do tego przyznaje się aż 8 na 10 Polaków, co przekłada się na spadającą nad Wisłą liczbę sklepów rybnych. Według wywiadowni gospodarczej Bisnode Polska, na koniec ub.r. w Polsce aktywnie działało nieco ponad 1 tys. specjalistycznych sklepów z rybami. W ciągu trzech latach z rynku zniknęło blisko 150 punktów, co oznacza spadek o 11 proc. wobec 2014 r.

Podobnie jak w przypadku sklepów rybnych, nie najlepiej przedstawia się też sytuacja finansowa przetwórców i hodowców ryb. Z danych BIG InfoMonitor oraz BIK wynika, że wśród firm zajmujących się „chowem i hodowlą ryb oraz pozostałych organizmów wodnych” (PKD 0322Z) problemy z płatnościami wobec partnerów biznesowych ma 31 przedsiębiorstw z 414 aktywnych, zawieszonych lub już wyrejestrowanych, czyli 7,5 proc.

Nieznacznie przekracza to statystki dla ogółu przedsiębiorstw w całej gospodarce, które wynoszą 6,1 proc. Znacznie gorzej prezentuje się jednak działalność związana z „przetwarzaniem oraz konserwowaniem ryb, skorupiaków i mięczaków” (PKD 1020Z). Na czas nie płaci co dziewiąta tego typu firma – 79 (11,5 proc.) spośród 684 aktywnych, zawieszonych lub już wyrejestrowanych.

Łączne zaległości hodowców i przetwórców ryb wynoszą 50,2 mln zł, z czego 45,5 mln zł stanowią zaległości firm przetwórczych, a 4,65 mln zł hodowlanych. O ile zaległości wobec kontrahentów wynoszą średnio 16,4 tys. zł w przypadku firm hodowlanych i 21,7 tys. zł dla przetwórców, to jeśli chodzi o przeterminowane kredyty mowa jest już o zupełnie innych kwotach. W pierwszym przypadku średnia zaległość przekracza 476 tys. zł, a w drugim dochodzi do 1 644 tys. zł 

Z kolei z analizy 225 polskich hodowców ryb, przeprowadzonej przez wywiadownię gospodarczą Bisnode Polska wynika, że połowa z nich jest w słabej kondycji finansowej, a kolejne 11 proc. znajduje się w bardzo złej sytuacji finansowej. Tylko co trzecie przedsiębiorstwo jest w dobrym i bardzo dobrym położeniu, z czego w dobrym - 24 proc., a w bardzo dobrym - 10 proc.

Rosną koszty, szkodzi susza

Zarówno u hodowców, przetwórców, jak i w handlu rybami dostrzegalny jest dynamiczny wzrost kosztów, wynikający z uwarunkowań ogólnych, takich jak wzrost płac, jak i specyficznych dla branży, na przykład różnego rodzaju opłat środowiskowych i administracyjnych, w tym związanych z nowym Prawem Wodnym, zwiększającym opłaty za zużycie wody i odbiór ścieków. Co prawda gospodarka rybacka charakteryzuje się jednym z najniższych poziomów przeciętnego wynagrodzenia, ale także doświadcza wzrostu kosztów z tego tytułu, podobnie jak w przypadku energii oraz pasz, szczególnie tych importowanych.

Na opłacalność hodowli ryb silnie wpływają również warunki klimatyczne, zarówno w okresie zimowym (temperatura, grubość i czas utrzymywania się powłoki lodowej), jak i letnim (temperatura, poziom wody itp.). W tym roku negatywnie na wynikach hodowli odbiła się susza i wysokie temperatury w okresie letnim. Spowodowało to nie tylko straty, ale także dodatkowe koszty, związane z koniecznością dotleniania wody, procesu wymagającego większego zużycia energii. Spore straty powodowane są także przez ptaki drapieżne. Sytuację hodowców ryb poprawiają nieco dotacje. Na początku 2018 r. w efekcie porozumienia organizacji reprezentujących środowiska rybackie i Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, uzgodniono, że producenci karpi mają otrzymać prawie 51 mln euro dotacji, mającej rekompensować wzrost kosztów oraz wydatki związane z ekologią.

Silne zróżnicowanie sytuacji ekonomicznej hodowców ryb wynika ze znacznych różnic technologicznych. Większość hodowli opiera się na warunkach niemal naturalnych, z niewielkim wspomaganiem technologicznym (natlenianie, systemy podawania paszy itp.), jednak powstaje coraz więcej specjalistycznych farm, stosujących najnowsze technologie, łączące hodowlę z przetwórstwem. Stosują one często innowacyjne techniki, zarówno na etapie hodowli, przetwarzania, jak i pakowania, powiązane ze zwiększeniem trwałości. Pochodzą z nich głównie bardziej szlachetne gatunki ryb, trafiające zarówno do dużych krajowych sieci dystrybucji, jak i do odbiorców zagranicznych.

Powiązane tematy

Komentarze