Niemcy nie potrzebują islamistów, mają lewaków
Do zamieszek doszło w nocy z piątku na sobotę w berlińskiej dzielnicy Friedrichshain. Lewackie bojówki zaatakowały policjantów, obrzucając ich kamieniami. Związek zawodowy policji domaga się od polityków zdecydowanych działań.
Szef frakcji CDU w landowym parlamencie Berlina Burkard Dregger oskarżył czerwono-czerwono-zieloną koalicję w lokalnym rządzie o tolerowanie sprawców przemocy. Z kolei szef chadeckich struktur partyjnych w stolicy Niemiec Kai Wegner apelował o konsekwentne karanie „członków bojówek lewicowo-ekstremistycznych”.
Z informacji podawanych przez berlińskie portale wynika, że w piątek wieczorem u zbiegu ulic Liebigstrasse i Rigaerstrasse odbywał się niezarejestrowany wiec, w którym brało udział około 70 osób. Około godziny 21 na miejscu pojawiła się wezwana policja. Uczestnicy zgromadzenia niemal natychmiast ruszyli do ataku na funkcjonariuszy.
Policjanci zostali obrzuceni kostką brukową, butelkami i woreczkami z farbą. Próbując gonić napastników, musieli jednocześnie kryć się przed atakiem z góry - byli bowiem zasypywani kamieniami z balkonów. Lewackie bojówki ustawiły na ulicy barykady z kontenerów na śmieci, które następnie podpaliły. Dopiero po wezwaniu posiłków i policyjnego śmigłowca udało się opanować sytuację i ugasić płonące pojemniki. W akcji brało udział około 200 funkcjonariuszy. Atakującym udało się uszkodzić jeden radiowóz.
W okolicach Liebigstrasse i Rigaerstrasse - znanych niegdyś z licznych squatów - regularnie dochodzi do napaści na policjantów i podpalania samochodów. Stoją za nimi członkowie ruchów autonomistycznych. Na początku maja nieznani sprawcy obrzucili kostką brukową patrolujący rejon radiowóz. W poniedziałek na niedalekiej Friedenstrasse spłonęło auto.
Po ostatnich zamieszkach oddział Związku Zawodowego Policji (GdP) w Berlinie żąda od polityków podjęcia zdecydowanych kroków. „Wznoszenie płonących barykad i celowe obrzucanie ludzi kamieniami i butelkami nie ma nic wspólnego z romantyzmem. To przemoc. Ci ignoranci terroryzują dzielnicę, niszczą samochody samotnych matek i bez mrugnięcia okiem narażają naszych kolegów na utratę zdrowia a nawet życia” - napisał na Twitterze szef związku w Berlinie Norbert Cioma.
Potrzebujemy politycznego rozwiązania, i to zanim ktoś straci tam życie - apelował do rządzącej w landzie Berlin koalicji SPD-Lewica-Zieloni.
Berlin należy do najbardziej liberalnych krajów związkowych w RFN, jeśli chodzi o egzekwowanie przepisów i procedury policyjne. Jest to jedyny poza Bremą land Niemiec, w którym policja nie może dokonywać prewencyjnych wyrywkowych kontroli przechodniów czy kierowców. Dodatkowo lokalni politycy, zwłaszcza z ugrupowania Lewica, utrzymują ścisłe kontakty z radykalnie lewicowymi organizacjami, które m.in. zakładają squaty.
Próby pogodzenia politycznych przekonań i lojalności wobec rozmaitych środowisk z żądaniami mieszkańców miasta, którzy domagają się zapewnienia bezpieczeństwa, prowadzą czasami w Berlinie do powstawania kuriozalnych pomysłów. Zarządca parku Goerlitzer Park Cengiz Demirci zaproponował na początku maja oznakowanie różowym sprayem miejsc w alejkach, gdzie dilerzy mogliby stać i sprzedawać narkotyki. Była to reakcja na coraz liczniejsze skargi mieszkańców dzielnicy Kreuzberg, którzy bali się chodzić tam na spacery, ponieważ średnio co kilka minut byli nagabywani przez włóczących się tam handlarzy haszyszu i marihuany.
To wyłącznie praktyczne rozwiązanie. Nie oznacza legalizacji handlu narkotykami - zapewniał Demirci w lokalnym radiu RBB.
Dodał, że znacznie skuteczniejszym sposobem pozbycia się masy dilerów z parku byłoby udzielenie im pozwolenia na pracę, bo większość z nich to migranci ubiegający się o azyl w Niemczech.
PAP, MS