Informacje

fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay
fot. Pixabay / autor: fot. Pixabay

Branża technologiczna nie ureguluje się sama

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 28 stycznia 2020, 06:08

  • 0
  • Powiększ tekst

Branża technologiczna, która zbiera i analizuje dane milionów użytkowników, nie ureguluje się sama, podobnie jak nie robią tego koncerny tytoniowe; to zadanie dla państwa - mówi profesor na Uniwersytecie Stanforda Michał Kosiński, badacz śladów cyfrowych zostawianych przez użytkowników internetu.

W Polsce resort cyfryzacji podkreśla potrzebę uregulowania tej branży, minister Marek Zagórski wymienił unormowanie funkcjonowania mediów społecznościowych jako jeden z priorytetów nowej kadencji. Zagórski jest jednocześnie zwolennikiem działań na poziomie unijnym. Komisja Europejska zwróciła się do firm technologicznych o większą samoregulację, zapowiadając działania legislacyjne, jeśli to nie przyniesie spodziewanych efektów.

Kosiński, który jest profesorem psychologii społecznej na Uniwersytecie Stanforda, zasłynął badaniami nad tym, jak aktywność użytkownika np. na Facebooku pozwala prostym algorytmom z bardzo dużym prawdopodobieństwem ocenić jego wiek, płeć, orientację seksualną, zarobki czy poglądy polityczne, już przy niewielkiej liczbie danych (np. 68 lajków na FB).

Według Kosińskiego przy nieco większej liczbie tzw. śladów cyfrowych (na które składają się np. historia lokalizacji geograficznej GPS czy historia wyszukiwania, zapisy monitorów aktywności fizycznej, płatności kartą) algorytmy są w stanie ustalić wszystkie nasze cechy, które jakoś wpływają na nasze zachowanie.

Jeżeli jest jakaś cecha, która jest istotna, czyli wpływa na zachowania, wybory, traktowanie innych i to, jak inni nas traktują, to cechę tę łatwo wykryć poprzez pozostawiane ślady cyfrowe. Można wnioskować o chorobach, schorzeniach psychicznych, czy rodzice danej osoby rozwiedli się, gdy była dzieckiem” - mówił ekspert. Z jego badań wynika, że algorytm, wnioskując z zaledwie 300 lajków na FB potrafi lepiej ocenić osobowość użytkownika niż jego mąż lub żona.

Zdaniem Kosińskiego nawet osoba, która bardzo stara się chronić swoją prywatność, nie jest w stanie zapobiec podobnemu profilowaniu. „Można zamknąć konto na Facebooku, można wyrzucić smartfona, ale bardzo trudno wyobrazić sobie życie bez karty płatniczej czy bez chodzenia po ulicy z odsłoniętą twarzą, by ukryć się przed wszechobecnymi kamerami. A jest to dostarcza wystarczająco informacji, żeby algorytmy stosowane przez firmy i instytucje mogły o nas wiedzieć bardzo dużo” - wskazał ekspert.

W jego ocenie, tylko najbardziej uprzywilejowani mogą sobie pozwolić na niekorzystanie z mediów społecznościowych, bankowości internetowej czy Google Maps.

Większość z nas nie ma na to czasu ani pieniędzy. Dla wielu ludzi, jak samotni rodzice, którzy pracują na trzech etatach, jest to wręcz kwestia egzystencjalna. Zamykanie konta na Facebooku to przejaw elityzmu, trochę tak jak jedzenie żywności ekologicznej - nie wystarczyłoby nam areałów na całej ziemi, żeby wyżywić ludzkość w ten sposób” - wskazał badacz. Dlatego - jego zdaniem - zamiast panikować i uciekać do rzeczywistości offline, lepiej zastanowić się, jak tworzyć regulacje i narzędzia, które będą maksymalizować korzyści i minimalizowały negatywne efekty rozwoju technologii.

To zadanie dla instytucji państwowych, ale także konsumentów, którzy decydują swoimi myszkami i portfelami, z jaki usług skorzystają” - powiedział, dodając, że w tej kwestii nie można zdać się na to, że firmy technologiczne będą potrafiły same zadbać o ochronę prywatności użytkowników.

Tak samo wierzę w samoregulację Facebooka, jak wierzę w samoregulację koncernów petrochemicznych oraz firm tytoniowych. One bardzo chętnie się uregulują, tylko że nie będzie to regulacja korzystna ani dla konsumenta, ani dla społeczeństwa - tylko dla nich samych. To odnosi się nie tylko do ochrony danych, ale także do wielu innych zjawisk, z którymi mamy do czynienia w internecie: np. prawa do bycia zapomnianym czy usuwania niektórych treści - ocenił Kosiński.

Wskazał, że nie można np. domagać się od Google’a, by dał nam prawo do bycia zapomnianym w internecie. „To nie Google powinien decydować, co będzie zapomniane, a co nie, bo pracownik tej firmy nie jest zatrudniony w sposób transparentny i ma działać dla jej dobra, a nie dla ogółu. To firma, która zajmuje się wymyślaniem jak najlepszych produktów dla klientów, a nie budowaniem dobrego społeczeństwa. Decydowaniem o tych sprawach muszą zajmować się instytucje nadzorcze” - powiedział. Jego zdaniem podobnie jest z cenzurowaniem treści w internecie.

Kosiński podkreślił także, iż troszcząc się o prywatność, nie można zapominać o korzyściach, jakie wynikają z dzielenia się danymi. „Udostępnianie na dużą skalę np. danych o zdrowiu pozwala poprawić diagnostykę, opracować nowe metody terapii czy leki. Nasze dane powinny być traktowane jak podatki - dzielenie się danymi przynosi korzyści nie tylko nam, ale poprawia także życie innym. Prywatność w pewnym kontekście jest samolubna” - zauważył.

Procesu utraty prywatności związanego z rozwojem technologii nie da się zatrzymać, dlatego warto skupić się na pozytywach - dodał.

PAP/ as/

Powiązane tematy

Komentarze