Wirus wzmocnił dilerów na... francuskim Stalingradzie!
Paryska dzielnica Stalingrad w czasie kwarantanny stała się ponownie centrum handlu narkotykami. Mieszkańcy skarżą się, że policja nie interweniuje, a dilerzy umocnili tam swoje wpływy. Młode małżeństwa z dziećmi decydują się na przeprowadzkę w obawie o swoje bezpieczeństwo.
„To miejsce stało się obszarem bezprawia” - mówi Simone, mieszkanka Stalingradu, na styku XVIII i XIX dzielnicy stolicy.
„Sprzedaż cracku nie zmniejszyła się podczas kwarantanny, przeciwnie, dilerzy i ich klienci poczuli się bezkarni” - dodaje. Policja nie interweniowała, jak opowiadają mieszkańcy, a puste ulice i opustoszały zacieniony plac targowy przy kawiarni Rotonde de la Villette stały się ponownie częstym miejscem przebywania narkomanów.
CZYTAJ TEŻ:
Coraz więcej zaburzeń psychicznych z powodu COVID-19
FBI z apelem do naukowców. Chiny mogą wykraść dane!
Okolice Placu Bitwy pod Stalingradem już w latach 80. były centrum sprzedaży i konsumpcji używek w Paryżu, w szczególności cracku. Dilerzy, pochodzący głównie z krajów Afryki Zachodniej, handlowali wokół i na terenie stacji metra Stalingrad. Obszar ten był celem masowych akcji policyjnych w połowie lat 90. i na początku 2000 r.
„Sytuacja się poprawiła, do dzielnicy zaczęły wprowadzać się młode małżeństwa, powstały liczne kawiarnie i restauracje, a pobliski kanał Bassin de la Vilette i niedaleki Saint-Martin stały się centrum życia towarzyskiego tak zwanych bobo, czyli +bourgeois-boheme+. My kupiliśmy tu mieszkanie ze względu na parki, skwery i kanał dający latem oddech w stolicy” - tłumaczy PAP Marta Rilling, Polka, która ostatecznie wyprowadziła się z dzielnicy ze względu na swoje małe dzieci i z obawy o bezpieczeństwo rodziny.
Bourgeois-boheme, czyli młodzi, dobrze zarabiający ludzie wykonujący najczęściej wolne zawody, zaczęli masowo osiedlać się w paryskim Stalingradzie, gdzie wraz z nimi pojawiły się sklepy z ekologiczną żywnością i hipsterskie kawiarnie.
Dzielnica jest wielokulturowa, a bogaci „bobo” mieszkają w pobliżu bloków komunalnych (HLM). Grupy społeczne nie mieszają się jednak ze sobą. Na ulicach Crimee czy Riquet obok francuskiego słychać język arabski, rosyjski, hiszpański.
W czasie kwarantanny, kiedy ulice opustoszały, handlarze i ich klienci przestali się ukrywać. W nocy młodzież zaczęła tu urządzać nielegalne wyścigi motocyklowe, nazywane rodeo. Mieszkańcy skarżą się również na grupy kilkunastoletnich wyrostków z kijami, które zaczepiają przechodniów i prowokują bijatyki.
„Narkomani są tu cały dzień, zażywają (narkotyki) na oczach wszystkich. Są na naszych parkingach, w klatkach naszych domów” - mówi Simone, wskazując okoliczne budynki. „Zdobycie towaru zajmuje tu kilka minut, jeśli masz pieniądze” - dodaje.
„Młode małżeństwa wyprowadzają się stąd, bo rzeczywiście nie są to już osiedla dla osób z dziećmi. My mieliśmy włamanie, naszych sąsiadów okradziono. Bezdomni i narkomani sikają na ulicach. Przestałam się tu czuć bezpiecznie” - tłumaczy Rilling.
W pierwszych dniach po zakończeniu kwarantanny ulice Stalingradu szybko wypełniły się klientami orientalnych restauracji serwujących dania na wynos, salony fryzjerskie zaczęły przyjmować klientów, a przy Western Union i innych punktach oferujących usługi transferowania pieniędzy za granicę ustawiły się kolejki osób utrzymujących swoje rodziny z biednych regionów Afryki czy Azji. Zatrudnieni na czarno, we Francji zwykle nie mają oficjalnych kont bankowych.
Dzielnica ponownie ożyła. Ludzie wyszli na ulice, a po interwencji policji w związku z łamaniem zaleceń sanitarnych w okolicy kanałów minister sprawę wewnętrznych Christophe Castaner ogłosił w poniedziałek wieczorem zakaz spożywania alkoholu na brzegu Sekwany.
Mieszkańcy paryskiego Stalingradu niewiele jednak sobie robią z tego zakazu. Piją, palą, tłumnie spacerują nad brzegiem.
Między przechadzającymi się wieczorami grupami mieszkańców jeżdżą samochody z przyciemnianymi szybami. Zatrzymują się, dochodzi do niejasnych transakcji.
Mer Paryża Anne Hidalgo powiadomiła ministerstwo spraw wewnętrznych o pogorszeniu się sytuacji w okolicach Stalingradu w liście z 14 kwietnia. Poprosiła o więcej policyjnych patroli w tej dzielnicy.
Ratusz informuje również, że w okolicznych schroniskach i centrach pomocy uzależnionym przebywa około 300 osób, które wymagają pomocy.
Młodzi rodzice narzekają na wszechobecnych dilerów, ale niektórzy „bobo” w rozmowie PAP twierdzą, że „potrzebują jakiegoś kopa, aby nie stracić kreatywności”.
PAP/ as/