Prośba o pomoc skierowana do wyborców nie jest niczym nadzwyczajnym
Prezydent Stanów Zjednoczonych jest w finansowych tarapatach – twierdzą jego konkurenci polityczni. Sztabowcy Obamy regularnie wysyłają setki tysięcy maili, w których co kilka dni proszą choćby o 5 dolarów wsparcia dla jego działań.
Obama ma gigantyczny problem, ludzie się od niego odwrócili i praktycznie jest bankrutem – twierdzi Patrick What, działacz Partii Republikańskiej.
W tarapatach jest też brytyjski premier i lider Partii Konserwatywnej David Cameron.
Nie chcemy wracać do starych czasów pod rządami Partii Pracy. Dlatego wesprzyj nas chociażby 1 funtem – napisał niedawno w mailu do swoich sympatyków.
Cameron w końcu zrozumiał, że stracił swoje dotychczasowe poparcie. Głosy w wyborach nie przekładają się na poparcie dla reform, które przeprowadza. Partia się sypie, zaufanie dla rządu jest śladowe. Pytanie tylko, czy nie przejrzał na oczy zbyt późno – skomentował politolog dr George Applebaum.
Tak pewnie brzmiałaby notka w opiniotwórczym polskim dzienniku, gdyby jego autorom chciało się przyjrzeć, jak komunikują się z wyborcami Obama czy Cameron. Brzmi dość absurdalnie, prawda?
W USA czy Wielkiej Brytanii nikogo nie dziwi, że liderzy zwracają się do swoich sympatyków o pomoc bezpośrednio. Na tym polega właśnie społeczeństwo obywatelskie, że finansowo i organizacyjne politycy wspierani są przez swoich wyborców. Dobry przywódca to nie ten, na którego pracuje dwór dobrze opłacanych z publicznych pieniędzy politykierów. Dobry przywódca to ten, który potrafi zachęcić do aktywności normalnych ludzi: by działali w imię idei i z przekonania. W duchu hasła: poświęć chociaż godzinę w tygodniu dla Ojczyzny.
Dwa dni temu opublikowaliśmy krótki film, w którym apeluję o pomoc w zbieraniu podpisów.
Dziś słyszę, że ten film to dowód na to, że idzie nam kiepsko. Takie reakcje pokazują, jak bardzo chore jest polskie życie publiczne.
Odkąd tworzę własne środowisko polityczne stawiamy przede wszystkim na oddolne zaangażowanie ludzi. Po to rozpoczęliśmy akcję „Godzina dla Polski”, po to wysyłamy dziesiątki tysięcy maili do naszych sympatyków i tak właśnie budujemy Polskę Razem. Oddolnie, zachęcając ludzi do współpracy i aktywności.
Naszych konkurentów, komentatorów życia publicznego i niektórych dziennikarzy to bardzo niepokoi. Jak tak można? Działać bez publicznych pieniędzy? Robić politykę z sympatykami i dla idei, a nie z etatowymi działaczami dla synekur? Można i właśnie na tym powinno polegać robienie polityki.
Zaniepokojonych medialnymi komentarzami uspokajam: zbiórka podpisów idzie nam dobrze. Jesteśmy na półmetku zbiórki i w czterech okręgach mamy już prawie komplet potrzebnych do rejestracji podpisów, w kolejnych czterech przekroczyliśmy połowę. W tym tempie jestem przekonany, że 7 kwietnia będziemy mieli 130 000 podpisów i listy zarejestrowane we wszystkich okręgach.
Duże partie wykorzystują do zbiórki podpisów swoje milionowe zasoby finansowe z Waszych. My mobilizujemy wolontariuszy. Dla dobra wspólnego. Żeby Polacy mieli wybór. Pomóżcie nam: zbierając podpisy albo wspierając finansowo! Oczywiście, że PiS i PO będą chciały nas zasłonić billboardami i zakrzyczeć spotami. Wszyscy zdziwią się jednak 25 maja, gdy nasz wyborczy wynik udowodni, że zaangażowanie tysięcy ludzi daje efekty lepsze, niż wydawanie milionów z budżetowych dotacji.