Opinie

Fot.Anna OMline/sxc.hu
Fot.Anna OMline/sxc.hu

Serwisy hostingowe na celowniku finansowych „rekinów”. Czy można w pełni kontrolować Internet?

Kancelaria Prawna Skarbiec

Kancelaria Prawna Skarbiec

Przedmiotem działalności Kancelarii Prawnej Skarbiec są usługi doradztwa prawnego, które w zależności od przedmiotu konkretnego zlecenia obejmować mogą: udzielanie porad i konsultacji prawnych, wydawanie opinii prawnych, zastępstwo prawne i procesowe.

  • Opublikowano: 8 maja 2014, 20:21

  • Powiększ tekst

Dyskusja wokół ochrony praw własności intelektualnej w Internacie trwa od dawna, eksplodując ze wzmożoną siłą przy okazji spektakularnych wydarzeń. Takimi były procesy właścicieli sieci P2P (per to per)  i serwisów internetowych, takich jak Napster, Grokster, KaZaA, The Pirate Bay czy Rapidshare. Jednak obecnie kolejna fala ataków wielkich koncernów medialnych została skierowana na serwisy hostingowe, które są o tyle kontrowersyjne (ataki, nie serwisy), że w przeciwieństwie do formuły P2P trudno tym serwisom zarzucić rozpowszechnianie określonych plików. W Polsce takim spektakularnym faktem stało się zamknięcie popularnego serwisu Kinomaniak.

Spory ogniskują się wokół kluczowego pytania: czy w Internecie, swoistym dżinie uwolnionym z butelki, narzędziu szybkiej i nieograniczonej wymiany informacji i masowej komunikacji, możliwe jest pełne zabezpieczenie praw własności intelektualnej. Dla części prawników sprawa z formalnego punktu widzenia wydaje się dość oczywista: to co jest chronione poza Internetem powinno być również chronione w Internecie. Rodzi się wszakże pytanie nie o sens tej zasady, ale o jej realność, a zwłaszcza egzekwowalność. Otóż przychylamy się do coraz powszechniejszego poglądu, iż ochrona praw własności intelektualnej w obecnym kształcie jest anachronizmem, wyroki sądowe są niejednoznaczne, a procesy wygrywają te koncerny, które mają pieniądze, prawników i są w stanie „zamówić” każdą ekspertyzę.

Masowość zjawiska wymiany wszelkiej informacji w Internecie,  w tym wytworów czyichś rąk i umysłów jest tak przepotężna, iż nie poradzi sobie z tym żaden aparat ścigania, nawet gdyby był w stanie – co nierealne – identyfikować wszystkie przypadki naruszania praw autorskich. Jeśli komuś się uda okiełznać Internet w tym zakresie  - winien otrzymać nagrodę Nobla, ale na to raczej byśmy nie stawiali. Natomiast pewne jest, iż należy inaczej spojrzeć na ochronę własności intelektualnej w sieci.

Spektakularne procesy i ich reperkusje

To, że problem nie jest prosty i jednoznaczny unaoczniają procesy dwóch znanych na świecie serwisów KaZaA i Pirate Bay. Zacznijmy od tego pierwszego, który od 2012 roku nie jest aktywny. KaZaA to serwis wymiany plików w formule per-to-per, który pozwalał na wyszukiwanie plików (audio, video, dokumenty) z przeglądarki oraz z zainstalowanej aplikacji. KaZaA była siecią dystrybucyjną samoorganizującą się, a więc jej klienci mogli wyszukiwać i dzielić się plikami bez partycypacji i pośrednictwa centralnego serwera. Dodać należy, iż serwer lokalizowano w różnych krajach w różnych okresach aktywności.

Właściciele KaZaA stawali trzykrotnie przed sądami, m.in. w Holandii, USA i w Australii. W Holandii sprawa miała dwa etapy. W 2001 roku sąd zażądał od właścicieli serwisu modyfikacji programu służącego do wymiany plików w Internecie w taki sposób, by nie było możliwe rozpowszechnianie plików chronionych prawem autorskim. Wyrok ten był konsekwencją pozwu, jaki przeciwko twórcom programu złożyło stowarzyszenie Buma/Stemra, skupiające holenderskich kompozytorów, muzyków oraz wydawców. Charakterystycznym jest, że zarówno ten sąd, jak i inne sądy w innych krajach, nie potrafiły określić na czym działania naprawcze miałyby polegać. Ta skomplikowana technologicznie materia, zdaniem obserwatorów, przerastała wymiar sprawiedliwości.

Holenderskie sądownictwo poszło wszakże po rozum do głowy i pod koniec marca 2002 roku Sąd Apelacyjny uchylił wcześniejszy wyrok orzekając, że serwis KaZaA nie był odpowiedzialny za działania swoich użytkowników. Skarżące stowarzyszenie Buma-Stemra przegrało również sprawę odwoławczą przed holenderskim Sądem Najwyższym w grudniu 2003 roku.

Właściciele KaZaA, tym razem Sharman Networks, przegrali identyczne sprawy przed wymiarami sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych i Australii w latach 2004-2005. W obu przypadkach nie postawiono zarzutów bezpośredniego łamania prawa przez właścicieli, sądy stwierdziły, iż to użytkownicy naruszali prawo autorskie, ale właściciele serwisów mieli tego świadomość i umożliwiali działania niezgodne z prawem. Przedstawiciele Sharman Networks argumentowali, iż zdecentralizowana struktura ich sieci uniemożliwia kontrolę i monitoring użytkowników, ale ta argumentacja nie znalazła uznania w oczach sędziów. W obu przypadkach zasądzono wysokie odszkodowania i zalecono przeprowadzenie działań naprawczych, mających na celu takie filtrowanie wymiany plików, aby zapobiec łamaniu praw autorskich. W przypadku amerykańskim i australijskim pozywającymi były wielkie koncerny takie jak: Universal Music, Sony BMG, EMI and Warner Music.

Ciekawym przypadkiem jest sprawa szwedzkiego serwisu The Pirate Bay, bowiem ma ona swoje polityczne konsekwencje. Serwis został uruchomiony na początku 2004 roku przez szwedzką organizację o nazwie Biuro Piratów, dążącą do zmian w prawie autorskim i pokrewnych, która w 2006 roku przekształciła się w Partię Piratów.  Jednak sam serwis od października 2004 stał się podmiotem niezależnym. Prawne represje wobec serwisu The Pirate Bay zaczęły się już od początków jego działalności. W kwietniu 2009 roku sąd w Sztokholmie wydał wyrok skazujący administratorów serwisu za współuczestnictwo w udostępnianiu treści objętych prawami autorskimi. Twórcy serwisu zostali pozwani przez potężne amerykańskie koncerny Warner Brothers, Columbia Pictures, Sony BMG, EMI, Universal, Metro Goldwin Mayer oraz 20th Century Fox i skazani na rok więzienia oraz grzywnę w wysokości 30 mln koron.

W lutym 2012 roku Sąd Najwyższy Szwecji odrzucił apelację twórców serwisu The Pirate Bay i zasądził odszkodowanie o łącznej wartości 6.8 mln USA oraz kary więzienia od 4 miesięcy do 1 roku. Zdaniem obrońcy Szwedów wyrok był absurdalny, zaś sąd nie wykazał wystarczającego zainteresowania sprawą.

Równolegle z działalnością serwisu i jego prawnymi prześladowaniami rosła w siłę szwedzka Partia Piratów, która obecnie liczy blisko 40 tys. członków i ma dwóch europosłów. Program partii koncentruje się na postulacie pełnej swobody niekomercyjnego używania i kopiowania dóbr intelektualnych oraz skrócenie okresu ochrony praw autorskich w przypadku użycia komercyjnego. Partia opowiada się również za zniesieniem patentów i zdecydowaną walkę z prywatnymi monopolami, a ponadto za ochroną prywatności obywateli, zwłaszcza przed inwigilacją prowadzoną pod pretekstem walki z terroryzmem. Na bazie takich haseł w kilkudziesięciu krajach na całym świecie powstały podobne organizacje, przybierające postać ruchów społeczno-politycznych czy wręcz partii politycznych.

Cóż wynika z przedstawionych przykładów? Otóż nasuwa się kilka wniosków:
-    sprawy sądowe o ochronę własności intelektualnej w Internecie są skomplikowane, ciągną się długo jak na zachodnie standardy, a wyroki nie są jednolite w identycznych przypadkach (Holandia i USA w przypadku KaZaA);
-    sądy nie są przygotowane do tak technologicznie skomplikowanej materii, zasądzają wyroki naprawcze nie mając pojęcia, w jaki sposób miałyby te działania naprawcze być przeprowadzone;
-     strony w procesach sądowych są nierówne w sensie zajmowanej pozycji na rynku, to swoiste zmagania Dawida z Goliatem. Potężne koncerny medialne dysponują nieograniczonym aparatem prawnym, ekspertyzami i lobbingiem, które dotychczas robiły wrażenia na sądach;
-    rośnie ruch sprzeciwu przybierający formy polityczne wobec monopolistycznej pozycji koncernów, które chcą bezterminowo czerpać korzyści z praw do własności intelektualnej; wydaje się, iż ruchy te będą nabierały coraz większego znaczenia, co nieuchronnie doprowadzi do zmiany anachronicznych przepisów w zakresie ochrony własności intelektualnej w ogóle, a w Internecie w szczególności.

Kinomaniak osądzony bez procesu. Ataki na serwisy hostingowe

O ile uznać, iż działalność serwisów działających w formule P2P może budzić kontrowersje, a zdaniem wielu prawników (chociaż i one są podzielone) łamią prawa autorskie, o tyle atak na tzw. serwisy hostingowe wydaje się działaniami wysoce nieuprawnionymi. Tymczasem wielkie koncerny medialne chcą rozszerzyć grono podmiotów odpowiedzialnych za naruszenie praw autorskich.

Rozważania zacznijmy od polskiego podwórka. Reakcja medialna i dyskusje internetowe, będące odpowiedzią na zamknięcie w styczniu br. popularnego serwisu internetowego Kinomaniak, udostępniającego filmy i seriale pokazuje, iż wśród redaktorów i ludzi mediów, a więc kształtujących opinię publiczną, panuje całkowity bałagan pojęciowy i zupełna nieznajomość przepisów ochrony własności intelektualnej.

W komentarzach przebiło się kilka wątków, które nie dotykały meritum problemu, jakim jest niewątpliwie kwestia ochrony własności intelektualnej. Ba, ale żeby coś sensownego napisać o ochronie tej własności to trzeba trochę poczytać, a to już przekracza możliwości piszących i zapewne nudzi czytelników. Dlatego też założono a priori, że serwis był nielegalny, pomimo, że nie ma wyroku sądu orzekającego o owej „nielegalności”. Dla mediów wystarczający był wszakże fakt, iż twórcy zostali aresztowani. Kto jak kto, ale polskie media pomne praktyki III i IV Rzeczypospolitej powinny wiedzieć, iż w naszych warunkach liczba aresztowań ma się tak do liczby prawomocnych wyroków, jak liczba oddanych strzałów do ilości zdobytych goli w piłkarskiej Ekstraklasie.

Drugi „wstrząsający” wątek komentarzy eksponował, iż założycielem serwisu był emerytowany pracownik CBŚ. Aby potęgować nastrój grozy -  to nie był taki „zwykły” funkcjonariusz, ale oficer, który odpowiadał za wykrywanie przestępczości gospodarczej. Perfidia takiego przekazu jest podwójna. Z jednej strony sugeruje się, że emerytowanym pracownikom służb mundurowych mniej wolno, a wręcz nie wypada prowadzić działalności gospodarczej, a z drugiej – i tu bardziej wyrafinowana sugestia – że ktoś, kto zwalczał przestępczość gospodarczą wie jak ją bezkarnie uprawiać. Ergo – prowadził ją.

Wreszcie uwypuklano, iż działalność serwisu Kinomaniak i jemu podobnych jest w sposób oczywisty nielegalna, ale tak trudna do udowodnienia, a bezprawie tak zakamuflowane, że należy oczywistych przestępców łapać jak Al Capone – za coś innego, w tym wypadku za pranie brudnych pieniędzy. Mamy więc kolejną nieuprawnioną zbitkę pojęciową, a mianowicie rzekome „pirackie” serwisy zajmujące  się hostingiem plików są pralnią brudnych pieniędzy.

Nie przesądzamy o winie czy niewinności właścicieli Kinomaniaka, ale sprzeciw budzi łatwość ferowania wyroków, zanim sądy rozpoczęły procedowanie tej sprawy. Ponieważ już opadł medialny kurz po zamknięciu Kinomaniaka, warto trochę uwagi poświęcić serwisom hostingowym, bo jest ich mnóstwo, a problem zdaje się narastać.

Przede wszystkim należy czytelnikowi uświadomić po raz kolejny, że wielkie koncerny medialne chcą zwiększyć grono podmiotów odpowiedzialnych za ochronę praw własności intelektualnej o serwisy hostingowe. Na to zgody być nie powinno, przychylamy się do opinii wyrażonej przez K. Szczepanowską-Kozłowską, iż „rozszerzanie kręgu podmiotów odpowiedzialnych za naruszenie prawa własności intelektualnej nie jest właściwą drogą poszukiwania instrumentów skutecznego egzekwowania tego prawa” (Operator rynku elektronicznego a prawo własności intelektualnej z 12-03-2011 r.)

Czym są serwisy hostingowe? Najprościej ujmując serwisy te zapewniają użytkownikom określone narzędzia teleinformatyczne celem przechowania zamieszczonych przez użytkownika treści. Sam zaś serwis nie dodaje ani nie udostępnia określonych treści osobom trzecim. Ponadto serwisy hostingowe tak formułują swoje regulaminy, aby użytkownik wcześniej stwierdził, iż przysługują mu prawa autorskie do treści umieszczanych w ramach tego serwisu. Oświadczenie takie jest rudymentarnym warunkiem świadczenia usług hostingowych.

Jednak co najważniejsze, na całym świecie obowiązują przepisy, które wyłączają odpowiedzialność „hosting providerów” za treści umieszczone przez użytkowników w ramach platformy teleinformatycznej dostarczanej przez providera. W polskich warunkach wyraźnie wskazuje na to art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, stanowiący skądinąd implementację artykułu 14 rozporządzenia unijnego nr 2000/31/WE z dnia 8 czerwca 2000 roku w sprawie niektórych aspektów prawnych usług społeczeństwa informatycznego. Zgodnie z przedmiotową regulacją „nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane ten, kto udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego w celu przechowywania danych przez usługobiorcę nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, a w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych” (tzw. procedura notice and take down).

Warto również zauważyć, iż zgodnie z przepisami prawa, w tym prawa polskiego (art. 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną) hosting provider nie ma obowiązku weryfikowania i monitorowania treści, które umieszczają w ramach serwisu użytkownicy. Jest zwolniony z odpowiedzialności za dane przechowywane przez użytkowników - o ile działa zgodnie z powyższą procedurą i - co więcej - należy wskazać mu konkretne treści naruszające prawo, a nie żądać usunięcia wszystkiego, co potencjalnym „poszkodowanym” wydaje się  nielegalne.

Tymczasem koncerny medialne atakując serwisy hostingowe próbują wywrócić fundamenty, na których oparto wyłączenie odpowiedzialności tych serwisów za treści, których nie umieszczają. Gdyby pójść tą drogą rozumowania oznaczałoby to, iż wszystkie serwisy hostingowe prowadzą a priori działalność sprzeczną z prawem, a ich operatorzy ponoszą odpowiedzialność niezależnie od tego, czy zastosują procedurę „notice and take down” czy też nie. Warto zgodzić się ze stwierdzeniem z przytaczanego już artykułu, iż z prawnego punktu widzenia nie ma różnicy pomiędzy właścicielem centrum handlowego, który wynajmuje powierzchnię, na której oferowane są towary do sprzedaży, a przestrzenią o charakterze wirtualnym, którą udostępniają serwisy hostingowe. Tymczasem koncerny medialne żądają aby ścigać wirtualnych providerów, a nikomu nie przychodzi do głowy, aby właściciela centrum handlowego obciążać odpowiedzialnością za to, iż na jednym ze stoisk wystawiono w sposób nieuprawniony określone towary, naruszając prawa własności intelektualnej.

Problem ochrony praw własności intelektualnej w Internecie narasta i wymaga w jakiejś racjonalnej perspektywie, nowych uregulowań. Jednym z elementów kolorytu życia społecznego XX wieku były niespotykane kiedykolwiek w dziejach świata fortuny zarabiane przez koncerny medialne, za pomocą tantiem pobieranych od wszelkich możliwych form działalności autorskiej. Na tym pomyśle wyrósł Hollywood i majątki gwiazd show biznesu. Było to jednocześnie zgodne z interesem politycznym Stanów Zjednoczonych, ponieważ walka z piractwem to dbanie o eksport USA.

Jednakże, obowiązujące przepisy nie przystają do dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości wirtualnej, czy to się koncernom medialnym podoba czy nie. Walka z naruszaniem praw autorskich, prowadzona w oparciu o istniejące regulacje, coraz bardziej przypomina przysłowiowe zmagania z wiatrakami. Konstatacja ta bynajmniej nie jest z naszej strony zachętą do niereagowania na rzeczywiście popełniane przestępstwo, ani zachętą do ich popełniania. Chodzi tylko o takie zmiany, które kładłyby kres monopolistycznej pozycji medialnych koncernów czerpiących nieograniczone korzyści z praw autorskich kosztem wolności obywatelskich i nie narażały powagi przepisów prawa, które z każdym tygodniem, miesiącem i rokiem, stają się coraz bardziej nieegzekwowalne.

Choć koncernom medialnym starczy jeszcze siły przebicia na to, aby zamknąć kilka serwisów i ich twórców, to pora pogodzić się z tym, że czasy kiedy można było zastrzec sobie prawa do Myszki Miki i pobierać opłaty od każdej osoby, która chciała wykorzystać jej wizerunek, odchodzą w przeszłość. Wynikały one z konkretnego, charakterystycznego dla XX wieku splotu stanu techniki i interesów politycznych, które już  nigdy nie wrócą, tak samo jak lokomotywy parowe.

Mec. Robert Nogacki
Marek Ciecierski

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych