Kolejny bubel w programie „Mieszkanie dla Młodych”
Powinienem udawać zaskoczonego, ale jednak nie mogę się powstrzymać od złośliwego uśmiechu i stwierdzenia – a nie mówiłem. Republikanie już kilka razy zwracali uwagę na to, że program Mieszkanie dla Młodych funkcjonuje źle, a obowiązująca ustawa jest dziurawa jak sito. Teraz ponownie przekonają się o tym boleśnie kupujący mieszkanie, bo jak się okazuje, ustawa nie przewiduje wsparcia osób kupujących mieszkanie od spółdzielni mieszkaniowej.
Parę miesięcy temu eksperci zwracali uwagę na to, że ustawa jest dość korzystna dla deweloperów, teraz okazuje się to jeszcze bardziej prawdziwe. Co gorsza, również irytujące, gdy chce się kupić względnie tanie i spore mieszkanie w spółdzielni, ale okazuje się, że mimo nieprzekroczenia limitów programowych nie dostaniemy dofinansowania bo nie jest to deweloper, a ustawodawca nie przewidział skutków wprowadzenia takiej, a nie innej ustawy.
Poruszałem zresztą w Sejmie problem tego, że z programu wykluczono mieszkania z rynku wtórnego. Mało tego, górny limit cen transakcyjnych ustanowiono na tak niskim poziomie, że większość osób w ramach programu „Mieszkanie dla Młodych” szuka mieszkań na dalekich peryferiach miast. Mieszkańcy Warszawy w większości mogą zapomnieć o kupnie mieszkania w dobrej lokalizacji. Gdyby zapytać kogoś gdzie najwięcej takich mieszkań znajdzie się w stolicy, większość osób zdecydowanie odpowiada, że na Białołęce. Nawiasem mówiąc, dzielnicy nie kojarzonej ze sprawną komunikacją i szybkim dojazdem do centrum.
Górne limity cen ustalono na rażąco niskim poziomie, ale zainteresowanie programem i tak przerosło oczekiwania ustawodawców. Oczekiwano, skądinąd słusznie, że będzie to forma kontynuacji Rodziny na swoim. Budżet w tym roku miał opiewać na 600 milionów złotych. Zakładając, że średnia dopłata to około 30 tysięcy złotych, wystarczyłoby to do pomocy w kupnie 20 tysięcy mieszkań. Jak podał po pierwszym kwartale Bank Gospodarstwa Krajowego zajmujący się programem MdM, do kwietnia udzielono pomocy na ponad 90 milionów złotych. Zakładając zwiększone zainteresowanie, zgodnie ze styczniowymi oczekiwaniami branży pieniędzy może zwyczajnie zabraknąć.
Tańszych mieszkań z rynku wtórnego kupić w ramach programu nie można, mieszkań w centrach miast kupić też raczej nie zdołamy, ale nawet jak kupimy wymarzone mieszkanie na przedmieściach, to przecież musimy pamiętać o tym, że dopłatę możemy szybko utracić, jeśli przeznaczenie mieszkania ulegnie zmianie. Mieszkania całego z pewnością nie wynajmiemy, a co do jednego pokoju, to dało się ostatnio wyczuć subtelną różnicę zdań pomiędzy ministerstwem a prawnikami.
Urzędnicy twierdzili że wynajęcie jednego pokoju to zmiana użytkowania mieszkania, a co za tym idzie pieniądze powinny wrócić tam gdzie ich miejsce, czyli do litościwych urzędników. Prawnicy wyrażali jednak swoje wątpliwości, bo wyobraźmy sobie następującą sytuację. Jest młode małżeństwo z trzypokojowym mieszkaniem, w jednym pokoju śpią młodzi rodzice, w drugim dziecko, trzeci jest pusty bo nie mamy jeszcze drugiego dziecka, więc żeby nie tracić przestrzeni pokój jest wynajęty komuś znajomemu, bo jako że ma się małe dziecko, to kilkaset złotych miesięcznie przez rok czy dwa nie zaszkodzi. I tu dochodzimy do sedna – czy przeznaczenie użytkowe mieszkania się zmieniło, jak chcieliby urzędnicy, czy jednak nie.
Program „MdM” zawiera tyle niedopatrzeń, że po takim czasie powinno się coś zmienić. W tej sprawie już dawno powinien interweniować rząd, ale póki co, jest chyba zajęty wyborami europejskimi. Problem polega na tym, że wybory czekają nas też jesienią i w przyszłym roku, a ani naprawy programu, ani wielkich reform zapowiadanych kilka lat temu jak nie było, tak nie ma.