Ronald Regan: „Go away with this shit of renewables”
Oziębianie klimatu groźne dla Polski, a Prezydent Barack Obama czyta z promptera: „no nation is immune” na CO2.
Dzisiejsze media na Zachodzie są zainfekowane wystąpieniami prezydenta Baracka Obamy i 120 liderów państw świata obradujących na konferencji ONZ w Nowym Jorku nad koniecznymi działaniami w celu „oziębienia klimatu” na naszym globie. Financial Times publikuje zarówno artykuł Pility Clark „Financial groups back $200bn pledge to fight climate change” jak i komentarz samego Martina Wolfa „Clean growth is a safe bet in the climate casino”. Wczorajszy pierwszostronicowy Datawatch w Financial Times’ie ostrzega przed nowym rekordem emisji CO2 w wysokości 36,1 mld ton osiągniętym w 2013 r., a na grafie ukazuje głównego winowajcę jakim są Chiny. Podobny w treści jest dzisiejszy rysunek Ingrama Pinna. W innym artykule Pility Clark „Heat rises on fossil fuel industry as fears grow over climate change” groźne przypomnienie o tym że od porozumienia paryskiego w 1992 r. emisja wzrosła o 50 proc. Przedwczoraj ta sama autorka w artykule „Global call for climate change action London New York” w emocjonalnym tonie pod zdjęciami z protestów na trzech kontynentach, już w pierwszym zdaniu dumnie ogłosiła że emisja CO2 na obywatela w EU jest już niższa niż w Chinach: „China is for the first time emitting more carbon pollution per person than the EU, birthplace of the industrial revolution.”
Należy oczekiwać równie patetycznych przemówień ze strony przywódców UE, a zwłaszcza Niemiec którzy jako jedyni już zadeklarowali jeden mld USD na UN Green Climate Fund, Chiny $6, a USA niewiele: „US President Barack Obama was not expected to make any significant funding pledges when he spoke later in the day at the summit”. Nic dziwnego nasz zachodni sąsiad jest liderem „oziębiania klimatu”, a zgodnie z danymi Bloomberga recesja w Niemczech ma się ku końcowi, a po spadku PKB w II kw o 0,2 proc. należy oczekiwać nawet znaczącego odbicia. Wg najnowszych przewidywań wzrost w całym roku ma wynieść 1,9 proc., a w 2015 r. przyspieszyć do 2 proc. W porównaniu z całością strefy euro która wg EBC ma się nadal ślimaczyć na poziomie 1 proc. i 1,7 proc. w roku przyszłym. Gdyż zgodnie z danymi prezentowanymi przez GRIRTMM odsezonowione i uwzględniające inflację zamówienia przemysłowe skoczyły w lipcu w porównaniu z czerwcem najwięcej od roku bo aż o 4,7 proc. Przy czym zamówienia krajowe wzrosły zaledwie o 1,7 proc. w porównaniu ze skokiem 6,9 procentowym zamówień eksportowych. Geopolityczne zamieszanie na Bliskim Wschodzie jak i Ukrainie skutkowało kontrakcją w pierwszej połowie roku, obecne względne uspokojenie skutkuje 14,6 procentowym skokiem zamówień eksportowych na urządzenia inwestycyjne poza strefą euro. Podczas gdy tak zaprezentowane perspektywy gospodarki Niemiec kłócą się z analizami przeprowadzonymi zarówno w Financial Timesie jak i Wall Street Journal w ostatnim czasie i są związane z tematem dzisiejszej konferencji. Dlaczego? Gdyż nie uwzględniają długoterminowych słabości gospodarki Niemiec. Z jednej strony spadku możliwości produkcyjnych spowodowanych wymieraniem Niemców i to w skali ubytku 6 mln pracowników do 2022 r. jak spadku jej konkurencyjności względem świata spowodowanym koniecznością poniesienia nakładów rzędu $1,4 bln, niemalże wielkości całego PKB na energetykę odnawialną, która charakteryzuje się kapitałochłonnością i wysokimi kosztami.
O ile spadek ilości pracujących jest kompensowany szerokimi zachętami dla mających zdrowie emerytów do przedłużenia swojej aktywności zawodowej w powiązaniu z milionową imigracją z krajów UE to wzrost kosztów energii staje się kosztowną ruletką jak to określa WSJ. W efekcie wprowadzenia planu „Energiewende” o ile trzynaście lat temu udział źródeł odnawialnych wynosił poniżej 7 proc., obecnie skoczył do 25 proc. (w USA 6 proc.), a ma wynosić co najmniej 35 proc. w roku 2020, 50 proc. w roku 2030 i 80 proc. w roku 2050. Wymagalne do 2040 r. nakłady szacowane są na $1-1,4 bln – w tym konieczność wybudowania 800 km „autostrady” przesyłowej z północy na południe, a subsydia na ponad $523 mld. Aby ekonomicznie zachęcić do inwestycji w panele słoneczne i turbiny wiatrowe rząd gwarantuje ceny odbioru energii z tych dwóch źródeł w okresie 20 lat trwania inwestycji. O ile na rynku kilowatogodzina kształtuje się na poziomie 3,2 centa o tyle rząd gwarantuje ceny na poziomie 17 centów. Niemniej tego typu polityka oznacza koszty subsydiów na poziomie €24 mld rocznie, trzykrotny wzrost kosztów w przeciągu ostatnich czterech powodujący że stanowią one aż 18 proc. całości budżetu domowego bogatych bądź co bądź Niemców. Wprawdzie dla przedsiębiorstw koszty energii wzrosły mniej gdyż o 60 proc. w okresie ostatnich pięciu lat to jednak kształtują się na poziomie ponad dwa razy wyższym niż USA. W efekcie już nie tylko 75 proc. małych i średnich przedsiębiorstw uważa wzrost cen energii za główne ryzyko w produkcji, Niemiecka Izba Biznesu cytuje je jako motywację do przenoszenia produkcji za granicę ale zarówno BASF, SGL Carbon i Basi Schoberl GmbH już tego dokonały. Dla Polski prowadzenie tej polityki nie jest neutralne gdyż oznacza że Niemcy będą forsowali powielanie swojej polityki w całej UE, jednak Polska do jej prowadzenia nie ma wystarczających kapitałów, a konieczność likwidacji energetyki węglowej musi oznaczać zanik rodzimej konkurencyjności oraz przyspieszenie emigracji młodzieży na którą właśnie będzie cały czas wzrastało zapotrzebowanie za naszą zachodnią granicą.
Dlatego Polska jak najwcześniej musi obrać swoją własną drogę rozwoju o ile nie chce stać się skansenem starych ludzi nie mającym żadnych zdolności rozwojowych. Nasz kraj powinien radykalnie, może tylko w bardziej cenzuralny sposób powtórzyć polecenie Ronalda Regana „Go away with this shit of renewables”, przestać być zakładnikiem tego niemieckiego szaleństwa i pójść swoją drogą. Zaprzestać eksportu pracowników do wymierających Niemiec, na równi z mrzonką kosztownego „schładzania klimatu”, na który ani one ani cała Europa nie ma wpływu.